9.15.2014

Rozdział 11.

Siedzimy przy stoliku i jemy ostatni posiłek, który ma być na tym przyjęciu. Padam. Moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Są spuchnięte, obolałe i zmęczone, jak cała ja. Marzę o tym, aby je zdjąć i położyć się wygodnie pod kołderką z moim mężczyzną u boku. Pociera moje kolana co jakiś czas i bacznie mnie obserwuje. Podziwia jak najcenniejszy obraz świata, dotyka jak najkruchszą rzeźbę, dba i chroni jak jastrząb swoich dzieci. Jest moim ideałem. Najcudowniejszym człowiekiem świata, który wydaje się być tak perfekcyjny w każdym calu, że można by powiedzieć, iż nie da się bardziej. Wtedy on jednak pokazuje, że to, jaki był do tej pory, to nic w porównaniu do tego, co jeszcze ma w zanadrzu.
-Prosimy teraz, aby każdy z państwa wypisał czek, który przekaże na akcję, dla której się tutaj zebraliśmy.- rzuca do mikrofonu starsza kobieta z wieloma zmarszczkami na twarzy. Uśmiecha się ciepło do publiczności i schodzi. Patrzę nerwowo na kartkę i stwierdzam, że pięćset dolarów ode mnie wystarczy. Wpisuję liczby w odpowiednie miejsca i anonimowo wrzucam do wielkiego kartonu, który ustawiono nieopodal naszego stoliku. Justin rusza za mną i robi to samo. Chociaż w tym nie przypomina mi, że jest bogaty i to on za mnie zapłaci. Czuję ulgę.
-Wracamy?- pyta, a ja uśmiecham się lekko i całuję go w policzek. -Czyli tak?- chichocze, a ja entuzjastycznie potakuję. Żegnamy się z towarzystwem, a Mary, którą poznałam na samym początku zaczyna kierować się za nami.
-Do zobaczenia Justinku. Żegnaj Carlo.- przytula mężczyznę, a potem posyła mi dumny uśmiech. Nie rozumiejąc o co jej chodzi, ignoruję jej zachowanie i najzwyczajniej w świecie wtulam się skonana w ramię Biebera.
-Zmęczona?- unoszę wzrok w jego stronę i mrugam ciężkimi powiekami. -Tak myślałem.- wzdycha, mijając nadal czekających paparazzi. Robią nam parę zdjęć, nie pytając o zgodę, a my zasiadamy w limuzynie, która zawozi nas do hotelu. Tam wita nas dyrektor, którego rzadko można tu spotkać. Oferuje nam różne atrakcje, zupełnie za darmo, oczywiście gdy poznał nazwisko mojego chłopaka. Cóż, ciężko o nim nie słyszeć, skoro lokalne media ciągle o nim wspominają. Jest wisienką na torcie w tym ogromnym mieście.
Stojąc w windzie zamykam oczy i opieram się o lustro, które służy za ścianę windy.
-Hej, hej, hej.- woła Justin, kiedy zaczynam wirować w przód i tył. Pojmuje mnie w ramiona i unosi nad ziemię, trzymając mocno przy sobie.
-Nie ma takiej potrzeby, postoję.- mamroczę, a on zaprzecza ruchem głowy. Nie kłócąc się, po prostu zamykam oczy. Chwytam swoje obolałe stopy i zdejmuję z nich wysokie, kremowe pantofle. Czuję pulsującą krew w żyłach i oddycham z ulgom.
