8.31.2014

Rozdział 6.

Justin wyszedł na chwilę z ciemnoskórym chłopakiem z salonu, zostawiając mnie samą. Nie mogąc skupić się na filmie, postanowiłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Podeszłam do kominka i spojrzałam na fotografie, które stały w rządku nad tlącym się ogniem. Widziałam na nich młodą, piękną kobietę. Wyglądała jak Marilyn Monroe. Niezbyt długie, blond włosy, które zakręcała na końcach, pełne, pomalowane na czerwono usta, skąpy strój kąpielowy na plaży... Odzwierciedlenie amerykańskiej modelki. Pod fotografią widniał rok 1990. Młoda, śliczna kobieta. Obok zaś był zapewne jego ojciec, gdy trzyma go przy choince. Skromny domek, chłopiec w sweterku, a tata w starej koszuli... Nie spodziewałabym się takiego rozwoju wydarzeń.
-To moja matka.- wskazał palcem, stojąc za mną. Pognałam wzrokiem za nim i widziałam zdjęcie, którym się upajałam parę chwil temu.
-Tak myślałam. Była piękną kobietą.- westchnęłam i odwróciłam się w jego kierunku. -Ten kolega poszedł?- pokiwał głową i spojrzał niepewnie na mnie. Szybko przeczesałam włosy i przygryzłam zdenerwowana wargę, spuszczając głowę w dół.
-Przepraszam.- usłyszałam w końcu. -To było niewłaściwe z mojej strony.- kontynuuje, a ja niepewnie unoszę wzrok. Jego oczy są pełne lęku, strachu i jakiejś nieznanej emocji.
-Em.. Nic się nie stało, w sumie...Pójdę już.- rzucam i kieruję się po torebkę. Spoglądam w stronę Justina, a on stoi w tym samym miejscu.
-Odwiozę cię.- proponuje i rusza w moją stronę.
-Nie trzeba, wezwę taksówkę.- rzucam i macham mu na pożegnanie, wychodząc z mieszkania. Kieruję się do windy i wsiadam w nią, chcąc jak najszybciej być już w domu.

W Nowym Jorku się rozpogodziło. Słońce zawitało na ulicach miasta, a ludzie momentalnie stali się weselsi. Kroczyłam w stronę pobliskiego sklepu, aby kupić coś na święto, które obchodzą rodzice. Przyjeżdżają na weekend, a zaraz po nim świętują 25 rocznicę ślubu. Wchodzę do budynku z dekoracjami wnętrz i spoglądam na obrazy, rzeźby i różne inne, ciekawe przedmioty. Momentalnie natchnęło mnie, co mogę im kupić.
-Wreszcie jesteś.- woła przyjaciółka i rzuca mi się na szyję. Nie była dziś w pracy, przez co się nie widziałyśmy od wczorajszego wieczoru. -Czemu wczoraj nie zaczekałaś, aż wrócę?- zapytała, a ja wzruszyłam ramionami. Chcąc uniknąć tematu spotkania u Justina, postanawiam iść do pokoju i odprężyć się. Otulam ciało gorącą wodą, nakładam żel, spłukuję, a potem owinięta w ręcznik ruszam przed stojak, na którym jest mój obraz, który namalowałam zanim zaczęłam rozmawiać z Bieberem. Odstawiam go do garderoby i wyjmuję nowe płótno. Widząc portret rodziców uśmiecham się i zaczynam go malować.

-Carla, Justin do ciebie.- szepta, lekko uchylając drzwi.
-Jestem zajęta.- rzucam i kontynuuję malowanie. Jestem w starej, białej koszuli ojca, samej bieliźnie z pędzlem w ręku. Wyglądam jak kobieta z tandetnej, starej, amerykańskiej produkcji kinowej.
-Powiedział, że jak nie wyjdziesz do niego, to sam wejdzie.- ostrzega mnie, a ja podchodzę do drzwi i zamykam je na klucz.
-Teraz nie wejdzie.- krzyczę i wracam do tkaniny. Nagle słyszę głośne trzaskanie w drzwi. Spoglądam zdziwiona w ich stronę, kiedy słyszę, że cichną. Rose próbuje go odciągnąć od nich, ale niestety, kłótnia narasta, a zaraz potem drzwi lądują na podłodze. Wystraszona mrugam w jego stronę i automatycznie zakrywam rysunek, chowając pędzel za sobą.
-Mówiłem, że wejdę.- woła rozbawiony, upajając się leżącym drewnem. -Dzięki Rosalie, że wpuściłaś mnie do mieszkania.- uśmiecha się do niej, a ona zszokowana znika za murami swojego pokoju.
-Co ty do cholery zrobiłeś?!- krzyczę, patrząc na niego.
-Mogłaś wyjść, gdy o to prosiłem. Musimy porozmawiać.- mówi stanowczo, a jego twarz jest blada, przepracowana i zmęczona.
-Jestem zajęta. Co może być tak ważnego, że wyważyłeś drzwi do mojego pokoju!?- wyrzucam z frustracją ręce w górę, a wszystkie negatywne emocje biorą nade mną górę.
*czytaj przy tym [klik] *
-Może to, że cały dzisiejszy dzień mnie unikasz, nie odbierasz moich telefonów, nie odpisujesz na SMSy, maile, nic! Jeśli zrobiłem coś nie tak, dlaczego mi nie powiesz? Dlaczego nie porozmawiamy?- podchodzi bliżej, a ja cofam się, gdy czuję plecami chłodną ścianę. -Dlaczego?- szepta, a ja przełykam nerwowo ślinę.
-Chcę po prostu odpocząć, to dla mnie za dużo. Sama gubię się w sobie, to nie na miejscu. Jesteś moim szefem, a ja się z tobą całowałam, zachowujemy się jak dzieci, które są w sobie zakochani.-wydymam usta zrezygnowana. -Nie jestem pewna swoich uczuć do ciebie, potrzebuję czasu, aby to poukładać, nie znamy się długo. Wręcz przeciwnie, znamy się bardzo krótko. Mało co o sobie wiemy, a gdyby nie twój kolega, pewnie wylądowalibyśmy w łóżku.
-Hola, nie chciałem, ani nie chcę cię wykorzystać.- otwiera szeroko oczy, wyraźnie zbity z tropu.
-Nie to miałam na myśli.- wzdycham. -Chodzi o to, że jesteś.. taki seksowny, mądry, intrygujący, że ciężko się tobie oprzeć.- przechodzę obok niego i rzucam pędzel do wiaderka z wodą. Czuję piekące spojrzenie Justina, a nogi momentalnie robią się giętkie.
-Kiedy cię widziałem po raz pierwszy w biurze, wiedziałem, że nie będziesz zwykłą pracownicą. Kolacja pożegnalna mnie w tym utwierdziła.- przerywa.- Jesteś cudowną, piękną kobietą, która wie, czego chce, ale boi się o to walczyć.- podchodzi do mnie i obejmuje mnie w pasie. -Nie wiem, co to za uczucie, ale jest ono przerażająco wielkie i rozrywa moją duszę od środka. Gdy tylko cię widzę, momentalnie znów jest cała i cieszy się, mogąc upajać się twoim widokiem.- kontynuuje wolno, bacznie patrząc mi w oczy.
Rozchyliłam delikatnie usta i zaczerpnęłam głębiej powietrza. Pochylił się nade mną i pocałował mnie w czoło. -Skoro chcesz odpocząć, to dobranoc panno MacCartney. Jutro dostajesz wolne. Wykorzystaj je. Obyś jak najszybciej odpoczęła i... nie zmieniła do mnie nastawienia.- szepcze, a następnie ujmuje moją dłoń, ściska i wychodzi. Zamykam oczy, próbując sobie wszystko poukładać, ale niedługo po wyjściu Justina, wpada zszokowana przyjaciółka. Oczywiste było to, że słyszała prawie całą nasza rozmowę.
-Całowałaś się z nim?!- piszczy, a ja uderzam z poirytowania w czoło. -Dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałaś, hę?!- dodaje, nerwowo tupiąc nogą.
-Co ci miałam powiedzieć? Taak, było zajebiście. Zjedliśmy wspaniałą kolację, posiedzieliśmy na kanapie, pooglądaliśmy super, romantyczny film, a potem nagle zaczęliśmy się całować, po czym przerwał nam to jakiś znajomy Justina?!
-No na przykład!- wyrzuca z oburzeniem ręce. -Carla, mówię ci wszystko, a ty mi nic. Wszystkie informacje wyciągam od ciebie siłą. Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? Co się stało?- jej głos łagodnieje.
-Nic, jezu. Nic się nie stało. Chcę pobyć sama, odpocząć, mogę?- pytam, słysząc dzwonek do drzwi. Kieruję się w ich stronę, a tam znajduje się niski, szczupły mężczyzna, prawdopodobnie do naprawy. Wpuszczam go, a on kieruje się w stronę leżącego drewna. Po 30 minutach zbiera swoje narzędzia i kieruje się do wyjścia.
-Proszę pana! Halo! Ile płacę?- pytam, sięgając po portfel.
-Pan Bieber zapłacił. Miłego wieczoru życzę. Dobranoc.- mówi szybko i wychodzi. Wzdycham i kieruję się do pokoju. Zamykam się w nim i puszczam cicho swoją playliste z Iphona. Odpływam w smutnych nutach Ryan'a Star, a po chwili usypiam.
Siedzę na środku pokoju, patrząc przez duże okno na panoramę miasta. Jest po siedemnastej, Rosalie wróciła z pracy, zjadłyśmy wspólnie obiad, a teraz ona szykuje się  na randkę z latynosem, a ja bezczynnie siedzę i nic nie robię. Dosyć tego-pomyślałam, wstając na proste nogi. Idę do przyjaciółki i spoczywam na łóżku brunetki.
-Co się stało?- pyta, oglądając dokładnie sukienkę na wieszaku. Unoszę pytająco brew, a ona odwraca się na pięcie w moją stronę. -Nie udawaj, MacCartney. Nie zawsze masz taką minę, nie zawsze jesteś taka małomówna i nie zawsze przychodzisz do mojego pokoju, żeby posiedzieć. Raczej robisz to w salonie, ewentualnie swojej sypialni, nie tutaj, cenisz cudzą prywatność.- tłumaczy, a ja wydymam usta. -To w czym problem?- zastanawiam się chwilę i milczę.
-Chodzi o Justina. Ale to niezbyt dobra pora na rozmowę o nim, bo jesteś umówiona na randkę.- wskazuję palcem na śliczną, morelową sukienkę do kolan. Niebieskooka uśmiecha się ciepło w moją stronę, po czym kieruje się do torebki, wyjmuje telefon i wychodzi z pokoju. Chwilę potem zjawia się ponownie i pokazuje szereg śnieżnobiałych zębów.
-Zostaję w domu. Mamy dużo czasu.- woła i znika znów za drzwiami. Wraca z butelką wina, kieliszkami i płytą DVD. Wzdycham, kręcąc głową z aprobatą i kieruję się za nią. To jest właśnie moja przyjaciółka. Rose zawsze wszystko rzuci, aby być ze mną, kiedy tego potrzebuję. Co by się nie działo, zawsze jest. Za to ją kocham. Jest jedną z najlepszych osób, jakie w życiu spotkałam.
-Więc...- nalewa do kryształu czerwonego płynu i podaje mi. -Co to za problem?
-Nie wiem, co z sobą począć. Justin całkowicie zawrócił mi w głowie.
-Zauważyłam, gdy weszliście w niedziele rano do mieszkania. Wyglądaliście tak słodko i młodo razem.- przerywa mi.
-Młodo?
-Tak!- woła z dumą w głosie.
-A teraz jestem może stara?- obie wybuchamy śmiechem, a przyjaciółka zaprzecza ruchem głowy. -Własnie... No, więc od tamtej pory się wiele zmieniło. Poznałam tego człowieka bliżej, wiem więcej, niż wy wszystkie razem wzięte. Żadna plotka w pracy mnie nie rusza, ponieważ nie chcę słuchać bredni na jego temat. Wierzę jemu, bo póki co zasługuje na moje zaufanie. Ale wczoraj powiedziałam, że chcę od niego odpocząć. Dziś już w ogóle się ze mną nie kontaktował, nie wiem, jak to odebrać.- kończę, patrząc na wyraz twarzy Rose. Słuchała mnie przez cały czas, próbując poukładać to w swojej zwariowanej głowie. Uśmiecha się ciepło i chwyta moją dłoń.
-Szanuje twoją decyzje. Chcesz od niego odpocząć, dlatego też nie dzwoni, nie pisze. Chce dla ciebie jak najlepiej, widzę to, ale nie wiem, czy moja intuicja się nie myli.- marszczy brwi, a ja mocno ją przytulam. -Na twoim miejscu zadzwoniłabym do niego i poprosiła, aby przyszedł. O ile już wiesz, czego chcesz. Bo jak nie, to włączę zaraz jakieś romansidło, dopijemy winko, ty w tym czasie przemyślisz to, a potem zadzwonisz.- rzuca, a ja wzruszam ramionami.
-Opcja numer dwa bardziej mi odpowiada.- rzucam, a ona rusza do sprzętu i odpala jakiś film, na którym w ogóle się nie skupiam.
Moje uczucia, co do tego mężczyzny są różne. Tak wiele się o nim dowiedziałam w tak krótkim czasie. Siedząc tutaj, bez niego u boku, czuję pustkę. Gdy już jest, jestem skrępowana i na pewno nie czuję się sobą. Nie jest to miłość, ale czy zauroczenie może popsuć relacje między nami? Czy warto tracić to, co jest, aby spróbować czegoś nowego? Gdyby nam już nie wyszło z bycia razem, co dalej? Jak wyglądałaby nasza relacja w pracy, co powiedzieliby na to, że jesteśmy razem? Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi... Muszę coś z tym zrobić.
-Dzwoń.- woła, gdy film się kończy. Spoglądam zdezorientowana na nią i na napisy, które lecą właśnie na ekranie telewizora. Mrugam w jej stronę i zestresowana wybieram numer do mężczyzny, po 2 sygnałach odbiera.
-Bieber Corporation, Justin Bieber przy telefonie.- słyszę stanowczy, profesjonalny ton głosu. Spoglądam na wyświetlać i przypominam sobie, że zapomniałam wyłączyć ukrywania numeru.
-To ja, Carla.- szeptam i spuszczam głowę w dół, aby nie widzieć palącego spojrzenia przyjaciółki.
-Oh, wybacz. Nie widziałem numeru, więc nie wiedziałem, kto dzwoni. Odpoczęłaś?- pyta cicho, a ja drapię się po brodzie.
-Tak... Możesz przyjechać?
-Do ciebie zawsze. Będę za 10 minut, ewentualnie 5, jak nie będzie korków. Do zobaczenia.- rzuca i się rozłącza, a ja patrzę ślepo przed siebie.
-I co?- pyta niecierpliwie przyjaciółka, gdy odkładam telefon na stół.
-Będzie za 5 minut.- wypuszczam wolno powietrze z płuc, które przetrzymywałam przez chwilę i spoglądam na Rosalie.
-Jezus maria, a ja tak wyglądam, matko, idę stąd. Na randkę z moim alvaro, a ty załatw tą sprawę do końca. Wierzę w ciebie, dasz radę.- woła chaotycznie i wychodzi, trzaskając drzwiami wejściowymi. Wyłączam film i siedzę na kanapie, czekając, aż zjawi się Justin. Słyszę delikatne pukanie do drzwi. Wstaję, owinięta kocem i ruszam w ich stronę. Otwieram i spoglądam w stronę mężczyzny, który był ubrany w ołówkową marynarkę, krawat, białą koszulę zapiętą na ostatni guzik i spodnie do kompletu.
-Wejdź.- mówię i otwieram szerzej. Bieber wchodzi i czeka na mnie. Zamykam drzwi na klucz i kieruję się do salonu. Siadam na kanapie, a on robi to samo. Nie odrywa ode mnie spojrzenia, a jego oczy są wystraszone, czujne, wyczekujące.
-Chcesz się czegoś napić?- pytam kulturalnie.
-Na prawdę przyjechałem tutaj pić herbatkę, jak gdyby nigdy nic, czy przypadkiem chcesz mi coś powiedzieć?- wywracam oczami i poprawiam się na miejscu. Nabieram głęboko powietrza, aby uspokoić swoje nerwy i patrzę prosto w jego oczy.
-Co czujesz do mnie?- wyrzucam z siebie i czekam na odpowiedź. Jednak on zaczyna nerwowo drapać się po głowie i marszczy brwi. Skupia się na tym pytaniu i głęboko się nad tym zastanawia.
-Na pewno nie traktuję cię jak przyjaciółkę, zdecydowanie. To jest coś silniejszego, ale nie wiem ,czy mogę nazwać to miłością.- momentalnie cały stres uchodzi z mojego ciała, rozluźniają się mięśnie, a moja dusza siada wygodnie na fotelu, czekając na rozwój wydarzeń.
-Jesteśmy w czarnej kropce, bo ze mną jest to samo.- wydymam usta, a na jego twarzy maluje się delikatny uśmiech.
-Spróbujmy.- rzuca nagle i chwyta moją dłoń. -Jeśli się nie uda, będzie tak, jak teraz. Będziemy mieć dobry kontakt i tyle. Nic więcej.
-Nie wiem czy to dobry pomysł.
-Proszę.- przystawia dłoń do swoich ust i składa na nich delikatny pocałunek. Przez brzuch przebiega stado motyli, a na buzi uwydatnia się szeroki uśmiech. Coś w środku mnie błaga na kolanach, abym się zgodziła. Nie słyszę słów sprzeciwu, więc biorę głęboki wdech.
-Okej.- mówię, a on ciągnie mnie w moją stronę i mocno wpija się w usta. Oddaję pocałunek i wplątuję ręce w jego włosy. Dochodzi do mnie, że właśnie zgodziłam się, aby z nim być. Ten pokręcony, bogaty mężczyzna jest mój... Przechodzimy doświadczenie. Ciekawe, jak ono się zakończy. Oby powodzeniem.
__________
I oto rozdział, z szablonem zrobionym przez blog Krytyczna Biel. Jest cudowny, dziękuję ślicznie.
Co powiecie? Podoba Wam się wygląd? Mi bardzoo!
A rozdział jak? Może być? Piszcie mi w komach, proszę. Komentujcie, bo to niesamowicie motywuje. Kolejny rozdział, już niebawem. Czytajcie i komentujcie! Pozdrawiam. :*

8.28.2014

Rozdział 5.