-O tak.. Tego mi było trzeba.- jęczę i zarzucam ręce na jego szyję. Słyszę cichy śmiech, po czym kierujemy się w stronę pokoju. 34 piętro ma to w sobie, że z niego widać całe Las Vegas. Cudowna panorama rozpościerająca się u stóp powoduje, że człowiek pragnie się zatrzymać na moment i przemyśleć to i owo. Sama chciałabym się zatrzymać w biegu i nacieszyć się tym, co jest. Mam szczęśliwą rodzinę, przyjaciółkę, którą nie oddałabym za żadne skarby, inteligentnego, romantycznego, uwodzicielskiego, ambitnego, kreatywnego chłopaka... Jestem zdrowa, mam pracę, życie, o którym mogłam tylko pomarzyć. Widzę miejsca i ludzi, których w normalnych okolicznościach nie poznałabym nigdy. Justin otwiera mi okno na świat. Pokazuje, jaki staje się ciekawy przy jego boku. Las Vegas nie interesowałby mnie tak bardzo, gdyby nie Bieber i jego cudowne pomysły na spędzanie wspólnie czasu. Nie potrafi usiedzieć w spokoju w pomieszczeniu hotelowym. Nienawidzi siedzieć. Nienawidzi odpoczywać. Brzydzi się snu. Twierdzi, że będzie mieć na to czas po śmierci. Teraz chce korzystać z życia na sto procent, brać z niego to, co najlepsze. A ja chcę mu w tym towarzyszyć. Zwarta i gotowa, na zawsze przy nim. Chcę być jego kobietą, o której marzył, którą będzie bezgranicznie kochać, a ja będę kochać jego.
-Dobranoc skarbie.- szepta, kiedy wchodzimy do sypialni. Kładzie delikatnie na łóżku i zdejmuje sukienkę. Rzuca ją na bok i patrzy uważnie na mnie. Widząc dodatki, również je odkłada na stolik nocny i idzie do łazienki po jakieś przedmioty, z którymi wraca po chwili i kładzie tam, gdzie biżuterię.
-Jesteś w stanie iść do toalety, czy nie?- pyta, a ja wzruszam ramionami.
-Zdołam iść wziąć prysznic.- zrzucam z siebie kołdrę i chwiejnym krokiem ruszam do pomieszczenia obok. Głowa zaczyna mnie strasznie boleć, mimo tego, że nic nie wypiłam. Zrzucam z siebie bieliznę i wchodzę pod prysznic, otulając się gorącą wodą. Po pięciu minutach owijam ciało szlafrokiem i wychodzę do sypialni. Rozglądam się w poszukiwaniu mężczyzny, lecz nigdzie go nie widzę. Idę więc do komody i wyjmuję z niej bieliznę. Upewniając się, że w pobliżu nie ma Justina, zrzucam z siebie miękki materiał i natychmiast wsuwam na siebie idealnie pasujące, koronkowe majteczki, które nie zasłaniają zbyt dużo... 'Oh, nazywaj rzeczy po imieniu. Nie jesteś dzieckiem, MacCartney! To stringi!' krzyczy na mnie podświadomość, a ja wywracam z irytacją oczami. Zapinam biustonosz, który jest w komplecie i wdrapuję się na łóżko, otulając się ciepłym materiałem. Jestem na tyle zmęczona, że nie mam sił iść i sprawdzić, gdzie obecnie jest Justin. Przekręcam się na drugą stronę, aby wyjrzeć przez okno i napotykam Biebera.
-O mój boże, co ty tutaj robisz?- pytam zszokowana, a on uśmiecha się triumfalnie. -Jak długo tutaj jesteś?- dopytuję, ale on nadal milczy.-Odpowiadaj na moje pytania!
-Wystarczająco długo, żeby widzieć cię nago.- wystawia język jak nastolatek, a moja twarz robi się czerwona jak bielizna.
-Super, extra, dobrze. Idę spać, dobranoc.- całuję go szybko i wtulam się w poduszkę. Gdybym przytuliła się do niego, zapewne nie skończyło by się to snem, o którym teraz marzę. Oj nie, to nie byłoby zgodne z moimi teraźniejszymi pragnieniami. Zamykam oczy i usypiam ze świadomością, że mężczyzna leżący obok oświadczył mi, że mnie kocha. Czy ja darzę go tym samym uczuciem? Owszem, teraz jestem tego równie pewna, jak tego, że jestem istotą ludzką, która żyje dzięki tlenu, a bez niego umiera... Moim tlenem jest Justin, bez niego nie wiem, jak żyć i iść dalej.