Związuję szybko wysokiego kucyka, zakładam okulary, marynarkę i porywając swoją torebkę wybiegam z pokoju.
-Szybciej, do cholery jasnej!- przyjaciółka tupie nerwowo swoim wysokim obcasem, czekając na mnie w windzie. Zamykam mieszkanie i chwilę później znajduję się obok niej.
-Czy ty zawsze musisz się tak długo szykować?- warczy. Wywracam oczami nie chcąc się znów kłócić. Wszystkie komentarze, które mam przeciwko niej w tej chwili zatrzymuję dla siebie. Wyciągam telefon z kieszeni i spoglądam na wyświetlacz. Żadnych wiadomości. Od wczoraj się nie odezwał. Dziś muszę skupić się na pracy, ponieważ to jest w tej chwili ważne. Przedwczesne wakacje się skończyły i wróciłam do szarej rzeczywistości.
-Idziemy dzisiaj na imprezę?- spoglądam na przyjaciółkę i czekam na odpowiedź. Ona zaś otworzyła szeroko swoje idealnie pomalowane usta i patrzyła tak przez chwilę na mnie. -No idziesz ze mną, czy sama mam iść?- pytam, a ona potakuje i podekscytowana zaczyna mówić mi, jak się dzisiaj ubierze. Będąc na dole łapiemy pierwszą taksówkę i mkniemy do Bona.
8:33 zasiadam przy biurku i w ekspresowym tempie uruchamiam komputer. Przewieszam żakiet przez oparcie fotela i ruszam zaparzyć kawę. Idąc do automatu, mijam Justina, który był bardzo roztargniony. Nie zwrócił uwagi na moją osobę i mknął w stronę swojego gabinetu. 'To pewnie przez ten dzień wolny, który sobie wczoraj wziął.' pomyślałam i wrzuciłam monetę do automatu, który po paru sekundach zaparzył gorący napój. Usiadłam przy stanowisku i zaczęłam sprawdzać korespondencje. Umawiałam na spotkania Justina i załatwiałam różne sprawy, które zostały mi zlecone. Około 12:30 wszyscy zaczęli zbierać się na lunch. Ja jednak nie byłam głodna i dalej pracowałam, gdy nagle podszedł do mnie szef.
-Hej.- szepnął i przeciągnął krzesło obok.
-Cześć.- powiedziałam cicho i spojrzałam na niego. Był ubrany w ciemno granatową marynarkę, koszulę w kratkę, lekko rozpiętą przy szyi i jeansy.
-Czemu nie idziesz na lunch?- spytał. Usłyszałam głośny dźwięk telefonu i odebrałam. Kolejny klient, który chce wydać książkę, pragnie umówić się na spotkanie.
-Właśnie dlatego.- wskazałam oczami, kiedy zakończyłam połączenie.-Mam pełno pracy, a po drugie nie jestem głodna.
-Powinnaś coś zjeść. Nie wyglądasz zbyt dobrze.- spojrzał na mnie badawczym wzrokiem, a ja wywróciłam oczami. -Przepraszam, że wczoraj nie zadzwoniłem. Mam pełno spraw na głowie.- przyznaje z irytacją w głosie.
-Nic nie szkodzi.- uśmiechnęłam się pocieszająco. Odwzajemnił mój gest, wlepiając we mnie swoje gorące spojrzenie. Oblizałam nerwowo usta i wróciłam do pracy.
-Dasz się wyciągnąć na ten obiad?- pyta sucho, widząc moje ignorowanie. Spoglądam kątem oka w jego stronie, a kąciki ust zaczynają się unosić. Wygląda jak naburmuszone dziecko, które nie dostało zabawki, którą upatrzyło na wystawie.
-Tak, dam się wyciągnąć na ten obiad.- wzdycham, wstając od stanowiska. Wstaję od biurka, a ten chwyta mnie pod ramię i prowadzi blisko siebie.
-Nie wiem, czy to najlepszy pomysł.- rzucam, czując spojrzenia wszystkich pracowników.
-Jeśli ci to przeszkadza.- puszcza mnie i idzie zamówić obiad. Siadam przy stoliku z jego imieniem i nazwiskiem, a on zajmuje swoje miejsce. Przełknęłam głośno ślinę i nerwowo zaczęłam stukać obcasem o podłogę. Między nami panowała niezręczna cisza. Westchnęłam i popatrzyłam w jego stronę.
-Pięknie wyglądasz.- mówi z uznaniem, ciągle mi się przyglądając.
-Przestań, po prostu przestań już tak mówić, bo uszy mi więdną od tego!- próbuję być śmiertelnie poważna, ale niestety, mina Justina mnie rozbawia.
-Da się pani wyciągnąć na kolację, dziś wieczorem?- pyta, a przez brzuch przelatuje tysiąc motyli. Kolejny wieczór z tym czarującym mężczyzną.
-To ma być zaproszenie na randkę?- prycham, a on przytakuje. -To trochę mało romantyczne.- podpuszczam go, aby zbadać jego reakcję. Ten poważnieje, a w jego oczach widać skaczące iskierki. Zaczyna myśleć...Nagle wstaje od stolika, a oczy wszystkich spoczywają na jego sylwetce.
-Co ty robisz?- pytam, patrząc na jego pełen talerz. Chciał zjeść ze mną obiad, a nawet go nie ruszył.
-Drodzy tu zgromadzeni..- zaczyna, a mnie momentalnie olśniewa. Chwytam jego rękę i próbuję pociągnąć w dół, aby usiadł i nie robił żadnych scen, jak jacyś studenci, licealiści, ktokolwiek, kto na pewno nie powinien się zachowywać tak w wieku dwudziestu pięciu lat.
-Siadaj! Nie rób tego, przestań!- szeptam błagalnym tonem głosu.
-Ta kobieta- wskazuje na mnie palcem.
-Błagam, usiądź. Pójdę z tobą na tą kolację, ale usiądź.-chwyciłam znów jego dłoń, a on spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął.
-Życzy wam smacznego.- kontynuuje i siada na swoim miejscu. Oddycham z ulgą i piorunuję go spojrzeniem. Jest niemożliwy.
-Wygrałem.- mówi cicho i całuje mnie w rękę. Wbijam zażenowana widelec w potrawę i konsumuję pyszną pieczeń.

Dochodzi 17, sprzątam swoje stanowisko i wyłączam komputery. Gdy odwracam się, aby zebrać swoje rzeczy, wpadam na Justina. Przylegam do niego całym ciałem i rumienię się.
-Przepraszam.- szeptam i odsuwam się na bok.
-Hej, zaczekaj.- woła, chwytając mnie za rękę. Przysuwa bliżej i patrzy głęboko w oczy. -Dzisiaj, o 19. Bądź gotowa, przyjadę po ciebie.- mówi cicho do ucha, a moje serce podeszło do gardła. Nerwowo potrząsam głową i spoglądam na niego. Uśmiecha się figlarnie i przygryza dolną wargę. Odchodzę od niego i czuję palące spojrzenie na plecach. Próbując zlekceważyć to uczucie, pewnym krokiem chwytam torebkę, zakładam żakiet i kieruję się w stronę wyjścia. Macham na pożegnanie do Justina i zjeżdżam windą na dół.
O 17:30 zjawiam się w domu i informuje o moim wyjściu przyjaciółkę.
-Tak się składa, że ja też wychodzę dzisiaj na randkę. Pamiętasz tego latynosa, którego spotkałyśmy w niedziele, jak byłyśmy na zakupach?- kiwam wolno głową, a na jej twarzy wita uśmiech. -To powiedzmy, spotykam się z nim od tamtego czasu.- dodaje, a ja otwieram szeroko oczy.
-Hm, czemu mnie to nie dziwi? Złapałaś go w swoje szpony. Który facet nie poleciałby na twoje duże, niebieskie oczy?- uśmiecha się i idzie do swojego pokoju. Kieruję się do kuchni i zjadam obiad, który już przygotowała. Wkładam naczynia do zmywarki i idę się odświeżyć. Zakładam gładkie, idealnie dopasowane do mojej sylwetki jeansy, do tego czarną koszulę z białym kołnierzykiem. Złoty zegarek, złote kolczyki i postanawiam się jeszcze pomalować. Kręcę włosy, maluję paznokcie na czerwono i wkładam proste, czarne buciki. Przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że w końcu potrafię się ubrać sama, bez pomocy przyjaciółki.
Wychodzę z pokoju i chwytam swoją nową, czarną torebkę, którą kupiłam z przyjaciółką w weekend. Pakuję do niej gumy, klucze, portfel, malutką kosmetyczkę, którą noszę tylko wtedy, gdy jestem pomalowana. Słyszę gwałtowne nabieranie powietrza. Odwracam się i widzę zszokowaną przyjaciółkę. Lustruje mnie swoim bacznym wzrokiem, aż wreszcie zaczyna dumnie klaskać w ręce.
-Taki ubiór, bez mojej pomocy, brawo.- puszy się jak paw. -Nauczyłam cię, jak powinno się ubierać.- śmieje się, aż po mieszkaniu rozbiega się dzwonek. Ruszam w stronę drzwi i otwieram je szeroko.
-Cześć.- rzucam pełna podekscytowania.
-Dobry wieczór, piękna.- mruczy, a ja purpurowiejąc na twarzy, chwytam rękę, którą do mnie wyciąga i kieruję się za nim. Wchodzimy do windy i zjeżdżamy w ciszy na dół.
-Gdzie tym razem?-pytam ironicznie, na wspomnienie z ostatniego naszego wyjścia.
-Zaskoczę cię.- uśmiecha się do mnie, a ja nie kontynuując tego tematu, w ciszy wsiadam do jego auta. Kierujemy się w stronę Manhattanu, jadąc przez most Brooklyn'ski i Time Square. Zwalniamy i wjeżdżamy do podziemnego parkingu. Mężczyzna parkuje samochód i wyskakuje szybko z niego, chwilę potem otwiera mi drzwi i kieruje w stronę windy.
-Cóż..- mówi wolno, gdy winda się otwiera. -Witam w moich skromnych progach.- szepta i wprowadza mnie głębiej. Znajdujemy się w ogromnym holu. Jest idealnie biały, na środku stoi stolik z najnowszą prasą, świeżymi kwiatami i telefonem. Na ścianach wiszą fotografie rodzinne, drogie obrazy oraz kwiaty.
-Zapraszam dalej.- śmieje się i chwyta moją dłoń. Prowadzi nas wzdłuż pomieszczenia, aż przechodzimy przez łuk i znajdujemy się w salonie, który połączony jest z jadalnią i kuchnią. Pokój jest najnowocześniejszym pomieszczeniem, jakim w życiu widziałam. Drogi, ogromny telewizor wisi na wprost skórzanej sofy. Pokoje są czarno-białe. Wszystko idealnie dopracowane. Podłogi błyszczały w świetle lamp, a wszystkie meble idealnie wyczyszczone aż kuły moje oczy.
-Pięknie tu.- westchnęłam i szłam dalej. Doszliśmy do ogromnego stołu, który był już przygotowany dla naszej dwójki.
-Wiesz, wystarczyło chińskie jedzenie, kanapa, dobry film i tyle. Nie potrzeba mi drogiego homara, jakiś specjalnych efektów, i tak dalej.- wzdycham, a Justin odsuwa dla mnie krzesło. Zasiadam na nim i subtelnie posuwa je kolanem, abym przywarła do stołu. Siada na przeciwko mnie i spogląda na mnie nerwowo. -Wyluzuj.- chichoczę i pocieram pocieszająco jego dłoń. Chwyta ją i przystawia do swojej twarzy, aby złożyć na niej delikatny pocałunek. Rumienię się i zabieram rękę na kolana. Nagle podchodzi do nas kobieta, przynosząc ogromne talerze z jedzeniem.
-Smacznego.- woła radośnie i znika z naszego pola widzenia. Spoglądam na danie i na Justina. Patrzy na mnie, badając moją reakcję, a ja posyłam mu słaby uśmiech.
-Coś nie tak?- pyta, a ja wiercę się na krześle i mrugam nerwowo.
-Nie jestem głodna.- oblizuję wargi i słyszę jego cichy śmiech.
-Jak zawsze. Jedz, kochanie, bo deseru nie będzie.- unoszę pytająco brew, a on wskazuje oczami na talerz. -Jedz.- dodaje i zajmuje się swoim talerzem. Postanawiam iść w jego ślady. Zjem tyle, ile mogę.
Po 20 minutach siedzenia przy stole i konsumowania, wstaliśmy i z butelką białego wina skierowaliśmy się przed TV. Justin uruchomił jakiś film i nalał nam do kieliszków alkohol. Podał jeden kryształ, a drugi wziął dla siebie. Usiadł wygodnie obok mnie i spojrzał głęboko w moje oczy.
-Zdrowie.- przybiliśmy kieliszkami o siebie i wypiliśmy napój. W ciszy oglądaliśmy "Now is good", co jakiś czas spoglądając na siebie. Po skończeniu filmu, opróżniliśmy również butelkę wina. Nagle pochyliłam się w jego stronę i oparłam głowę o jego ramię. Zaczerpnęłam głębiej powietrza, upajając się jego niesamowitym zapachem i uniosłam lekko głowę do góry.
Wlepiłam wzrok w jego karmelowe oczy, a on pochylił się nagle, chwytając mnie w tali i sadzając na swoich kolanach, wpił się w moje usta. Odwzajemniłam jego nagły gest, pogłębiając pocałunek. Wplątałam ręce w jego włosy i przyciągnęłam jeszcze bliżej. Pochłanialiśmy swoje złaknione dusze, gdy nagle do pokoju wszedł jakiś wysoki, czarnoskóry mężczyzna.
-Łoł, Bieber, mogłeś uprzedzić!- woła i zastawia oczy, a ja automatycznie schodzę z jego kolan, cała się czerwieniąc. Spojrzałam ukradkiem na Justina, który był rozwścieczony.
-Lil... Co tutaj robisz?- pyta, próbując udawać miłego.
-Przyjechałem do przyjaciela, a co, nie widać?- rzuca się obok mnie i penetruje oczami. -Twoja nowa zdobycz? No, no...- położył rękę na moich udach, jadąc coraz wyżej. Błyskawicznie ją z siebie zrzuciłam i mocno wykręciłam.
-Jeszcze raz mnie dotkniesz, a pożałujesz tego, że się urodziłeś.- wysyczałam i go puściłam.
-Te, lala, trzymaj łapki przy sobie i nie kozacz, to może się źle skończyć.- mówi ostro, a ja zastygam.
-Odwal się Lil.- wtrąca się Justin. -Ona ma rację, nie pozwalaj sobie za dużo.- warczy, a on unosi zaskoczony brew.
-Justin Bieber mi grozi. Toż to przełomowy okres w pana życiu. Kiedy to ostatnio było? Hm..- przerwał na chwilę i z dumnym uśmiechem spojrzał na niego. -Ostatnia panienka, jakieś cztery miesiące temu, no to tak... Cztery miesiące temu. - nieruchomieję i przełykam wolno ślinę.
-Pierdól się.- syczy, a ja po raz kolejny nie wierzę własnym uszom. Ten jakże inteligentny i mądry człowiek, z którego ust nie spodziewałabym się wulgaryzmów, właśnie powiedział 'pierdól się'.
_______________
I kolejny rozdział. Przed rozpoczęciem roku pojawi się kolejny, mam nadzieję, że Wam się podoba. :)
Odpowiadajcie na ankietę. Niebawem pojawi się nowy wygląd bloga. Niektórzy z Was mają problem z tym, ucina lewą stronę itd. Dlatego już odwiedzając tego bloga, powinniście widzieć zmianę - będzie on całkowicie klasyczny, dopóki nie dostanę zamówienia. Ma ono pojawić się 31 sierpnia, więc na ten też dzień przygotuję rozdział 6. Tym czasem zapraszam do komentowania. Buziaki! :)

8.24.2014

Rozdział 4.