Punktualnie w samo południe puka do nas obsługa. Wiercę się na łóżku i mrużę oczy, aby sprawdzić, czy Justin również się obudził. Jego niestety nie ma w łóżku. Zamiast tego znajduję karteczkę. Otwieram ją i zaczynam czytać korespondencję, którą zaadresowano do mnie.

Droga Carlo,
Wiem, że nie będziesz zadowolona z tego, że nie ma mnie przy Twoim boku, gdy otworzyłaś oczy, ale niestety, sprawy, które muszę pozałatwiać nie dają mi żyć. Będę do godziny czternastej, jeśli nic mnie nie zatrzyma. Nie mogę się doczekać, aby Cię zobaczyć. Tęsknię i kocham. 
Twój Justin.

Oh, ciekawe co to za spotkanie. Wyrzucając kolejne irytujące pytania, postanawiam iść otworzyć obsłudze. Zakładam szlafrok, który leży nieopodal łóżka i wychodzę na hol. Kieruję się w stronę drzwi i otwieram je. Recepcjonistka wpada jak oparzona, mając pobladły wyraz twarzy. Ta na ogół opanowana kobieta jest przerażona. Czyżby się coś stało?
-Tak?- pytam, a ona zdenerwowana zaczyna oblizywać usta.
-Pan Bieber miał wypadek. Leży w St. Rose Dominican, proszę pani. Zamówić taksówkę, która dowiezie na miejsce?- otwieram szeroko oczy, w których gromadzą się łzy. 
-Tak, błagam. Najszybciej, jak się da.- warczę, a ona wychodzi z pomieszczenia i na swoich wysokich obcasach biegnie do windy. Chwilę potem znika za jej drzwiami, a ja głośno trzaskam drzwiami. Pośpiesznie udaję się do sypialni i zakładam jeansy, prostą, białą bluzeczkę, kurtkę zimową, szalik i wiążę buty. Gotowa chwytam portfel, telefon i kartę od pokoju. Wychodzę i zamykam je, a potem udaję się na dół.