Czuję turbulencje, następnie przyjemne ciepło i chłód bijący w moje plecy. Otwieram zaspane oczy i od razu je mrużę przy ostrym świetle halogenów w recepcji. Jestem w ramionach Justina, który niesie mnie do apartamentu. Kobieta, która wręczyła nam klucz, patrzyła na mnie z zazdrością, ale przez jej twarz przebiegał ciepły uśmiech.
-Dzień dobry, słoneczko.- mówi cicho Bieber i wchodzi do windy. Jesteśmy całkowicie sami i wolno jedziemy na 34 piętro.
-Dzień dobry.- szepnęłam i chciałam stanąć na nogi, ale niestety, jego uścisk był zbyt mocny, abym mogła go pokonać i dopiąć swego.
-Dziś doprowadzam cię do samego łóżka, bo ostatnio do tego nie dopuściłaś.- mówił bardzo cicho, zachrypniętym głosem, otulając oddechem moją twarz. To jest jak kołysanka dla mojej spragnionej wrażeń duszy. Przymknęłam oczy, ale nie spałam. Czuwałam, aż wreszcie będę w pokoju, aby móc wziąć prysznic i iść spać. Wyszliśmy z windy i kierowaliśmy się do pokoju 568. Otworzył swoimi sprytnymi rękami drzwi i z dokładnością wniósł mnie do środka, aby mnie nie uderzyć. Zamknął wejście nogą i ruszył do mojej sypialni.
-Śpij dobrze księżniczko.- szepnął i zakrył mnie kołdrą, zdejmując wcześniej buty. Cmoknął w policzek i wyszedł, zostawiając samą. Czując ulgę dla stóp i ciepło, które spowinęło moje ciało, nie mogłam się ruszyć i momentalnie zasnęłam...

Obudziłam się, całkowicie wypoczęta. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał 15:30. Zdezorientowana zerwałam się na proste nogi i nerwowo przeczesałam włosy. Złapałam swoje ciuchy, w których tutaj przyleciałam- były wyprane i wyprasowane na wieszaku. Pognałam do łazienki i wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic. Gdy byłam gotowa, wyprałam ubrania, w których spędziłam wczorajszy wieczór.
-Dzień dobry.- woła zaspany Justin, wchodząc w samych bokserkach. Zatrzymuję się i przejeżdżam po nim wzrokiem. Wygląda tak apetycznie, że mam ochotę się na niego rzucić.
-Witam szefie. Nie sądzę, aby to był dobry pomysł, pokazywać się pracownicy w samej bieliźnie. Mogę puścić plotki, że ma pan małego.- ruszam brwiami żartobliwie, a on piorunuje mnie wzrokiem.
-Widzę, że jesteś ciekawa, jakiego mam, ale mogę cię zapewnić, że do małych on nie należy.- rzuca oschle, a ja przełykam głośno ślinę. Nogi zaczynają drętwieć, a ręce pocić. Wrócił ten zmienny Justin. -Żartowałem.- mówi z wielkim uśmiechem na twarz, a ja oddycham z ulgą.
-Głupi jesteś.- rzucam i spoglądam kontem oka na telefon, który wibruje na komodzie. Patrzę na wyświetlacz i wyświetla mi się zdjęcie Rose. Odbieram i tłumaczę jej, gdzie jestem, a następnie, że porozmawiamy wieczorem.
-Nie jestem głupi.- mruczy Justin i marszczy nosek. Chichoczę i wywracam oczami.
-Jesteś, ale aby nie urazić twojego jakże delikatnego ego, postanawiam się z tobą zgodzić. Tak, nie jesteś głupi.- posyła mi piorunujące spojrzenie i podchodzi do mnie nagle. Zaczyna biegać palcami po moim brzuchu, a ja piszczę w niebo głosy.
-Nie! Proszę! Mam łaskotki!
-To mnie nie interesuje.-rzuca groźnie i kładzie mnie na łóżku. Siada na mnie i kontynuuje tortury. Wiję się pod nim, a policzka purpurowieją pod wpływem emocji. Śmieję się i próbuję powstrzymać go od kontynuowania zemsty na mnie.
-Dosyć, proszę.- wyrzucam z siebie ostatkami sił, a on łapie moje ręce i przyszpila je obok głowy. Patrzy intensywnie w oczy i uśmiecha się słodko. -Jest pan niemożliwy. I bardzo roznegliżowany, a jestem pana pracownicą.- mrużę oczy, a on śmieje się cicho.
-Ta informacja wcale mnie nie odrzuca od pani.- spoglądam ukradkiem na jego ramiona i klatkę piersiową. Prócz cudownego, umięśnionego brzucha, są również tatuaże... Ma je na rękach i torsie.
-Nie mów, że dopiero teraz zauważyłaś.- śmieje się, widząc mój badawczy wzrok. Potakuję wolno i spoglądam na niego.
-Nie spodziewałam się takich rzeczy po biznesmenie.- mój niewyparzony język przejmuje nade mną kontrolę.
-Ja też się nie spodziewałem tego po pani.- łapie mój nadgarstek i pokazuje mi tatuaż, który znajduje się na nim. Wywracam oczami i wyrywam mu dłoń. Chwilę potem zrzucam go z siebie i wstaję. Przeczesuję szybko włosy i poprawiam ciuchy.
-Proszę pana, takie istotne pytanie... Za ile wracamy do domu? Przypominam, iż jutro mam pracę i nie mam zamiaru się spóźnić.- przypominam ze sztucznym uśmiechem.
-Możemy już zaraz, jeśli sobie życzysz.- wstaje z łóżka i targa za końcówki swoich włosów. Omija mnie i wychodzi z pokoju. Poprawiam łóżko i sprzątam kubek po kawie, aż wreszcie uświadamiam sobie, że nic jeszcze nie jadłam od wczoraj. 'Wytrzymasz, aż wrócisz do Nowego Yorku.' mówi do mnie mózg, a ja posłusznie trzymam się tej myśli.

Schodzimy do recepcji, Justin oddaje kluczyk, a kobieta promiennie się do niego uśmiecha. Ma długie, proste blond włosy, idealnie wydepilowane brwi, krwiste usta, mały nosek i piękne, głębokie, niebieskie oczy. Gdybym była z Justinem i widziała, jak ślinią się na jego widok kobiety, chyba bym zwariowała. Współczuję jego przyszłej partnerce. Na pewno nie będzie miała łatwego życia...
-Proszę, to dla pani.- mówi do mnie i podaje mi pakunek. Spoglądam pytająco na Justina, który również takie pudełko trzyma w rękach.
-Dziękuję bardzo.- szepczę, a Bieber chwytając mnie w talii, prowadzi do wyjścia. Wsiadamy do limuzyny, która zawozi nas na lotnisko. Tam czeka już przygotowany samolot, z nazwiskiem Justina na końcu i całą obsługą, którą wcześniej nie widziałam. Witam się z pilotem, stewardessami i mężczyzną od masażu.
-Udanego lotu, proszę pana. Proszę pani.- żegna nas szofer, a Justin ochoczo ściska jego dłoń. Potem spogląda na mnie i miło się uśmiecha. Ma około 50 lat, jest niski, siwy i przy kości. Miły z niego staruszek.
-Dziękujemy.- rzucamy jednocześnie i wchodzimy do środka maszyny. Zajmujemy swoje miejsca znając procedury i ciepło uśmiecham się do załogi. Startujemy, a ja obserwuję, jak piękne miasto znika za warstwami chmur. Ta wycieczka była wspaniała, na zawsze ją zapamiętam.
-Podobało ci się?- pyta Justin, a ja spoglądam na jego poważną twarz. Wolno potakuję i przypominam sobie tor wyścigowy. Uśmiech wita na mojej twarzy, a w oczach Biebera tańczą iskierki.
-Największą frajdę sprawiłeś mi w Vegas Luxury Rides.- mówię.
-Tak, pamiętam, jak chciałaś mnie zabić.- śmieje się cicho, a ja wywracam oczami. -Wyskoczyłaś z tego auta i zaczęłaś krzyczeć "Mogłeś nas zabić"- próbował mnie przedrzeźniać, a słysząc jego wysoki ton głosu, sama wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Justin przerwał widząc mnie w takim stanie i sam uśmiechał się od ucha do ucha. Westchnęłam, kiedy opanowałam swoje nieodpowiednie zachowanie i spojrzałam na Justina. -Słodko się śmiejesz. Mógłbym tego słuchać cały czas.- mówi z ciepłym głosem. Moje serce topnieje pod takimi słowami i momentalnie przyspiesza. Chce wyskoczyć z klatki piersiowej i pognać do serca Justina, aby je mocno przytulić. Czyżbym się zakochiwała? To jest niemożliwe...
W głośnikach rozbrzmiała piosenka Rihanny "We found love", a ja zaczęłam cicho podśpiewywać. Pilot nagle przerwał jej piosenkę i oznajmił, że możemy się poruszać po samolocie. Wtedy wzrok Justina spoczął na mnie.
-Jesteś głodna.- to nie było pytanie, to było oznajmienie, które wypłynęło z jego ust, jak informacja oczywista.
-Nie..?- mój brzuch znów przewrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni, mocno o sobie dając znać.
-Słyszę. Nic nie jadłaś.- wstaje i kieruje się na dziób samolotu. Po chwili wraca w towarzystwie stewardessy. Niesie ona wielką tacę i kładzie ją na stoliku, który znajduje się na wprost naszych siedzeń.
-Bon apetit!- woła i znika tam, skąd przyszła. Patrzę na Justina, następnie na talerz, a potem znów na niego.
-Oszalałeś?- pytam wreszcie widząc gotowanego na wytrawnym wywarze fileta z miętusa królewskiego, oblanego aksamitnym sosem chrzanowym z ziemniakami z wody i duszonym brokułem.
-Nie marudź. Jedz. Jesteś strasznie chuda.- przyznaje z oburzeniem i piorunuje mnie wzrokiem. Przynosi drugą tackę i siada obok mnie. Bez żadnego wymieniania spojrzenia zabiera się za jedzenie, więc postanawiam robić to samo. Czuję się nieswojo. Nie mogę za nic zapłacić, nie mogę nic zrobić...
-Smacznego. -szeptam, i wbijam widelec w mięso. Po 20 minutach odkładam talerz na tackę i momentalnie czuję jakieś 15 kg więcej. Justin dumnie spogląda na mnie i na talerz.
-Smakowało, panno MacCartney?- pyta, a ja potakuję, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Znużył mnie sen, a mężczyzna widząc to, postanowił mnie zaprowadzić do sypialni.
-Obudzę cię, jak będziemy na miejscu.- oznajmił i wyszedł z pomieszczenia. Ułożyłam się na niezwykle wygodnym materacu i zamknęłam oczy. Momentalnie odpłynęłam do krainy Morfeusza.
-Nie budziłbym cię, bo słodko wyglądasz, ale niestety, musisz siąść i zapiąć pasy.- szeptał mi do ucha i pochwycił w swoje silne ramiona. Ile razy on jeszcze mnie będzie niósł?
-Możesz mnie postawić na ziemi? To krępujące, że ciągle mnie nosisz.- wołam zirytowana, a on z rozbawieniem, delikatnie stawia mnie na ziemi.-Dziękuję.- rzucam i wyprzedzam go, aby szybko siąść i zapiąć pasy. Chwilę potem jesteśmy już na lotnisku w Nowym Yorku. Wysiadamy z samolotu i idziemy do auta Justina.
-Jedź ostrożniej, niż na tym torze, proszę..- wzdycham i zapinam pasy obok kierowcy. Ten tylko prycha cichym śmiechem i odjeżdża.

-Boże, Carla! Gdzie ty się podziewałaś?!- krzyczy Rose, gdy przechodzę przez próg mieszkania. Rzuca mi się na szyję i mocno przytula. -Czemu czuję męskie perfumy?!- warczy z oburzeniem i piorunuje mnie wzrokiem.
-Em.. Tak jakby przecież byłam cały ten czas z Justinem.- przyznaję cicho, oblizując usta. Oczy współlokatorki się powiększają z niedowierzenia. -Las Vegas jest pięknym miastem, szczególnie nocą.- wzdycham i wyjmuję wino, które kupiłam za pieniądze, która miałam przy sobie. -Proszę.- wręczam jej butelkę, a ona wzdycha.
-Nie trzeba, ale skoro kupiłaś i musisz mi opowiedzieć, co tam robiliście, to z miłą chęcią otworzymy i się napijemy. Jesteś głodna?- pyta z zaciekawieniem. Zaprzeczam ruchem głowy i rzucam kurtkę na komodę. Siadam wygodnie na skórzanej sofie w salonie i wzdycham wiedząc, że nie siedzę na czyiś pieniądzach, tylko w swoim mieszkaniu. Dobrze być w domu...
-Zabrał cię na wyścigi?!- piszczy podekscytowana, a ja uśmiecham się ciepło do niej.
-Nie, to nie były wyścigi. Chciał mi pokazać dobrą, szybką jazdę. To chyba jego pasja, bo widząc jego zadowolenie na twarzy, kiedy prowadził, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że tak jest.
-Ojeju. Tyle się dowiedziałaś o naszym szefie.- mówi z uznaniem na twarzy. Chciałam jej napomnieć o tym, że Justin ma tatuaże, ale stwierdziłam, że jednak tą informacje zachowam dla siebie.
-Ma własny samolot, który dostał od ojca. Gdy lecieliśmy, wylałam na niego szampana, także standard.- chichoczę, a ona wywraca oczami.
-Klasa, MacCartney, KLASA!- woła z oburzeniem, a ja mocno ją przytulam. -Tęskniłam.- mówi cicho, a ja odpowiadam "ja też". Posiedziałyśmy jeszcze trochę, a potem ruszyłam do pokoju, ponieważ na dzisiaj mam dosyć wrażeń. Leżąc we własnym łóżku odtwarzam wszystkie wydarzenia sprzed 24 godzin. Justin często powtarzał, że jestem piękna, powinnam być traktowana jak księżniczka, itd. To było na prawdę słodkie. Czy on robi to specjalnie, aby mnie w sobie rozkochać? Zatracając się w myślach, usypiam. Marzenia przenoszą mnie do świata, gdzie jestem już dorosłą kobietą z mężem, dwójką dzieci i wielkim domem...
_________________
Oto rozdział 4. Dodaję tak szybko kolejny, ponieważ widzę, że zainteresowanie tym opowiadaniem wzrasta, a szkoła już tuż tuż, co oznacza, że rozdziały będą pojawiać się rzadziej... Znacznie rzadziej. Co nie zmienia faktu, że będę kontynuowała pisanie. Mam nadzieję, że podoba Wam się blog. Odpowiadajcie na ankietę, to dla mnie ważne. Komentujcie, wyrażajcie swoje opinie! Chętnie przyjmę krytykę i postaram się zmienić to, co Wam nie pasuje tutaj. Do następnej notki! ♥

8.22.2014

Rozdział 3.

Drzwi otwierają się szerzej, a Justin wyczekuje, aż wreszcie przejdę przez próg.
-Em, wracamy do Nowego Yorku?- pytam speszona i odwracam się w jego stronę. Unosi brew pytająco i bacznie się przygląda. Kręci głową z uśmiechem i lekko pchnie do środka.
-No już, wchodź.- śmieje się cicho i zatrzaskuje za nami drzwi. -Rozgość się. W szafie znajdziesz piżamę, jakieś ciuchy na wieczór i na jutrzejszy dzień. Ja muszę zadzwonić.- oznajmił i skierował się do jakiegoś pomieszczenia. No Carla, wyjechałaś na krótkie wakacje ze swoim szefem. Brawo. To jakieś kpiny' wołam w myślach i rozglądam się po dużym pomieszczeniu. Sauna, masażyści, barek nad jacuzzi, czego chcieć więcej? I tak odwiedzam każde pomieszczenie, które mogę, gdy nagle napotykam prawie nagiego Justina.
  Uderzam się z irytacją w czoło i spoglądam nerwowo przed siebie. Postanawiam rozejrzeć się po apartamencie. Idąc w lewą stronę znajdują się drzwi, w rządkach. 3 po prawej, trzy po lewej i jedne na wprost. Pewnym krokiem ruszam do tych, które są na przeciw mnie i znajduję się w wielkim, prywatnym basenie.
-Ops, przepraszam!- wołam zażenowana i zakrywam szybko oczy, aby uniknąć ciekawych widoków. Słyszę stłumiony śmiech, a chwilę potem znikam za drzwiami. Kieruję się do pokoju obok i znajduję ogromną sypialnie z łożem małżeńskim i wielkimi oknami, które ukazują panoramę zasypiającego Las Vegas. To miasto seksu, kasyn, grzechu, przepychu i innych szalonych rzeczy, o których normalni ludzie nawet nie śnią. Życie tutaj rozpoczyna się dopiero nocą.  Przepiękny widok oświetlonych wieżowców i ulic rozpościerał się u moich stóp. Spojrzałam w dół i lekko zakręciło mi się w głowie. Lęk wysokości dopadł mnie nawet tutaj. Westchnęłam i wyjęłam swojego Iphone. Porobiłam nim zdjęcia na pamiątkę i schowałam go do tylnej kieszeni jeansów. Nagle usłyszałam głośne chrząknięcie.
-Dobry wieczór.- mówi nonszalancko, całkowicie odświeżony. Ma na sobie ołówkowe spodnie od garnituru, białą, rozpiętą koszulę i czarne, pastowane lakierki. Mokre włosy, śnieżnobiały uśmiech. Wygląda, jakby przed momentem był po dobrym, szybkim seksie.
-Witam.- uśmiecham się do niego ciepło i przygryzam wargę.
-Gotowa?- pyta, a moje źrenice się powiększają.
-Gotowa... na co?- pytam zakłopotana tym, że w ogóle nie pomyślałam, aby się odświeżyć.
-Sądzisz, że przyjechaliśmy tutaj popatrzeć na to piękne miasto przez okna tego hotelu? Proszę cię, mam zamiar pokazać ci wszystko to, co jest tutaj niesamowite. Wliczając przede wszystkim kasyno, do którego mam zamiar się wybrać właśnie teraz. - spogląda na mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. Nerwowo pocieram swoje ręce.
-Dasz mi 10 minut? Byłam pochłonięta oglądaniem widoków i po prostu się nie odświeżyłam.- wzdycham zawstydzona swoim nieudolnym zachowaniem.
-Pomóc szorować plecki?- uśmiecha się jednoznacznie i przeczesuje mokre włosy.
-Nie ma takiej potrzeby, panie Bieber.- wołam z równym rozbawieniem i podchodzę do ogromnej komody, gdy zostaję sama. Bielizna... Wszystko w moim rozmiarze. Biorę szybko koronkowy, czarny stanik i majtki do kompletu. Wbiegam roztargniona do łazienki i przypominam sobie o tym, że muszę się w coś przebrać. Gdyby Rosalie tutaj była, już dawno stałabym w nonszalanckiej sukience do kolan i wyglądała na minimum 400 milionów dolarów. A póki co wyglądam na 10 dolców. Pospiesznie sięgam po grafitową sukienkę, dopasowaną do mojej talii, z lekką siateczką przy dekolcie. Do tego czarne czółenka i również czarna torebeczka. 'Sądzę, że to wystarczy.' Mknę do łazienki, zrzucam z siebie ciuchy i otulam się gorącą wodą. Następnie szybko suszę włosy i zostawiam je w lekkich lokach, bo nie mam czasu nawet coś z nimi zrobić. Zakładam sukienkę, buty i porywam po drodze żakiet, który również wisi w ogromnej szafie. Wychodzę z sypialni, gdzie czeka na mnie Justin. Ubrał marynarkę i wysuszył włosy. 'I tak jesteś boski.' pomyślałam i oblizałam usta.
-Wow, wyglądasz... cudownie.- przyznaje i przejeżdża uważnie po moim ciele. Posyłam mu gniewne spojrzenie i staję obok niego.
-Masz zamiar tak stać i patrzeć się na mnie jak na jakąś boginię, czy pokażesz mi to miasto?- pytam ze sztucznym uśmiechem na twarzy, trzepocząc do niego rzęsami. Prycha cicho pod nosem i otwiera przede mną drzwi. Nagle chwyta mnie pod ramię i prowadzi do winy.
-Nie wiem, czy iść z panią do kasyna. Jak mi ktoś panią porwie?- pyta z udawanym lękiem.
-To pójdę w tany, proszę pana. Dzieckiem nie jestem, dam sobie radę.- uśmiecham się pobłażliwie i spoglądam na niego. Nic już nie mówi, prostuje się i patrzy przed siebie. Podziwiam jego profil. Idealnie prosty nos, pełne, wyrzeźbione usta, lekki zarost, karmelowe oczy, które właśnie patrzą na mnie z rozbawieniem. Mam ochotę zapaść się pod ziemię...
-Cóż, widzę, że wpadłem pani w oko.- rzuca z uznaniem, a ja wywracam oczami.
-Za bardzo sobie pan pochlebia.- wyrzucam z frustracją i odwracam się w stronę lustra, które jest za nami. Poprawiam swoje włosy, całkowicie niezadowolona z tego, jak wyglądają. Justin puszcza moje ramię, aby mi pomóc. Układa delikatnie grzywkę, parę włosów zakłada za ucho i wolno puszcza wszystkie włosy na plecy.
-Proszę.- mówi cicho przy moim uchu. Czuję jego ciepły oddech na mojej szyi, a ja dostaję paraliżu kończyn dolnych. Odejdź na bezpieczną odległość, albo się na ciebie rzucę, tutaj, w windzie! Nagle winda się zatrzymuje, a my musimy wysiąść. Idziemy w stronę recepcji, Justin znów dyskutuje z kobietą i wraca do mnie.
-Limuzyna czeka, proszę pani.- mówi do mnie i kłania się do stóp. Chichoczę i wolnym krokiem idziemy na zewnątrz. Białe, długie auto, które zaparkowane jest przed samym wyjściem, błyszczy się w świetle ulicznych lamp. Jest dwudziesta druga, a Justin chce mi pokazać całe to miasto. Czyżbym miała być na nogach drugą noc z rzędu? Raczej mój organizm tego nie wytrzyma. Wsiadamy do samochodu, zapinamy pasy i jedziemy do jednego z najsłynniejszych kasyn w Las Vegas. Stratosphere słynie z wznoszącej się nad ziemią wierzy na wysokości 350 metrów. Widać z niej całe miasto, a prócz kasyna jest tam również restauracja, taras widokowy i różne atrakcje lunaparkowe.
-Nie jesteś zmęczona?- pyta nagle Justin widząc, że zaczynam robić się senna.
-Jestem, ale mam niesamowitą ochotę zobaczyć Las Vegas.- przyznaję i spoglądam na mężczyznę. Na jego twarzy maluje się delikatny uśmiech, a następnie spogląda na zegarek.
-Za 5 minut powinniśmy być na miejscu.- informuje, a ja zamykam oczy i próbuję się zrelaksować.

Siedzimy przy ogromnym stole, popijam szampana, a Justin dyskutuje z jakimiś dorosłymi mężczyznami na temat interesów. Rozglądam się po sali, gdy nagle wstaję od stołu i kieruję się na taras widokowy. Jestem na wysokości 350 metrów i ani trochę nie kręci mi się w głowie, gdy patrzę na ten cudowny krajobraz śpiącego miasta. Upajam się nim, gdy nagle czuję na swoim ramieniu czyjeś dłonie. Wzdrygam i odwracam się.
-Witam piękna.- mówi obcy mi człowiek. Unoszę brew pytająco i spoglądam na rękę. -Jestem Patrick.- dodaje i zdejmuje ze mnie swoje ciało. -A ty jesteś..
-Carla.- dodaję lekko różowiąc się. Patrick jest wysokim mężczyznom o bujnych, czarnych włosach i błękitnych oczach.
-Piękne imię dla pięknej dziewczyny.- przyznaje z aprobatą, a ja wywracam oczami.
-Daj spokój, nie jestem taka piękna.- chichoczę, a on szturcha mnie w ramię.
-Jesteś.- rzuca, ukazując szereg śnieżnobiałych zębów. Czy każdy niesamowicie bogaty mężczyzna musi być taki seksowny, przystojny i idealny? Wzdycham, gdy nagle czuję, jak czyjeś ręce zaplatają się wokół mojej talii. Stoję zdębiała i czuję znajomy zapach.
-O, Bieber.- mówi wolno, naklejając na twarz sztuczny uśmiech. -Nie wiedziałem, że jesteście razem.- dodaje, tłumacząc się.
-Bo nie jesteśmy.- wołam i odplątuję się z rąk Justina.
-Nie ważne... Miło było cię poznać Carlo. Mam nadzieję, że do zobaczenia jeszcze kiedyś.- puszcza mi oczko i unosi szampana, aby przybić nim ze mną toast. Spoglądam zdezorientowana na szefa, a on uśmiecha się do mnie flirtująco.
-Jedziemy?- pyta, a ja przytakuję, nie chcąc kontynuować tej jakże żenującej pogawędki.
I tak zaczęliśmy jeździć po całym LV. Oglądaliśmy różne show, które tutaj oferowano, słuchaliśmy dawnych piosenek The Beatles, Michaela Jacksona i innych słynnych wokalistów dawnych czasów.
-Masz ochotę na trochę adrenaliny?- pyta, a ja unoszę brew. -Czyli masz.- odpowiada za mnie i mówi coś kierowcy. Jedziemy na wybrzeża miasta i zatrzymujemy się przy ogromnym budynku. Kierujemy się do jego wnętrza, a tam podchodzi do nas czterech mężczyzn.
-Witamy w Vegas Luxury Rides. Zapewne przybyli państwo, aby wypożyczyć od nas jedno z naszych aut?- pyta niski, drobny blondyn.
-Tak, dajcie najszybsze, a zarazem najbezpieczniejsze auto, jakie tylko posiadacie.- Grupa zaczęła dyskutować między sobą na ten temat.
-Dostanie pan bugatti EB 16.4 super sport, który spokojnie może jechać 430 kilometrów na godzinę.- informuje starszy mężczyzna.
-Wliczcie jeszcze tor, bo jego też wynajmujemy.
-Ale jest już za późno, aby wynajmować tor.
-Płacę podwójnie.- mówi spokojnie Justin, a każdy z niedowierzaniem patrzy na niego. -To jak będzie?- dodaje.
-Dobrze. Zac idź przygotować auto, a ty Paul i Ian tor. Do roboty.- prawdopodobnie ten starszy mężczyzna był szefem tego biznesu.
-Justin.. nie przesadzasz?- pytam cicho, aby tylko on usłyszał. Na jego twarzy maluje się rozbawienie. Kręci głową i chwyta mnie pod ramię.
-Pokażę pani, co to szybka jazda.- woła pewny siebie. Podchodzi do nas wyższa ode mnie kobieta, wręcza odpowiedni strój, w który mamy się ubrać i prowadzi do przebieralni.
-Niestety jest tylko jedna, ponieważ męską podtopiło. Przepraszamy za utrudnienia.- mówi, a mój brzuch zaczął skakać we wszystkie strony. Mam się rozebrać przed tym mężczyzną?!
Weszliśmy do ciasnej przebieralni, a Justin zaczął rozpinać guziki garnituru, po czym zrzucił koszulę, marynarkę i został mu sam krawat na jego nagim torsie. Westchnęłam i chcąc mieć to żenujące przedstawienie za sobą, zdejmuje pewnie swoje buciki, odkładam je delikatnie na ławeczkę i pochylam się, aby złapać spodnie od kombinezonu. Zdejmuję szybko sukienkę, stojąc do niego plecami i ubieram pośpiesznie dół.
-Nie patrz.- warknęłam, czując na sobie palące spojrzenie mężczyzny.
-Cóż, trudno mi się powstrzymać. Masz niesamowicie jędrny tyłek.-przyznaje, a ja odwracam się w jego stronę.
-Daruj sobie.- wzdycham i ubieram szybko kurtkę, nie mając nic pod spodem.
-Kusisz Carlo.- woła widząc, że jestem tylko w tym kombinezonie.
-Przebieraj się i nie gadaj, dobrze? Ja zdążyłam się ubrać, a ty nadal stoisz tak, jak wcześniej.- zdejmuje swoje buty, zsuwa spodnie, a ja odwracam się na pięcie i wkładam masywne buty.

Wsiadamy do pięknego, widać drogiego auta. Zapinam pasy, wkładam kask, który dała mi kobieta i mocno wciskam się w fotel. Ewidentnie za dużo wrażeń jak na jeden dzień!
-Gotowa?- pyta, a ja wolno kiwam głową. -Trzymaj się mocno. Nie mam zamiaru cię zabić, chcę ci pokazać szybką jazdę.- woła i odpala silnik. Łapię gwałtownie powietrze, a on, zanim rusza, podłącza swojego Iphone do radia samochodu. W tle rozbrzmiały nuty piosenki Britney Spears "womanizer". I ruszyliśmy. Auto bardzo szybko nabrało pełnej prędkości. Jechaliśmy dobre 300 kilometrów na godzinę, gdy nagle Justin zrobił gwałtowny skręt i zaczęliśmy driftować. Z piskiem opon weszliśmy w zakręt i sunęliśmy dalej, coraz szybciej. Próbowałam uspokoić swój oddech, ale prędkość, którą osiągaliśmy wprawiała mnie w obłęd. Zakręt, kolejny i kolejny... Tak bez końca. Piosenka nadal leciała, a ja próbowałam się na niej skupić, aby nie zwariować. Spojrzałam ukradkiem na Justina, który w pełni oddał się swojej pasji. Uśmiechał się co jakiś czas, gdy wykonywał gwałtowny zakręt, przygryzał wargi i tak w kółko. Nagle przyspiesza, jedzie coraz szybciej, osiągamy jeszcze większą prędkość. Suniemy ponad 440 kilometrów na godzinę, a serce podchodzi mi do gardła. Nagle robi gwałtowny skręt i zaczynamy kręcić się w kółko. Piszczę i chowam twarz w dłonie. Gdy samochód się zatrzymuje, momentalnie odpinam pas i zszokowana wyskakuję z auta jak oparzona.
-Mogłeś nas zabić!- wołam przerażona i patrzę na rozbawioną twarz Justina, która wyłania się spod kasku.
-Kochanie, to jest adrenalina, o której ci mówiłem.- rzuca i przeczesuje swoje rozczochrane włosy. Patrzę na niego z niedowierzaniem i mam ochotę rzucić czymś w niego.
-Mam w dupie tą adrenalinę. Na prawdę mogło nam się coś stać!- wykrzykuję, wyrzucając z frustracją ręce w górę. Bieber podchodzi niepewnie do mnie i chwyta za dłonie.
-Ale stoimy tutaj, tak? Nic nam nie jest. To tylko adrenalina. Nie pozwól jej zapanować nad tobą.- patrzę na niego i próbuję tym samym przelać na niego całą swoją złość.
-No w sumie tak.- wzdycham widząc, że czeka na moją odpowiedź. Uśmiecha się triumfalnie i czochra moją głowę.
-Brawo. Dzielna dziewczynka.- woła i zasiada za kółkiem. Kieruję się na swoje miejsce i wracamy do budynku, z którego wypożyczyliśmy cały sprzęt.
-Było zjawiskowo. Dzięki za dobranie odpowiedniego auta.- Justin oddaje im klucze i kieruje się ze mną do przebieralni.
-Może tym razem ty będziesz się przebierał, a ja popatrzę, co?- mówię z irytacją w głosie, a on unosi brwi zaskoczony moją propozycją. Odsłania swoje śnieżnobiałe zęby i zaczyna się rozbierać.
-Skoro sobie tego życzysz.- zrzuca z siebie kurtkę i zostaje w samych spodniach. Rozwiązuje buty, a ja momentalnie odwracam się do niego plecami. -Chciałaś popatrzeć.- rzuca nagle, a ja wzruszam ramionami.
-Cenię czyjąś prywatność.
-Mi to nie przeszkadza.- dodaje, a ja zaczynam się rozbierać. Stoję w samej bieliźnie i próbuję wsunąć na siebie idealnie dopasowaną sukienkę, gdy nagle czuję gorące ręce na swojej nagiej talii. Sztywnieję.
-Co ty robisz?- pytam zdenerwowana, a jego ręce chwytają krańce ubrania i wsuwa ją na mnie z perfekcją, następnie zasuwa ją i rozpuszcza moje włosy.
-Proszę.- rzuca i sam kontynuuje swoje ubieranie. Stał za mną w bokserkach z Calvina Kleina, a teraz ma już na sobie rozpiętą koszulę, spodnie od garnituru i buty. Postanowiłam się odwdzięczyć i pomagam mu zawiązać krawat.
-Jesteś w tym dobra.- mówi z aprobatą, a ja wzruszam ramionami. Przypomniało mi się, kiedy zawiązałam ojcu pierwszy krawat na rozmowę w sprawie pracy. Strasznie się stresował, a mama była w pracy. Podpatrzyłam na internecie, jak się je wiąże, a potem spróbowałam i mi wyszło. Na dodatek ojciec uznał, że przyniósł mu szczęście podczas rozmowy i od tamtej pory go jeszcze nie rozwiązał, a zakłada go tylko na ważne okazje.
-Gotowe.- mówię i odsuwam się na bok. Zbieram kombinezon i składam go w kostkę. Wychodzimy i oddajemy je kobiecie. Justin rusza zapłacić za naszą zabawę, a mi po raz kolejny robi się głupio. Ten niesamowicie bogaty mężczyzna może sponsorować mi takie atrakcje, bo chce, a mi niezręcznie mówić o tym, że nie stać mnie na pokrycie kosztów tych zabaw.
Wracamy do hotelu. Zwiedziliśmy całe Las Vegas. Dochodzi 5 nad ranem, a moje oczy błagają o sen. Mrugam, próbując złamać chęć odpoczynku, lecz po dłuższej walce odpuszczam i zasypiam....
______________________
Oto rozdział 3. Znowu długi, ale ja już w zanadrzu mam napisane rozdziały, które czekają tylko na udostępnienie. Mam nadzieję, że odpowiecie na pytanie, które zadałam Wam w ankiecie. Liczę również, że pojawi się więcej komentarzy, ponieważ one niezwykle motywują do dalszego pisania.
Myślę, że spodoba Wam się rozdział, do napisania. ;)

8.14.2014

Rozdział 2.