Wbiegam do recepcji, rzucam nazwiskiem mężczyzny, a kobieta wskazuje palcem na salę, znajdującą się na samym końcu. Biegnę w ich stronę i wpadam do białego pomieszczenia. Zalana łzami kieruję się do łóżka, na którym leży Justin. Chwytam jego zimną dłoń i przystawiam do policzka. Szlocham i całuję każdy jej skrawek. Nagle wchodzi lekarz. Patrzy na mnie pytająco, a ja ocieram zapłakane oczy, aby móc lepiej go widzieć.
-Dzień dobry, nazywam się Robin Wesley. Pani jest..
-Jego dziewczyną.- szybko dukam, a on zerka do karty pacjenta.
-Więc... Pani chłopak miał wypadek. Jego stan można określić jako stabilny. Jeśli wybudzi się dzisiejszego dnia, to już pojutrze możemy go wypisać.- oznajmia z pocieszającym wyrazem twarzy. Patrzę blado na niego i mrugam zdezorientowana.
-Co się dokładnie stało? Czy z nim wszystko w porządku? Żadnych poważniejszych obrażeń?- wypytuję, a on znów wlepia wzrok w kartkę papieru na tekturowej podkładce.
-Auto, w którym znajdował się pan Bieber jechało przez światła, a jakaś kobieta nie zdążyła wyhamować i zderzyła się z nią. Justin miał na tyle szczęścia, że siedział po drugiej stronie auta, w przeciwnym razie nie wiem, czy byłby tutaj jeszcze z nami.- a po moich policzkach płyną kolejne łzy. Tak blisko było od jego śmierci, tak łatwo mogłam go stracić. -Jest tylko poturbowany. Na jego ciele widzieliśmy lekkie siniaki od pasów, które zabezpieczyły go w dużej mierze. Zemdlał, dlatego przewieziono go tutaj, ma obdrapany lewy bok, ale ogólnie rzecz biorąc, jest dobrze, nawet bardzo. No, ale jak mówiłem, miał bardzo dużo szczęścia.- podkreśla ostatnie zdanie, a ja potakuję wolno. Przytulam jego dłoń do twarzy i mocno całuję.  -Jeśli nie ma pani więcej pytań, to ja zostawię panią samą.- potakuję, a on zgodnie wychodzi z pomieszczenia. Wlepiam wzrok w bladą twarz Justina. Wolną ręką przejeżdżam po policzkach z nadzieją, że poczuję ciepło, które zawsze od niego biło. Z rozczarowaniem opuszczam ją na jego klatkę piersiową. 
-Boże, Justin, tak bardzo cię kocham. Nie wiem, jak dałabym sobie bez ciebie radę.- wyszeptuję, gdy do sali wbiega jakiś mężczyzna. Skądś go znam...
-Synu!- woła przejęty i podbiega do łóżka, patrzy na niego, a krew zaczyna mu odpływać z twarzy. -Rany boskie, co mu się stało?- krzyczy, nie zwracając na mnie uwagi. Widząc moją dłoń na jego, podnosi wzrok na moją osobę.
-Ty jesteś Carla, prawda?- pyta, a ja szybko potakuję. -To o tobie mi tyle opowiadał..- mruczy, jakby do siebie. -Przepraszam, za moją kulturę. Jestem Jeremy, tata Justina.- wyciąga w moją stronę rękę. Ja wstaję na proste nogi i ją ściskam, chwilę potem znów siadając na miejscu i wpatrując się w mężczyznę. Nagle jego powieki zaczynają się ruszać, mruży oczy pod wpływem ostrego światła i rusza delikatnie palcami. 
-Panie doktorze!- wołam głośno, a do sali wbiega czworo lekarzy. Wypraszają nas z pomieszczenia, a my posłusznie wychodzimy.
-Co się stało?- pyta zaskoczony, z zakłopotaniem malującym się na twarzy.
-Byli na krzyżówce, jakaś kobieta nie wyhamowała i na szczęście Justina, uderzyła w drugi bok auta, bo gdyby on się znajdował tam, gdzie doszło do zderzenia, to byłoby po nim...- szepczę, siadając na krześle. Znów do oczu napływają łzy. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Za bardzo przyzwyczaiłam się do jego obecności, za bardzo mi na nim zależy, ZA BARDZO GO KOCHAM... 
__________
Oto kolejny rozdział. Hm... Jak zapowiadałam, coś się dzieje.
Myślę, że rozdział nie jest najgorszy, ale mógłby być lepszy.
Dziękuję, że spełniacie "swoje obowiązki" i pod ostatnim rozdziałem pojawiło się 15 komentarzy. Zasada taka sama, jak będzie znów tyle komentarzy (tak, piętnaście) to pojawi się dwunasty rozdział. :)
Przynajmniej mam więcej czasu na to, żeby napisać kolejne.
Okej, nie przedłużając:

15 komentarzy = 12 rozdział.
Buziaki, Klaudia. ♥

5 komentarzy

  1. Super rozdział ;d Czekam na nowy jak zawsze. ~Seba

    OdpowiedzUsuń
  2. jeju jeju jeju jeju <3
    ILE TU SIĘ DZIEJE :o
    TY MASZ SZCZĘŚCIE, ŻE ON ŻYJE, BO JAKBY NIE ŻYŁ TO BYŚ MIAŁA PECHA...
    wspaniały rozdział :*
    czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej... Ten wypadek... Niech on będzie zdroowy. :(
    Rozdział baaardzooo ciekawy :DD I chwilami tajemniiczy. Fajnie :D
    No, do nn :*

    OdpowiedzUsuń