Patrzę prosto w jego oczy i tracę grunt pod nogami. Nadal trzyma mnie blisko siebie, przejeżdża kciukiem po moich kostkach palców i uśmiecha się delikatnie. Pochyla się i składa pocałunek na mojej dłoni. Znów wierci mi dziurę w oczach, a następnie kieruje się w stronę wyjścia i rzuca szybkie "dobranoc". Wlepiam wzrok w zamknięte drzwi, za którymi zniknął Bieber i nie mogę zrozumieć tego, co właśnie się wydarzyło. Z całkowicie nie uporządkowanymi myślami, wsuwam się pod mięciutką kołdrę i zamykam oczy, próbując zasnąć. Kręcę się z boku na bok, co jakiś czas podnosząc się i spoglądając na zegarek. Czas płynie tak wolno, a moje oczy błagają o sen, natomiast mózg stawia twardo opór i wytwarza ciągle coraz więcej informacji i myśli. Pięć minut po północy gramolę się z łóżka i ruszam do kuchni, aby nalać sobie szklankę mleka. Siadam na wysokim krześle i wlepiam wzrok w uśpione ulice Nowego Yorku. Przeczesuję leniwie swoje długie fale i znowu patrzę przez okno.
-Czemu nie śpisz?- pyta mnie zaspana przyjaciółka, która mruży oczy, aby mnie zauważyć.
-Nie mogę.- oznajmiam i wiercę się na krześle. Siada na przeciwko mnie, nalewa sobie mleka, spogląda na mnie i upija łyk.
-Czemu? To ma związek z tą wieczorną wizytą szefa?- zaprzeczam.
-Po prostu nie mogę usnąć.- marszczę brwi i wstaję z miejsca. Odstawiam szklankę do zmywarki i zostawiając ją samą, kieruję się znowu do swojego pokoju.
Cała noc przeleciała na moim spacerowaniu. Około 5 nad ranem, gdy świat budził się do życia, założyłam wygodne buty, bluzę, dresy i związałam wysoko kucyka. Złapałam swój telefon, słuchawki do niego, odpaliłam swoją ulubioną playlistę i skierowałam się do windy. Zjechałam na parter i gdy znajdowałam się przed blokiem, ruszyłam do Central Parku, aby pobiegać.
Po dłuższych namysłach postanowiłam zaprosić na następny weekend rodziców. Dawno nie byli u mnie w mieszkaniu, a na pewno tęsknią. Przygotuję obiad, zorganizuję ciekawie czas, aby nie siedzieć bezczynnie w domu. Przede mną jeszcze pracowity tydzień z seksownym szefem, z którym nie mogę mieć bliższych kontaktów, niż zawodowych. Nagle mój telefon zawibrował. Sprawdzając SMS'a wpadłam na jakąś osobę. Upuściłam telefon i spojrzałam na tą osobę.
-Przepraszam pa... Witaj Carlo.- widząc pana, który zostawił mnie wczoraj rozkojarzoną w pokoju, zaniemówiłam. Podniósł mój telefon i wręczył go.
-Dzień dobry.- mówię wreszcie, odbierając od niego moją własność. -Dlaczego pan nie śpi?- pytam z ciekawością. Ten tylko posyła mi ciepły uśmiech.
-Nie mogłem spać, a pani?
-Tak samo. - wzruszam ramionami i wreszcie odczytuję SMS'a, którego dostałam.
Robię śniadanie. Co chcesz: jajka z bekonem, kanapki czy jajecznicę? :) 
Uśmiecham się pod nosem i szybko odpisuję.
Jajecznica. :* Zgadnij na kogo wpadłam...
 -Może pobiegamy razem?- słyszę nagle głos mężczyzny. Spoglądam na niego i zdenerwowana przytakuję. Zaczynamy biec jednym tempem i mijamy kolejne chodniki. Wreszcie zatrzymujemy się przy ławeczce i siadamy na niej.
-Cóż, miło było spędzić z tobą poranek, a o wieczorze to już nie wspomnę.- zaśmiał się i przeczesał swoje niesfornie ułożone włosy. Uśmiech malował się na mojej twarzy patrząc na tego faceta w mniej 'prezesowym' wydaniu.
-Mi również, proszę pana.
-Justin, mówi mi Justin.
-Dobrze, Justin.- wzdycham i patrzę na jego piękną twarz. Przygryzam dolną wargę, a chwilę potem mój mózg zaczyna krzyczeć na serce, które nie potrafi się uspokoić.
-Odprowadzę cię do domu.- zaoferował, a ja wywróciłam oczami.
-Wezwę taksówkę, jestem troszeczkę zmęczona. Całą noc nie spałam.
-To cię zaniosę!- woła, klaszcząc w ręce i uśmiechając się do mnie jak dziecko. Moje oczy otwierają się coraz szerzej, tak samo jak usta i patrzą się na karmelowe oczy, które są na przeciwko mnie. -Nie żartuję, wskakuj!- dodaje, wskazując swoje barki.
-Chyba oszalałeś!- krzyczę z niedowierzaniem, a on tylko kręci głową.
-Bo będę musiał cię do tego zmusić!- zaśmiał się, a ja zaczęłam uciekać. Widząc, że zaczyna mnie gonić, zapiszczałam i biegłam jeszcze szybciej. Niestety szef był szybszy i złapał mnie w pasie, uniósł do góry i przerzucił przez ramię niczym Shrek przerzucił Fione.
-Proszę mnie odstawić na ziemię, to jest niedorzeczne!- wołam, klepiąc go po plecach.
-Proszę się nie sprzeciwiać z szefem, bo będzie potrącenie pensji, proszę pani!
-PROSZĘ! MNIE! POSTAWIĆ! NA! ZIEMIĘ!- zaczynam wiercić się na jego ramieniu, gdy prawie udaje mi się z niego spaść, łapie mnie w ramiona i niesie jak dziecko. Serio....?
-Wolę wrócić na nogach.- mówię poirytowana czując, jak policzki robią się purpurowe.
-Za późno, złotko.- dumnie patrzy na mnie ukazując szereg śnieżnobiałych zębów.
Tak wędrowaliśmy przez ulice tego jakże dużego i pięknego miasta. Ciągle rozmawialiśmy, a ja ponawiałam próby uwolnienia się z jego ramion, ciągle na marne. Opowiedział mi trochę o sobie, choć nadal wiedziałam o nim bardzo mało.
-Nie rozumiem jednej rzeczy. Dlaczego nie masz dziewczyny, a jesteś taki seksowny?- tak właśnie jest. Carla najpierw mówi, potem myśli, ale niestety- POTEM jest już za późno. Policzki robią się czerwone, a Justin zaczyna cicho chichotać.
-To nie tak, że nie mam dziewczyny, bo mnie nie chcą. Chcą, widzę to, ale niestety, jak z nimi jestem, to po jakimś czasie mnie zostawiają.- odpowiada, wzruszając ramionami. Zwężam oczy i bacznie się przyglądam.
-Ciekawe dlaczego...- szeptam, robiąc minę na Sherlock'a.
-Proszę, nie próbuj tego. Nie próbuj dowiadywać się zbyt wiele.- jego ton się zmienił. Był stanowczy i twardy. Przytaknęłam lekko i widząc swój blok, chciałam wstać na nogi.
-Nie-e. Do samego mieszkania, nawet i pokoju, proszę panią.- zaśmiał się i skierował się do windy. Nic nie mówiąc, jechaliśmy na 24 piętro, a gdy byliśmy już pod mieszkaniem, popatrzył na mnie.
-W której kieszeni masz klucze?
-Już daję.- powiedziałam i chciałam je wyjąć, ale on widząc, że kieruję ręce na pośladki, sam je wyciągnął. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i patrzyłam na niego jak na idiotę.
-Ewidentnie pozwalasz sobie na zbyt dużo.
-Wiem, bo mogę.
-Nie możesz.- zaśmiałam się, gdy weszliśmy do mieszkania. W pomieszczeniu unosiła się przepyszna woń jajecznicy.
-O wróciłaś Car... Szefie? E...- widząc zdezorientowanie, które malowało się na twarzy przyjaciółki, zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej. Po policzkach popłynęły łzy, a Justin z Rose zaczęli się śmiać ze mnie.
-Uroczy śmiech, pani MacCartney.- przyznał, a ja momentalnie się uspokoiłam i spiorunowałam go wzrokiem.
-Coś nie tak może?- warknęłam, a on tylko zaprzeczył ruchem głowy. -To nie tak, jak myślisz, Rose.- skierowałam się w stronę przyjaciółki. -Po prostu razem biegaliśmy, spotkaliśmy się przypadkiem na miejscu, no i potem miałam w sumie przyjechać taksówką do domu, ale ten oto pan postanowił mnie przynieść do domu.- zachichotałam jak jakaś głupia nastolatka i zeskoczyłam wreszcie z jego rąk.
-Ej, miałem cię doprowadzić do pokoju.- mówi udając smutnego.
-Innym razem.- klepię go w ramię i uśmiecham się jednocześnie.
-Może zostaniesz na śniadaniu?- pyta niebieskooka.
-Z miłą chęcią.- posyła jej ciepły uśmiech, a ja uświadomiłam sobie, że Rosalie złamała pierwsze lody i zaczęła normalnie z nim rozmawiać. Brawo, Rose! Oby tak dalej, a może dostaniesz awans.
-Pójdę się odświeżyć i do was wrócę.- oznajmiłam i ruszyłam do pokoju. Złapałam pierwszą lepszą sukienkę, która wisiała w mojej szafie, do tego sandały i ruszyłam pod prysznic. Szybko wytarłam ciało, nałożyłam ją na siebie i wysuszyłam włosy. Zostawiłam je w lekkich, naturalnych lokach i włożyłam jeszcze kolczyki oraz zegarek. Gotowa ruszyłam do kuchni, skąd dobiegała intensywna rozmowa. 'Pierwsze koty za płoty, Rose!'
-Jajecznica gotowa?- pytam, wchodząc w głąb kuchni. Oczy obojga spoczywają na mnie, a ja robiąc się czerwona, zaczynam nerwowo poszukiwać szklanki na sok pomarańczowy, która dosłownie stoi na moich oczach.
-Za 5 minut będzie.- mówi wolno brunetka i spogląda na mnie i na szatyna. Siadam na przeciwko Justina, na wysokim krześle barowym i patrzę na niego.
-Chcesz soku?
-Podziękuję.- uśmiecha się, a jego wzrok zsuwa się z moich oczu w dół. Skrępowana zakręcam szybko karton z świeżym sokiem pomarańczowym i odnoszę go na blat.
-Pomóc ci coś?- pytam Rose, a ona zaprzecza. Wzdycham, czując się tutaj nie potrzebna i siadam znów na przeciwko szefa. Z jego idealnej twarzy nie schodzi uśmiech, a oczy mienią się złotem w blasku porannego słońca. Wzdycham, patrząc na niego, a w moich myślach pojawiają się różne wyobrażenia mnie i jego w jednym pomieszczeniu, zamknięci, sami... Stop.
-Ślicznie wyglądasz.- przyznaje Justin, tym samym wytrącając mnie z rozmyśleń. Patrzę na swoją schludnie opadającą sukienkę i loki, które otulają ramiona i plecy.
-Dziękuję.- szepczę zawstydzona i patrzę na krzątającą się współlokatorkę. Nakłada potrawę na talerze i zaparza świeżą herbatę. Podaje nam je i siada obok nas.
-Bardzo dobrze gotujesz.- przyznaje Bieber, przeżuwając kęs śniadania. -Gdybyś nie była dobra w swojej dziedzinie, pracowałabyś u mnie na kuchni.
-Na kuchni pracuje pani Gabriela!- podkreślam ze zdenerwowaniem. W odpowiedzi dostaję cichy chichot.
-Nie o tę kuchnię mi chodzi. Mówię o swoim domu.- unoszę jedną brew do góry i patrzę zdezorientowana na przyjaciółkę, która widać śpieszy się, aby jak najszybciej opuścić te cztery ściany.
-Cóż, dziękuję za pożywne śniadanie, ale niestety będę musiał już wracać do swojego świata. Fajnie było się od niego na chwilę odciągnąć.- mówi, wycierając usta w ściereczkę. Wstaje, a ja razem z nim.
-Odprowadzę.- oznajmiam i okrążam stolik, aby chwilę później znaleźć się tuż obok mężczyzny. Kieruję się razem z nim w stronę drzwi i otwieram je.
-Może cię podrzucić? Nie będziesz przecież szedł taki kawał do domu.- wzdycham. W końcu z Brooklyn'u na Manhattan jest spory kawałek do przejścia.
-Coś ty! Mój szofer już stoi pod blokiem.- uśmiecha się, a ja wywracam oczami. Zaleta byciem bogatym.
-Eh, w takim razie do zobaczenia w pracy.- rzucam i spoglądam na jego oczy.
-Dlaczego w pracy? Co robisz dziś wieczorem?- pyta, patrząc na mnie.
-Nic.
-Zadzwonię.- puszcza mi oczko i odchodzi. Ale ten facet jest zmienny. Najpierw surowy szef, następnie cudowny flirciarz, chwilę potem zbuntowany nastolatek. Mimo tych różnych kombinacji, zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Odprowadzam go oczami do windy, a on odwraca się i macha mi na pożegnanie, po czym wyjmuje swój telefon i wykonuje jakieś połączenie.
-Car! Telefon!- krzyczy Rose. Kieruję się do kuchni i chwytam telefon.
-Już tęsknię.- słyszę głos Justina i moje serce zamiera na chwilę, aby potem znowu przyspiesza z podwójną siłą.
-Oh, przesadza pan. Znaczy Justin.- chichoczę do telefonu i kieruję się do swojego pokoju, aby nie czuć wzroku przyjaciółki na swojej osobie.
-Nie. Mówię poważnie.
-Miałeś zajmować się pracą.- rzucam się na łóżko i patrzę w sufit.
-Miałem. Widzimy się dzisiaj?- pyta, a ja nie mogąc się powstrzymać, przytakuję. -Przyjadę po ciebie o 19. Siema Carlo.- woła i się rozłącza. Kolejne spotkanie z szefem po pracy, bardzo interesujące wyznanie z jego strony, wspólne bieganie i fakt, że przyniósł mnie aż do domu na rękach... Ten mężczyzna jest niesamowity. Znów mój mózg krzyczy na serce, która całkowicie z nim nie współpracuje. Obrażony mięsień siada na swoim krześle, a punkt ciężkości przejmuje za niego stery nad nerwami i narządami. Czuję przyjemne ciepło rozprowadzające się po moim ciele, a następnie lekkie mrowienie w brzuchu. Ciągle się uśmiecham i patrzę jak jakaś idiotka w sufit. Nie mogę uwierzyć, że to robię. Z Joshem było tak samo. Obiecywałam sobie, że tak nie będzie, a jednak...
-Kochanie, idziemy na zakupy?- pyta mnie Rose, wchodząc do pokoju. Posyłam jej ostrzegawcze spojrzenie, a ona cofa się do framugi drzwi.
-Możemy iść.-przytakuję, a brunetka posłusznie wychodzi z pokoju i zamyka za sobą drzwi. Poprawiam włosy, chwytam swoją skórzaną torebkę i wychodzę na przedpokój, gdzie stoi Rose.
-Chodźmy.- rzucam i kierujemy się do windy.
Chodziłyśmy od jednego sklepu, do drugiego. Patrzyłyśmy na różne wystawy w drogich sieciówkach, podziwiałyśmy suknie za parę tysięcy dolarów.
-Patrz, jaki przystojny gościu!- wskazała na wysokiego, umięśnionego, opalonego prawdopodobnie latynosa z lekkim zarostem, czarnymi włosami i ciemnymi oczami. Widząc nasze oczy skierowane na jego osobę, posłał nam śnieżnobiały, idealny uśmiech. Odwzajemniłyśmy ten gest, a po chwili Rose zakręciła się wokół niego.
-To ja wracam. Na 19 jestem umówiona.- rzucam i zostawiam ich samych. Kieruję się w stronę głównej ulicy i łapię pierwszą taksówkę, która zawozi mnie do domu. Około 18 wchodzę do mieszkania, rzucam torebkę na ziemię i gnam do pokoju. Szperam po szafie w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów. Wreszcie wybrałam turkusową bluzeczkę z rozsuwanym dekoltem, jasne jeansy, białe vansy, do tego wisiorek od mojego taty i bransoletka od chrzestnego, a kolczyki pożyczyłam od Rosalie. Wyprostowałam włosy, włożyłam przygotowane wcześniej ciuchy i wsadziłam klucze, portfel i telefon do kieszeni. Przejrzałam się w lusterku i dumnie uśmiechnęłam. Gdy po raz kolejny podziwiałam swoją stylizację, którą ułożyłam bez pomocy przyjaciółki, po mieszkaniu rozbiegł się dzwonek. Podeszłam do drzwi, przeczesałam palcami włosy, zaczerpnęłam uspokajającego oddechu i otworzyłam je. W nich stał ubrany w granatowy garnitur Justin z piękną, czerwoną różą.
-Dobry wieczór Carlo.- wręczył mi ją i ucałował w policzek, który momentalnie się zaróżowiał.
-Witam, Justin.- zamknęłam za sobą drzwi, biorą jeszcze czarną, skórzaną kurtkę.
-Pięknie wyglądasz.- mówi, gdy stoimy w windzie. Oblewam się znów czerwienią i dziękuję mu. W ciszy zjeżdżamy na parter i wychodzimy. Przed wejściem stoi auto Biebera, które widziałam po raz pierwszy, kiedy stałyśmy przed wydawnictwem i czekałyśmy na taksówkę. Uśmiecham się na wspomnienie o nim i spoglądam na mężczyznę.
-Gdzie jedziemy?- pytam, a on nie odpowiada, tylko otwiera przede mną drzwi.
-Niespodzianka.- rzuca krótko, kiedy delikatnie zamyka drzwi. Posłusznie zapinam pasy i siedzę w milczeniu, czekając, aż dojedziemy na miejsce. Kierujemy się w stronę lotniska.
-Em, mam lęk wysokości.- informuję od razu wiedząc, jak reaguję na widok wielkich wysokości.
-Spokojnie. Ze mną się będziesz bała?- pyta z wielkim uśmiechem na twarzy, a ja wzruszam ramionami.
-W sumie, to nie.- oznajmiam i wzdycham ciężko, kiedy auto się zatrzymuje. Bieber daje kluczyki jakiemuś innemu mężczyźnie, a nas kieruje w stronę opuszczonych schodów samolotu.
-Twój...?
-Nie, ojca.- oznajmia. -Ale mi go podarował, więc w sumie, tak. Mój.- uśmiecha się i chwyta mnie za rękę, abym bezpiecznie weszła do środka. Zaraz za mną podąża Justin i nagle znajdujemy się w niewielkim, ekskluzywnym samolocie dla niewielkiej liczby osób. Nie znam się na takich sprzętach, ale mogę uważać, że kosztował dobrych parę milionów. Zasiadam wygodnie na skórzanym fotelu i zapinam pas. Obok zasiada Bieber i robi to samo. Patrzy na mnie rozbawiony i oblizuje wargę.
-Wrócimy tutaj jeszcze dziś?
-Oj nie wiem, nie wiem.- jego uśmiech się powiększa, a mnie aż zaczyna to bawić. Nie pytając o nic więcej spoglądam przez okienko. Nagle podchodzi do nas pilot. Przedstawia się i informuje Justina o planach lotu i wszelkich możliwościach postoju.
-Żadnych przerw.Paliwa wystarczy do samego miasta.- powiedział mężczyzna, a starzec oddalił się do kabiny i poinformował nas przez głośnik, że startujemy. Moje myśli zaczęły wariować. Dokąd on mnie zabiera? Ile będziemy unosić się nad ziemią? Ile będę musiała męczyć się widząc nas na takiej wysokości? Nagle chwycił moją rękę, widząc zmartwiony wyraz twarzy.
-Nie  bój się. Ten samolot jest na tyle bezpieczny, że każdy model, który jest wypuszczony w posiadanie jakiegokolwiek właściciela, nigdy się nie zepsuł. Więc spokojnie  kochana,  nic się nie stanie.- ucałował kostki mojej ręki, a ja się zawstydziłam i zamknęłam oczy.
 Spoglądałam co jakiś czas przez okno i patrzyłam, jak budynki, które normalnie były ogromne, stawały się coraz to mniejsze, aż wreszcie znikały pod warstwą chmur. Pilot poinformował nas, że możemy odpiąć pasy bezpieczeństwa, a ja zdębiałam. Justin śmiało to zrobił i podszedł do barku. Wyjął z niego szampana i dwa kieliszki. Widząc, że jestem jeszcze zapięta i przerażona, postawił go na stoliku i podszedł do mnie. Kucnął i spojrzał prosto w oczy.
-Nie bój się.- szepnął i powoli odpiął pasy. -Widzisz?Nic się nie dzieje.- uśmiechnął się, a ja przełknęłam głośno ślinę. Wtedy chwycił mnie za rękę i pomógł wstać. Gdy używałam swoich nóg tak, jak trzeba, odetchnęłam wreszcie z ulgą. Skierowaliśmy się do stolika, gdzie stał szampan, a on go otworzył i nam go nalał. Chwyciła pewne jeden z kieliszków i upiłam łyk napoju z myślą, że po tym się zrelaksuję. "przecież po tym się  nie upijesz, kretynko.'' mózg spiorunował mnie spojrzeniem, a ja wiedząc, że ma rację, poddałam się na polu walki i przełknęłam kolejny łyk.
-I jak? Nie jest tak strasznie, co?- pyta wreszcie Justin, który od dłuższej chwili się przyglądał.
-No, nie jest. W sumie.. - nagle samolot zadrżał, a ja wraz z Justinem straciliśmy równowagę.Wpadłam na niego i wylałam całą zawartość kieliszka na koszulę, którą miał pod marynarką. Moje policzki oblały się czerwienią, a ja spojrzałam na Justina.
-Jeju, najmocniej cię przepraszam, to moja wina, ale ze mnie gapa. Muszę ci ją zaprać, ewentualnie odkupić, boże.- zaczęłam nerwowo, chcąc się z niego podnieść i wytrzeć go. On jednak złapał mocno moje ramiona i spojrzał rozbawiony w moje oczy.
-Carla, spokojnie.-zachichotał, a ja wstałam szybko z niego i przeczesałam włosy. Justin również stanął na proste nogi i zdjął marynarkę, a następnie koszulę. Zaniemówiłam.
-Cóż, e....- odwróciłam się plecami do niego, aby nie mógł widzieć mojego wyrazu twarzy, a jakaś część mnie na widok jego klatki piersiowej, zaczęła się ślinić. Usłyszałam śmiech, głośny, wyrazisty śmiech.
-Co cię tak bawi?- pytam zirytowana całą tą sytuacją.
-Że jesteś zawstydzona,zakłopotana i nie wiesz, jak masz się zachowywać.- mówi z rozbawieniem, gdy nagle podchodzi do mnie i odwraca w swoją stronę. - Jesteś pierwszą pracownicą, która widzi mnie bez koszuli.-przyznaje.
-Pierwszą w tej pracy?
-Nie, pierwszą w życiu.- mówi i kiwa z ogromnym uśmiechem na twarzy. Wzdycham i przecieram nerwowo twarz.
-Daj,zapiorę ci tą koszulę.- chcę zabrać z jego rąk mokrą tkaninę i iść ją zaprać, ale on jej nie puszcza.
-Nie ma takiej potrzeby. Zajmie się tym pralnia, sprzątaczka, gospodyni, ktokolwiek, ty nie musisz.
-Ale chcę.- dodaję, ponawiając próbę wytargnięcia jej. Na marne. Zrezygnowana patrzę na niego, a on odgarnia kosmyk włosów z mojej twarzy.
-Pięknie wyglądasz.
-Dziękuję.- drugi raz tego wieczoru mi to mówi. Przypomina mi się, że jest niedziela, a jutro jest praca. -Pozwolę sobie wrócić na moment do pewnej istotnej sprawy.- rzucam, a on spogląda na mnie pytająco. -Jutro praca i chciałabym zauważyć, że nie chcę podpaść nowemu szefowi, który może mieć pretekst potem mnie wyrzucić z pracy.- rzucam z figlarnym uśmiechem.
-Tą kwestię proszę zostawić. Wpisałem pani na jutro wolne, przyjdzie pani przyjaciółka panią zastąpić.
-Ona wie?
-Oczywiście, że wie.- mruży oczy i znów spogląda na mnie z seksownym uśmiechem, pół nagi.
-Mógłbyś włożyć coś na siebie? Proszę.
-Krępuję cię?- pyta zaskoczony.
-Troszeczkę.
-Dobrze działam na ciebie.- rusza jednoznacznie brwiami, a ja wzdycham. Czy ten mężczyzna schowa swoją idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową? Nagle znika z pomieszczenia za drzwiami, które prowadzą... Nie wiem gdzie, nie wiem dokąd, ale zapewne to sprawdzę. Wykorzystując nieobecność szefa, zaczynam rozglądać się po drogiej maszynie. Przechodzę przez wąskie przejście i dochodzę do drzwi. Otwieram je niepewnie i widzę dużo, małżeńskie łóżko. Robi krok na przód i rozglądam się dokładnie. Dwa małe okienka samolotowe po jednej i drugiej stronie. Obok łoża znajduje się szafka nocna, a trochę dalej kolejne przejście. Zasunięte jest ono tkaniną, więc delikatnie ją odsuwam na bok i widzę garderobę z wieloma koszulami, garniturami i luźniejszymi ciuchami. Wydymam usta widząc, że są tutaj same męskie rzeczy. Smuci mnie fakt, że tak zniewalająco przystojny mężczyzna nie ma partnerki. Jest bogaty, przystojny, miły, kulturalny, szarmancki, ma różne, nietypowe odchyły w swoim zachowaniu, ale to właśnie tworzy jego osobę. Trzeba pogodzić się z wadami, ponieważ każdy je ma. Zaakceptować je łatwo przy takim mężczyźnie.
-Widzę, że znalazłaś moją garderobę.- słyszę głos za sobą, a następnie przechodzi obok mnie, aby sięgnąć po kolejną białą, flanelową koszulę. Zakłada ją, zapina pod samą szyję, przeglądając się co jakiś czas w ogromnym lustrze, a następnie zawiązuje krawat.
-Po co ci on?- pytam zdezorientowana.
-Ponieważ tam, gdzie jedziemy przydałoby się wyglądać tak, jak trzeba.- mówi, nie odrywając wzroku od krawatu. Spojrzałam na swój ubiór, który nie był zbyt wieczorowy, jeśli o to chodzi.
-Nie przejmuj się, wyglądasz pięknie.- wytrąca mnie z rozmyślań. Patrzę na niego zaczerwieniona.
-Powtarzasz się, szefie.- bąkam, a on patrzy na mnie kątem oka, unosząc nonszalancko brew do góry. Kącik ust drgają, a na twarzy maluje się uśmiech flirciarza. Nagle odwraca się i spogląda mi prosto w oczy. Podchodzi bliżej pewnym krokiem i zatrzymuje się kawałek ode mnie.
-Cóż, uwielbiam komplementować piękne kobiety, a jeśli przychodzi okazja, aby komplementować naprawdę piękne kobiety, robię to niejednokrotnie.- rzuca i odgarnia kosmyk blond włosów z mojej twarzy.
-Nie przesadzasz czasami? Nie jestem ani piękna, a tym bardziej bardzo piękna.- wydymam usta i spoglądam na niego.
-Jesteś. Na prawdę. Widziałem już wiele kobiet, ale żadna nie oczarowała mnie tak, jak ty.- oczarowałam go. Moje serce skacze jak oszalałe, podchodząc mi do gardła. Podekscytowana mam ochotę się na niego rzucić, ale... Na szefa nie wypada. Słyszymy krótki komunikat, który informuje nas, abyśmy zajęli swoje miejsca, ponieważ podchodzimy do lądowania.
-Szybko.- przyznaję i kieruję się do głównego salonu, tak bynajmniej mi się wydaje. Zasiadam na fotelu i zapinam pas.
-Oj jeszcze dużo czasu ze mną spędzisz.- mówi cicho i patrzy na mnie, przygryzając dolną wargę. Czy on próbuje mnie zwieść?
Po krótkich i lekkich turbulencjach samolot zatrzymał się na pasie.
-Witam w Las Vegas.- szepta Justin, patrząc na mnie i pochylając się w moją stronę. Spoglądam na niego z niedowierzaniem.
-Że niby gdzie?- pytam, całkowicie oszołomiona. On tylko uśmiecha się do mnie i odpina sobie pas, a następnie mi. Patrzę na niego i nie wiem, co powiedzieć. Ja nawet nie wzięłam zbyt dużo pieniędzy, żeby cokolwiek, gdziekolwiek zjeść, już nawet nie mówię o noclegu, bo zapewne jest tutaj niesamowicie drogo.
-Aby rozwiać twoje wątpliwości, już ci tłumaczę. Za nic nie płacisz, złotko.- puszcza mi oczko i wychodzimy z samolotu. Tam czeka na nas długa, biała limuzyna.
-Wszystko zaplanowałeś?- pytam zaskoczona, a on przytakuje. - I tak szybko załatwiłeś te wszystkie rzeczy?- on znów potakuję, a ja zirytowana patrzę na niego. -Wydajesz na mnie majątek, a nie jestem kimś, kto jest wart na takie rzeczy.
-Nie mów tak!- nakazuje Justin, kładąc palec na moich ustach. -Jesteś piękną, mądrą kobietą. Przeglądałem wszystkie twoje prace, odkąd tutaj pracujesz. Co do twojego intelektu i fachu w twojej pracy, nie mylę się, jesteś geniuszem! Do tego bardzo pięknym geniuszem.- przy każdym jego słowie robiłam się coraz bardziej czerwona.
Bogato ozdobiona recepcja ARIA Resort w środku Las Vegas powoduje, że czuję się całkowicie biedna i nie pasująca do tak pięknych otoczeń. "Księżniczka zasługuje na to, aby być traktowana na taką." po głowie przebiegają mi słowa taty, a na sercu robi mi się cieplej. Czekam spokojnie, aż Justin załatwi nam pokoje i w mgnieniu oka kobieta podaje mu kluczyk. Wraca do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy i razem idziemy do windy. Jak na taki hotel, jest tu mało ludzi.
-Podoba ci się?- pyta nagle.
-Jest ślicznie, ale całkowicie tutaj nie pasuję.- wlepiam wzrok w splecione palce, a on nagle pochyla się tak, aby móc mi spojrzeć w oczy, bez dotykania mnie.
-Księżniczka zasługuje na to, aby być traktowana ja królowa.- mówi wolno, a ja uśmiecham się lekko. -Moja mama ciągle mi to powtarzała.. A potem zmarła.- westchnął i wyprostował się, wsadzając ręce do kieszeni spodni. Spojrzałam na niego zszokowana i nie mogłam w to uwierzyć. -Zmarła, gdy miałem 9 lat.- kontynuuje widząc moje zaciekawienie. Kącik jego oczu zaczyna nerwowo się poruszać. Podchodzę do niego bliżej i niepewnie go przytulam.
-To musiało być coś strasznego.- mówię cicho, obejmując go mocno za szyję.
-Było. Dla mojego ojca szczególnie. Załamał się i zaczął pić. Awantury były na porządku dziennym.- wzdycha i również mnie obejmuje. -Ale nie chcę o tym rozmawiać.- przerywa i puszcza mnie, gdy winda się zatrzymuje. Również szybko go puszczam i kieruję się zaraz za nim. Otwiera przede mną drzwi do apartamentu, a widok mnie powala.
__________________
Rozdział jest naprawdę długi, a mam ogromną ochotę pisać go i pisać. Za to postanowiłam, że już zacznę pisać 3 rozdział, ponieważ moja wena na tego bloga jest włączona na poziomie POWER. Dlatego póki mogę, muszę to wykorzystać. Teraz prosiłabym Was, abyście komentowali. Co sądzicie o blogu? Co sądzicie o rozdziale?
Do napisania!:*

Rozdział 1.

Roztargniona spoglądam szybko na zegarek, który znajduje się na półce nocnej. Oddycham z ulgą widząc, że wskazuje on dopiero ósmą trzydzieści. Kręciłam się chwilę po łóżku, aż wreszcie zrezygnowana wstałam i skierowałam się do kuchni. Rose nadal śpi, więc w ciszy mogę zrobić sobie lekkie śniadanie. Kanapka z sałatą i serem momentalnie ląduję w moim pustym żołądku. Ruszam wziąć prysznic, a następnie wkładam na siebie zwiewną, ołówkową sukienkę z głęboko odkrytym dekoltem i zakładam delikatne, karmelowe czółenka na wysokim obcasie oraz tego samego koloru torebkę. Przeglądam się ostatecznie w lustrze i wychodzę. Kieruję się do pobliskiego sklepu z alkoholem. Rozmawiam z doradcą i postanowiłam kupić mu Moulin Touchais Coteaux du Layon z 1982 roku. Ponoć bardzo dobre wino dla koneserów. Nie raz pan Steven dyskutował z nami o swoich winach. Był ze swoją żoną we Włoszech i przywiózł stamtąd wino, które jest wartę ponad 1500 dolarów. Myślę, że posmakuje mu ten trunek i że dobrze trafiłam w jego gust.
Dokupuję mu wieczne pióro z parkera i wracam na mieszkanie, zadowolona ze swoich zakupów. Wchodząc do mieszkania, napotkałam na klatce schodowej rozdrażnioną sąsiadkę, która mamrotała pod nosem wiele przekleństw, które rzucała zapewne na swojego męża, jak zwykle pijanego, leżącego przed wejściem do budynku. Wzdychając otwieram drzwi do naszego małego królestwa i na wejściu czuję smakowity zapach obiadu, który przygotowuje Rosalie. Wchodzę głębiej i odkładam torbę z prezentem na kredens. Kieruję się w stronę przyjaciółki, a ta nieoczekiwanie podskakuje wystraszona. Zaczynam cicho chichotać i spoglądam na nią.
-Ciszej się nie dało?- pyta bardzo zdenerwowana. Wywracam oczami i spoglądam do ogromnych garów, które stoją na gazie.
-Mmm, dobrze pachnie. Ej, Rose, mam prośbę, pytanie, nie wiem..- wzruszam ramionami i spoglądam na nią. -Doradzisz mi, w czym pójść na to przyjęcie?
-Pytanie, jeju, Carla! Pewnie, że pójdziemy na zakupy.- zaśmiała się.
-Nie na zakupy, oszczędzam, bo muszę kupić auto. Nie zniosę dłużej jeździć tą taksówką!- wyrzucam z oburzeniem, a ona podpiera swoje boki.
-Okej, więc wybierzemy coś z mojej szafy, albo po prostu pożyczę ci trochę kasy na jakiś czas i sobie kupisz coś ładnego. W końcu musisz pięknie wyglądać, idąc tam z Bieberem-naszym nowym szefem.- rusza znacząco brwiami, a ja wzdycham z irytacją i nie komentując tego, idę do pokoju. Zamykam szczelnie za sobą drzwi i siadam na łóżku. Spoglądam przez okno na zatłoczone ulice Nowego Yorku. Ludzie pędzą zatraceni w swoich problemach, nie spoglądając na drugiego człowieka, nie spoglądając na nic, poza czubek swojego nosa. To irytujące. Gdyby każdy z nas uśmiechał się do drugiego, na pewno na świecie mniejsza liczba osób popełniałaby samobójstwo. Świat były weselszy.

Stoję przed wielkim płótnem i macham pędzlem po nim. Odbijam na nim swoje zatłoczone myśli. Ostatnie zerwanie z Joshem nie było najłatwiejszym w moim życiu. Mam 24 lata i powinnam zacząć myśleć o zakładaniu rodziny i innych takich, ale w tym pędzącym życiu nie ma czasu. Mężczyźni, którzy wydają się być odpowiednimi, z czasem pokazują swoją naturę, kopiąc nas po tyłkach i odchodzą z atrakcyjniejszymi, młodszymi dziewczynami. Wywracam oczami na tę myśl i kontynuuję malowanie. Gdy kończę, dumnie zastawiam obraz prześcieradłem, aby w razie najgorszego, nikt go nie zobaczył. Czyszczę miejsce pracy i wracam do kuchni, gdzie zjadam posiłek z Rosalie.
-Za pięć minut bądź gotowa do wyjścia. I na boga, Car, zakryj swój dekolt. Niejeden parszywy staruch może mieć na ciebie ochotę. Wiadomo, masz co pokazywać, ale zatrzymaj te skarby dla swojego wybrańca życia.- mówi, zarzucając mi na szyję apaszkę. Ta jakże modna kobieta właśnie mnie skrytykowała. Sama pomagała mi przy kupowaniu tej sukni!
-Dobrze, daj mi chwilę, pójdę się przebrać.- wzdycham i omijam ją. Podchodzę do ogromnej szafy i wyjmuję biały t-shirt na cienkich ramiączkach, czarne szorty z wysokim stanem, czarne conversy i czarno-biały żakiet. Poprawiam swoje roztrzepane włosy i uśmiecham się do siebie, widząc efekt.
-No, od razu lepiej MacCartney!- woła z aprobatą przyjaciółka. Wzdycham i kieruję się w stronę wyjścia.

Po trzech godzinach skompletowałyśmy dla mnie cudowny strój. Podekscytowane wróciłyśmy do domu i ruszyłam wziąć kąpiel. Dochodziła 17, więc została mi godzina, do przyjazdu Justina. Wyprostowałam swoje długie, blond włosy, lekko pomalowałam rzęsy i nałożyłam na siebie czarną, obcisłą, uwydatniającą moje krągłości sukienkę przed kolana. Do tego beżowe szpilki i torebka tego koloru. Z uśmiechem na twarzy malowałam swoje paznokcie, a gdy czekałam, aż wyschną, wyszłam do przyjaciółki, aby jej się pokazać.
-O mój boże. Wyglądasz  zniewalająco!- wykrzykuje, zastawiając swoje ręce Rosalie.
-I to tylko twoja zasługa.- mówię, wskazując na nią dziękczynnie palcem. Próbuje ukryć swoją dumę, ale gdy tylko odwracam się, słyszę jej wybuch śmiechu, a następnie klaskanie w ręce.
-Dobra robota!- woła do siebie, a ja kręcąc głową wchodzę po swoją torebkę, kiedy po mieszkaniu rozbrzmiewa dzwonek. Spoglądam na zegar, który wskazuje 18:00. Wzdycham, poprawiając się ostatni raz i gdy mam wychodzić, dostaję kopniaka na szczęście. Oh, Rose, jak zwykle na miejscu ze swoim wsparciem.
-Na szczęście.- tłumaczy.
-Przyda się, oj przyda.- chwytam torbę z prezentem i otwieram drzwi. W nich znajduje się ubrany na czarno Justin. Czarne, matowe buty ze skóry, czarny garnitur, czarna koszula, która zapięta jest pod samą szyję. Nabieram szybko powietrza i uśmiecham się nieśmiało.
-Widzę, że co do kolorów, to się dopasowaliśmy, proszę panią.- przyznaje z flirtującym uśmiechem.
-Gustownie wyglądasz, Justin.- przyznaję, wychodząc z mieszkania i zamykając je za sobą.
-Nie lepiej od ciebie, Carlo.- chwyta mnie pod ramię i prowadzi do windy, która o dziwo, już działa. Wsiadamy do niej i w milczeniu zjeżdżamy na parter, skąd prowadzi mnie do zaparkowanego samochodu na podjeździe. Długa, również czarna limuzyna i szofer. Nigdy nie jechałam takim autem, takie rzeczy zdarzały się w moich snach! Justin przepuścił mnie, abym mogła spokojnie wsiąść, a następnie zrobił to samo i spojrzał w moją stronę.
-Cóż, widzę, że rocznik 1982?- spogląda bacznie na prezent, a ja potakuję.
-Najlepsze, jakie piłem.- przyznaje gładko, a ja uśmiecham się lekko. Reszta drogi mija w milczeniu. O czym mogę rozmawiać z szefem, którego tak na prawdę nie znam?

Stoliki uścielane były białymi, jedwabnymi obrusami, a na środku nich znajdowały się pojedyncze róże. Wokół nich krzątało się mnóstwo kelnerów, nalewając do kieliszków szampana.
-Carla!- wykrzykuje nagle moje imię, a ja podskakuję przerażona. Odwracam się i widzę niezbyt wysokiego, siwego mężczyznę.
-Pan Steven!- wołam równie radośnie, jak on, przytulając go. -Dobrze pana widzieć u boku swojej pięknej żony!- dodaję z ogromnym uśmiechem. Kobieta, która stała obok niego, popatrzyła na mnie nieśmiało, a następnie odgarnęła kosmyk włosa za ucho.
-Oh, ty również wyglądasz olśniewająco!- teraz spogląda na Justina. -Witam. Przedstawisz nam swoją osobę towarzyszącą?- pyta grzecznie dawny szef, a ja momentalnie oblewam się rumieńcem.
-W sumie, to z tego, co widzę, to nieźle pan ją komplementuje.- śmieje się lekko i spogląda na niego. -Przyszedłem z Carlą, proszę pana.- dodaje wyjaśniając, a on nabiera powietrza, po czym się uśmiecha.
-Chyba, że tak. Widzę, że romanse kwitną w biurze.- zaczyna się śmiać, a ja wciągam gwałtownie powietrze.
-No wie pan co, jestem oburzona! Nigdy romanse w pracy, dobrze pan o tym wie. Nigdy tego nie łączyłam i nie mam zamiaru łączyć. Nikt nie będzie wyjątkiem.- mówię grzecznie. -A teraz przejdę do przyjemniejszej rzeczy.- wręczam mu pakunek, a on spogląda na mnie z iskrami radości.
-Oh Car, nie trzeba było!- woła i wydycha swoje trzymane od dłuższej chwili powietrze z płuc.
-Nie trzeba było, ale chciałam. Był pan na prawdę dobrym szefem.- mówię i przytulam go. Odchodzę, zostawiając go sam na sam z żoną i w towarzystwie Biebera, kieruję się do stolika, który jest zarezerwowany dla niego.
-Każdy stolik jest podpisany?- pytam z ironią w głosie. Mężczyzna nic jednak nie odpowiada, ale przytakuje ruchem głowy. Wzdycham i siadam wygodnie na krześle.
-Dziękuję, że ze mną przyszłaś.- mówi spokojnie, spoglądając prosto w oczy.
-Nie ma problemu.- wzruszam ramionami i poprawiam się na krześle.
Impreza pożegnalna zaczyna się rozkręcać. Jesteśmy już po kolacji, a goście zaczęli schodzić się na główny parkiet, na którym oddawali się płynącej z wielkich głośników muzyce. Justin został porwany przez różne kobiety z pracy. Katherina i Barbara były wśród nich, tak podekscytowane możliwością zatańczenia z nowym prezesem i szefem firmy. Spoglądałam na nie, jak na przemian suną się po parkiecie, a na twarzy malował się uśmiech. Nagle podszedł do mnie Josh.
-Hej, zatańczymy?- spytał, wyciągając dłoń w moją stronę.
-Chyba nie mam za bardzo ochoty.- odpowiedziałam chłodno. Szatyn nadal jednak stał przede mną i trzymał rękę w powietrzu. Nie miałam najmniejszej ochoty z nim tańczyć, po tym, co mi zrobił i jak się zachował, stanowczo nie chcę mieć nic wspólnego z tym człowiekiem.
-Proszę.
-Nie, nie rozumiesz?!- podniosłam ton swojego głosu, gdy nagle przed nami zjawił się Justin. Złapał mnie pod ramię i pociągnął na środek parkietu.
-Ej, ja nie umiem tańczyć, a po drugie nie chcę.- rzuciłam, patrząc mu w oczy.
-Ratuję ci tyłek od tego kolesia, doceń to i chociaż udawaj, że się zgadzasz. Odpuści sobie i odejdzie, jak zobaczy, że razem tańczymy.- objął mnie w pasie i przyciągnął bardzo blisko siebie. Dłonią zjechał w dół mojej talii i delikatnie mnie trzymał, drugą zaś pochwycił moja prawą rękę i zaczęliśmy się kołysać w spokojnych rytmach James'a Blunt'a. Ja zaś oparłam głowę o jego tors i starałam się skupić na tym, aby go nie nadepnąć.
-Dziękuję.- powiedziałam, gdy piosenka zamilkła. Bieber tylko uśmiechnął się do mnie i ucałował w dłoń.
-Cała przyjemność po mojej stronie, panno MacCartney.

-Do widzenia, proszę pana. Niech się pan trzyma i dba o żonę!- zawołałam, a potem mocno uścisnęłam staruszka.
-Dziękuję bardzo, Carlo. Oj mam nadzieję, że nasz wypad na Wyspy Kanaryjskie pozwolą nam odpocząć i cieszyć się sobą.- powiedział. Uśmiechnęłam się do niego ciepło i ruszyłam w towarzystwie Justina do drzwi. Nagle u mych stóp zjawia się to samo auto, którym tutaj przyjechaliśmy.
-Jeszcze raz bardzo mi miło było z panną tam być.
-Mnie z panem również. Dziękuję za podwózkę.- zaczesałam kosmyk włosów za ucho i ominęłam go, gdy on jeszcze odprowadził mnie do windy. Gdy ona się zamykała wskoczył do środka.
-Pojadę z tobą na górę, żeby mieć pewność, że trafisz cała, nietknięta do mieszkania.- wyjaśnił i wsadził swoje ręce do kieszeni. Eh, ci faceci.

-I jak było na tym przyjęciu?- pyta podekscytowana przyjaciółka łapiąc po drodze dwie butelki piwa.
-Całkiem przyjemnie.- oznajmiam i otwieram je, po czym podaję jedno Rosalie. -Nie umiem tańczyć, a mimo wszystko, gdy tańczyłam z Justinem czułam się jak królowa parkietu.- dodałam, ślepo patrząc się przed siebie.
-Cóż, jeśli chłopak umie tańczyć, to każda dziewczyna też będzie umiała. Wierz mi, widziałam jak tańczysz Eh, nie będę cię kłamać, wiadomo, jak jest.- chichotała przyjaciółka. Wywróciłam oczami i zmęczona ruszyłam pod prysznic. Owinęłam się szlafrokiem i wyszłam z pokoju. Nagle zobaczyłam Justina.
-Co ty tutaj do cholery jasnej robisz?!- krzyknęłam zakrywając się jeszcze bardziej. Na ustach mężczyzny malował się niegrzeczny uśmiech i nagle wstał z łóżka.
-Znów zapomniałaś swojej torebki.- oznajmił i wyłonił zza siebie torebkę.
-Nie mogłeś poczekać z tym do jutra? Jestem na prawdę zmęczona i chciałabym iść spać.- warknęłam, a on w geście pokoju uniósł obie ręce do góry.
-Chciałem ci ją oddać na czas, bo zgaduję, że masz tutaj telefon, a ktoś może do ciebie dzwonić, w najgorszym wypadku martwić. Więc po co mam do tego doprowadzać? Mogę jedynie doprowadzać do szaleństwa.- jego uśmiech się powiększa, a ja uderzam z zażenowania ręką w czoło.
-Dziękuję, a teraz wybacz, ale chciałabym się położyć.- wzdycham i odbieram od niego torebke. Ten nagle chwyta mnie za rękę i mocno do siebie przyciąga. Patrzy przez długą chwilę w moje oczy, a ja nie czując pod swoimi nogami gruntu, zapominam o całym, bożym świecie...
________
I oto rozdział pierwszy. Myślałam, że wyjdzie mi lepiej, ale cóż. Przeliczyłam swoje możliwości. Nie pisałam wcześniej, ponieważ nie było mnie w ogóle w domu przez te dni. Wczoraj wróciłam, a dzisiaj dopiero mogłam pisać na spokojnie. Mimo wszystko mam nadzieję, że jednak Wam chodź trochę się on podoba. ;)
Czekam na komentarze, obserwujcie bloga!:*

8.02.2014

Prolog.

Pośpiesznie przeczesuję blond kosmyk włosa i muskam usta delikatnym błyszczykiem.
-Pośpiesz się, nie będziemy na ciebie czekać wieczność!- woła Rosalie, która stoi w drzwiach. -Dobrze wiesz, że szef nie lubi, gdy się spóźniamy.- dodaje.
-Trzeba było mnie obudzić wcześniej, a nie zaspać!- posyłam jej gniewnie spojrzenie i wychodzę z domu. Wsiadam do auta i czekam, aż dołączy do mnie przyjaciółka. Jak zwykle, codziennie rano się na siebie denerwujemy, a godzimy przed lunchem. Nasz nietypowy zwyczaj jest już monotonią w naszym życiu. Przejeżdżamy ulicami Nowego Jorku i zatrzymuje się przy wydawnictwie. Wysiadłyśmy z taksówki i ruszyłyśmy w stronę windy, witając się z koleżankami z pracy.
-Słyszałyście plotkę?- pyta Barbara, która jedzie z nami windą.
 Spoglądamy na nią pytająco. -Mamy mieć nowego szefa. Kupił tę firmę i ponoć zjawi się tutaj na chwilę dzisiaj.- dodała, wachlując się charakterystycznie dłonią, a ja wywróciłam oczami. 'Zapewne będzie to gruby, obleśny facet po czterdziestce.' podświadomość naprowadza mnie na trop, a ja wzdycham i z rezygnacją kieruję się w stronę swojego stanowiska. Na biurku leży sterta papierów do przejrzenia, a ja leniwie wyciągam ręce, aby się rozciągnąć i wstaję z krzesła, żeby zaparzyć sobie kawę. Znowu nie spałam za dobrze.
Stałam przy automacie, szukałam jakiś drobnych, bo maszyna przyjmowała tylko monety. Gramoliłam w portfelu, gdy usłyszałam, jak ktoś wrzucił je za mnie. Odwracam się i widzę wyższego ode mnie szatyna z karmelowymi oczami wpatrzonymi we mnie.
-Tak na dobry początek.- wyjaśnia szybko. Ubrany jest w szyty na miarę, grafitowy garnitur, białą koszulę zapiętą pod samą szyję i gustowny, ciemny krawat. Włosy idealnie postawione do góry, a na twarzy naklejony idealny uśmiech.
-Jestem Justin, nowy właściciel tego wydawnictwa. A ty jesteś..
-Carla.- ściskam szybko dłoń, którą wystawia w moją stronę. Uśmiechamy się do siebie, a wtedy maszyna pika.
-Dziękuję za kawę..- mówię pewnie i omijam go. Wracam do swojego biurka, siadam i oddycham nierówno. 'Ten mężczyzna jest obłędny!' mówię do siebie i wzdycham, wachlując się szybciej papierami. Uspokajam oddech i upijam łyk kawy. Nagle podbiega do mnie zaabsorbowana nowym mężczyznom współlokatorka.
-Widziałaś go?- krzyczy podekscytowana Rosalie. Uśmiecham się i powoli przytakuję. Pokazuję brodą w stronę kubka.
-Postawił mi kawę.- powiedziałam wolno i spoglądam dyskretnie w stronę niebieskookiej. Jej źrenice się rozszerzyły, a usta lekko rozchyliły.
-Uważaj, bo jakiś nieproszony gość ci tam wleci.- śmieję się, a ona wraca do siebie. Zabieram się do pracy, a czas mija.
O 17 wychodzę z pracy. W towarzystwie przyjaciółki czekamy na taksówkę. Ciągle dyskutujemy na temat nowego szefa, którego będziemy prawdopodobnie widywać już przez kolejne lata. Nagle podjeżdża jakieś auto.
-Witam panie.- wysiada z samochodu i obchodzi je, stając przed nami. Spoglądam na Rose, która wtopiła w nim już swoje spojrzenie. Wzdycham i kieruję wzrok na Justina.
-Dobry wieczór.- mówię wolno.
-Panie po pracy, tak?- jego spojrzenie jest pełne profesjonalizmu.
-Tak, czekamy na taksówkę.- dziś to ja gram rolę rozmówcy. Co jest dziwne, ponieważ to mnie zazwyczaj brakuje słów, do komunikowania się z płcią przeciwną. Nastawiłam się, że z tym oto człowiekiem nie chcę mieć żadnych relacji, prócz zawodowych.
-Więc może mógłbym was podwieźć?- pyta, badawczo spoglądając na mnie i Rosalie.
-Nie ma takiej potrzeby, zaraz przyjedzie taksówka. Zresztą jestem panu winna kawę.- uśmiecham się i odgarniam włosy za ucho.
-Ja nie proszę, ja nalegam.- mówi, szarmancko otwierając nam drzwi. 'Nie możemy mieć złych kontaktów z szefem.' myślę i jak na zbawienie podjeżdża auto.
-Wybierzemy się taxi.- rzucam bezwładnie i kieruję się w stronę żółtego pojazdu. -Jednak bardzo dziękujemy za chęci.- dodaję i wsiadam do samochodu. Podaję kierowcy miejsce naszego zamieszkania, a on jedzie.
-Czy ty postradałaś zmysły, dziewczyno?!- nie wytrzymuję i wybucham na brunetkę. Ona oblewa się rumieńcem i osuwa się z siedzonka.
-No co? Zahipnotyzował mnie tym spojrzeniem.- westchnęła i odwraca wzrok w stronę miasta.
-Aha, czyli teraz na zebraniach nie będziesz w stanie nic powiedzieć, bo będziesz na niego taka zapatrzona?!- mój głos ani trochę nie łagodnieje, a ona spogląda na mnie swoimi niewinnymi oczami. Wzdycham ciężko i siadam wygodnie na fotelu. W ciszy wracamy do mieszkania.

-Co oglądamy?- pytam Rose i przeglądam płyty DVD.
-Ty coś wybierz.- mówi, a moja intuicja wskazała na 'Afterparty'. Włożyłam płytę do napędy i wyszłam na moment do kuchni po popcorn. Wracając usłyszałam dzwonek, a czarnulka ruszyła je otworzyć. Ustawiłam miskę na środku, postawiłam dwie szklanki na colę oraz najtańsze piwo kupione w supermarkecie, jakieś 5 minut stąd.
-Długo jeszcze tam?!- pytam, a w odpowiedzi dostaję ciszę. Ruszam więc sprawdzić, czy wszystko w porządku, a gdy widzę naszego szefa w drzwiach, moje serce przyspiesza. Zabieram zdezorientowaną dziewczynę z jego oczów i wracam do drzwi.
-Może pan wejdzie?- pytam grzecznie.
-Po godzinach pracy jestem Justin.- mówi poważnie. Przytakuję ruchem głowy, a on wchodzi do środka. -Zapomniałaś torebki z pracy, a widząc, że leży na twoim stanowisku zgadywałem, że należy do ciebie.- dobry pretekst, aby zawitać u nas o tej godzinie. Dochodziła 21, a obie byłyśmy już w totalnym nieładzie. Moje włosy lekko wychodziły z kucyka, na nogach opinały się sportowe dresy, a na górę zarzuciłam luźny, brudny, czerwony top.
-Tak, jest moja. Dziękuję bardzo.- mówię, odbierając ostrożnie torebkę. -Skąd pan.. Justin wiesz, gdzie mieszkam?- to pytanie było głupsze, niż myślałam. Od razu odruchowo uderzam się otartą ręką w czoło.
-Hm... Wnioskując po tym, że jestem twoim szefem, to raczej powinienem wiedzieć większość rzeczy o swoich pracownikach.- mówi nadal poważny, ale jego kąciki ust lekko wzdrygają.
-To było głupie pytanie, przepraszam.- rzucam szybko i otwierając drzwi do swojego świata, wrzucam tam torebkę. Zatrzaskuję szybko i spoglądam na Justina.
-Napijesz się czegoś?- moja kultura bierze mnie na prowadzenie.
-Uważam, że jest już późno. Wpadłem na moment podrzucić twoją torebkę i będę musiał wracać do swoich sprawach. Przypominam, że widzimy się już jutro o ósmej trzydzieści.
-Punktualnie.- dodaję, a on pierwszy raz stojąc w tym domu, uśmiecha się.
-Dokładnie tak. W takim razie dobrej nocy, Carlo. Pozdrów swoją jakże małomówną znajomą.- mówi znów z powagą na twarz.
- Dziękuję, pozdrowię. Życzę miłej nocy, proszę pana.- język służbowy oczywiście nawet jak nie chcę, to sam przedziera się na wierzch.
-Dobranoc.- rzuca i opuszcza nasze cztery ściany. 'Dobranoc.' odpowiadam i trzaskam drzwiami, zamykając je na klucz.
-Masz pozdrowienia, od szefa, który nazwał cię "małomówną". Musisz to zmienić, bo w przeciwnym wypadku będzie po twojej robocie.- warczę, a ona wybucha śmiechem.
-Czemu traktujesz go jak jakiegoś tyrana?- pyta, a ja wzruszam ramionami.
-Słyszę to w jego tonie. Jest profesjonalny i poważny w każdym momencie.
-Nie znasz go dobrze. Może po prostu chce pokazać, że ma władze?
-No więc dlatego też zabierz się za swoją mowę przed nim, bo więcej razy cię w tym nie wysłużę.- mówię, puszczając film i upijając łyk piwa korzennego.
Ósma trzydzieści. Zasiadam na stanowisko pełna determinacji i ochoty do pracy. Na biurku znów zastaję stertę papierów i wiem, że muszę je przejrzeć, posegregować zgodnie z datą i wsadzić do odpowiednich segregatorów.
-Słyszałaś, że jutro jest pożegnanie naszego dawnego szefa? Urządzają mu przyjęcie w Gramercy Tavern.- mówi Barbara, którą spotkałyśmy wczoraj w windzie. Jest to jedyna osoba z całej firmy, która wie wszystko. Cokolwiek się jej spytasz, ona ci powie. Wyciągnie informacje nawet z najbardziej zamkniętej osoby na świecie. Nie ma rzeczy niemożliwych dla Barbary.
-Mamy zaproszenia?- spytałam.
-Pan Steven ma przyjść podczas lunchu i nas zaprosić.- dodała, odchodząc ode mnie z posłuszeństwem. Nie wiedząc o co chodzi, odwracam się za siebie i dostrzegam surowe spojrzenie szefa.
-Pani Carlo, widzę, że ma pani za mało pracy, skoro zajmuje się pani pogaduszkami.- mówi oschłym tonem.
-Przyszła mnie tylko poinformować o tym, że mamy przyjęcie pożegnalne dla tamtego szefa. Niech pan troszeczkę się uspokoi. Zaparzyć melissy?- pytam, a w moich oczach są iskry rozbawienia.
-To nie jest zabawne.- upomina mnie z irytacją, a ja wywracam oczami. -Wracaj do pracy.- gani mnie i odchodzi. Oddycham z ulgą i robię to, co muszę.
Siedzę przy stole z koleżankami z pracy, nieopodal zasiadł Justin z paroma mężczyznami i oczywiście kobiety, które są wolne i mają na pewno wielką ochotę na flirt. Jego czekoladowy wzrok przeszedł w moją stronę. Patrzył na mnie poważnie, nie reagując na to, co mówią wokół niego ludzie. Odwróciłam głowę do przyjaciółki i próbowałam nie zwracać uwagi na wypalające spojrzenia tego mężczyzny.
-Dowiedziałam się o nim wszystko.- mówi podekscytowana. - Nazywa się Justin Bieber, ma 25 lat, milioner, stan wolny, mieszka sam na Time Sqare.- kontynuuje, a dech w piersi zawiera przy każdym jej słowie. Ja jednak zostaję przy swoich potwierdzonych informacjach - ma na imię Justin, jest moim szefem, kupił tą firmę. Tyle.
-Mógłbym się do pań dosiąść?- słyszę niski, głęboki, męski głos i odwracam wolno głowę za siebie. W samej osobie zjawia się nie kto inny, jak obiekt westchnień wszystkich tutaj kobiet. Czy tylko ja widzę w nim naszego szefa i nic poza tym.Mimo, że jest niesamowicie seksowny, gustowny i przystojny, staram się odsunąć to na bok, aby przypomnieć sobie, że jest to tylko szef. Nie czekając na odpowiedź, zabiera krzesełko ze stolika obok i dostawia do nas. I w momencie dziewczyny przerywają rozmowy i panuje cisza. Justin bacznie spogląda na każdą po kolei. Wstaje i podaje rękę do Katheriny, następnie do Grace, Olivii, Barbary no i spogląda na mnie, przeszywając mnie wzrokiem. Unoszę lekko pupę ponad krzesło i również podaję mu dłoń. Silnie i władczo ją ściska, a ja opadam na krzesło. Wita się jeszcze z Rosalie i wreszcie usadawia się wygodnie na miejscu.
-Pierwsze, co zmienię, to kucharki. Nie potrafią gotować.- wzdycha zirytowany, próbując przekroić stek.
-Co proszę? Gabriela tu pracuje od samego początku! Nie może pan jej zwolnić.- mówię nerwowo. Po raz kolejny piorunuje mnie wzrokiem, a w myślach daję sobie porządny klaps w tyłek. Czasami uważam, że za dużo mówię.
-Panno..-zatrzymuje się na chwile i zwęża oczy. -MacCartney.- kontynuuje z powagą. Przełykam głośno ślinę widząc, że dowiedział się już większości rzeczy na mój temat. -Powinna pani zachować pewne uwagi dla siebie.- ciągnie, a jego głos uległ zmianie. Nie jest już taki chłodny, jak wcześniej. Jest nawet normalny. Nie odpowiadając, wbijam widelec w ziemniaka i kieruję go do ust. Nagle zjawia się pan Steven- dawny szef. Przywitał się z nami i poinformował o jutrzejszej kolacji.
-Pana, panie Bieber również zapraszam.- kieruje się w stronę karmelowych oczów. Mężczyzna wstaje z miejsca i trzymając jedną rękę za plecami, a drugą na klatce piersiowej, lekko się pochyla.
-Z całą przyjemnością.
-Z osobą towarzyszącą, jeśli sobie pan życzy. Miejsca nikomu nie braknie.- mówi ciepło. Był wspaniałym starcem. Puszysty, z dokładnie wystrzyżonym wąsem i szarymi włosami. Wiecznie chodził w garniturze i kamizelce oraz muszce. Wyglądał na osobę, która przykuwa uwagę do detali. Mimo wszystko nie był tak specyficzną osobą, jak teraźniejszy wódz naszego stada. Oh, losie, dlaczego on? Chwilę potem wyszedł, a na sali zapanowały głośniejsze rozmowy. Każdy rozmyślał, co by mu kupić na pożegnanie. Stawiam na klasyczny prezent- wieczne pióro i dobre wino.
-Dobrze, kończymy przerwę. Wszyscy na swoje stanowiska.- poinformował pan Bieber i odsunął się od stolika.
-Dziękuję za dotrzymanie towarzystwa w tym jakże niesmacznym posiłku.- mówi poirytowany i odchodzi. Besztam go w myślach i kończę potrawę. Kieruję się do biurka, gdzie znajduję kartkę.
Zostań chwilę po pracy, proszę. - Justin
Gniotę ją i wyrzucam do kosza. Przede mną jeszcze dużo pracy.
Punkt 17 żegnam się z przyjaciółką.
-A to nowość, że zostajesz dłużej w pracy.- mamrota mi, kiedy ja podpisuję jakieś umowy.
-Muszę, szef kazał.- mówię, nie odrywając wzroku od dokumentów. Całuje mnie w głowie i w skowronkach opuszcza to miejsce. Wzdycham i kontynuuję pracę.
-Nie kazałem ci dalej pracować.- słyszę znów niski ton głosu.
-Nie kazał pan, ale dla mnie jest to ważne. Nie zdążyłam wszystkiego zrobić, a zostało mi dosłownie parę machnięć ręką i wszystko będzie zrobione.
-Ale proszę.- łapie mnie za rękę i wyciąga z niej długopis. -Nie każ mi się powtarzać.- kontynuuje, ciągle wpatrując mi się w oczy.
-Dobrze, więc po co miałam zostać chwilę po pracy?- pytam, a on nerwowo przeczesuje swoje włosy.
-Skoro dostałem zaproszenie z osobą towarzyszącą, to pomyślałem, że nie będę zapraszać kogoś, kogo drogi Steven nie zna. Zważywszy na to, że poniekąd znam cię najdłużej, postanowiłem zabrać tam właśnie ciebie. Więc.. Zgadzasz się mi potowarzyszyć w jutrzejszym pożegnalnym wieczorze?- mówi z pełną gracją, a żyły pulsują.
-Nie widzę przeciwwskazań.- rzucam obojętnie.
-Cóż, w takim razie zjawię się po ciebie o 18.- mówi gładko. Wstaję więc z krzesła i chwytam swoją torebkę.
-Dobrze.- ciśnienie mojej krwi z niewiadomej przyczyny wzrosło. Oddech przyspieszył, więc stwierdziłam, że to czas, kiedy powinnam opuścić to miejsce. -W takim razie do widzenia.- dodaję cicho i zarzucając kosmyk włosów za ucho, szukam po torebce telefonu.
-Odwiozę panią.- mówi szybko, a ja wzdycham i nie chcąc widzieć go znowu takiego samego, jak podczas lunchu, zgadzam się. Jedziemy windą, a między nami panuje cisza. Spoglądam kontem oka w jego stronę i widzę, jak spokojnie stoi, ręce splątane z tyłu, wyprostowany, w lekkim rozkroku, patrzący przed siebie. 'Robot!' myślę, widząc tą perfekcję w każdym detalu. Następny maniak szczegółów.
Otwierają się drzwi do podziemi, a Bieber kieruje w odpowiednią stronę. Zatrzymujemy się przy najnowszym modelu mercedesa. Wzdycham, widząc ten srebrny, jakże drogi pojazd. Dżentelmen otwiera przede mną drzwi i czeka, aż zasiądę na miejscu. Gdy już zapinam pasy, siada obok. Odpala silnik i pośpiesznie się zabezpiecza.
Cisza, która między nami panuje jest otępiająca.
-Czym się zajmujesz?- pytam wreszcie.
-Pracą.- odpowiada szybko, a mnie zwala to z rytmu i nie pozwala kontynuować. Dlaczego jest takim specyficznym człowiekiem?
-Okej.- wzdycham. Jeszcze jeden zakręt i jesteśmy na miejscu.
-Dziękuję za podwózkę.- mówię. -I do zobaczenia o 18.- dodaję, a następnie posyłam słaby uśmiech.
-Do zobaczenia, panno MacCartney.- rzuca, a ja zatrzaskuję za sobą drzwi. Kieruję się w stronę bloku i kieruję się na 4 piętro. Otwieram mieszkanie i wchodzę do niego całkowicie zmęczona. Jest piątek, a weekend mam wolny. Oh, co za ulga.
-Przyjechałaś z tym ciasteczkiem?!- piszczy podekscytowana Rose.
-Tak, dostałam zaproszenie od niego na jutrzejszą kolację.- jej mina przypomina mi scenę z jakiejś kreskówki, kiedy to główny bohater się z jakiegoś powodu dziwi. Omijam ją, idę do swojego pokoju, a następnie kieruję się pod prysznic. Wchodzę pod kołdrę i otulam się nią. Chwilę potem zasypiam.
_______
Prolog za nami. Mam nadzieję, że to będzie coś niesamowitego i że będę to stale pisała. Nie mylcie tego z Grey'em i nie mówcie, że to jest pisane pod Grey'a, bo wcale tak nie jest. To, że używam tego "panno", "pan", "pani" i że charakter Justina jest oschły, to jest chwilowe. Więc nie myślcie, że to jest pisane na podstawie 50 twarzy Grey'a. Liczę na Waszą opinię w komentarzach. Rozdział pierwszy już niedługo.