8.14.2014

Rozdział 2.

Patrzę prosto w jego oczy i tracę grunt pod nogami. Nadal trzyma mnie blisko siebie, przejeżdża kciukiem po moich kostkach palców i uśmiecha się delikatnie. Pochyla się i składa pocałunek na mojej dłoni. Znów wierci mi dziurę w oczach, a następnie kieruje się w stronę wyjścia i rzuca szybkie "dobranoc". Wlepiam wzrok w zamknięte drzwi, za którymi zniknął Bieber i nie mogę zrozumieć tego, co właśnie się wydarzyło. Z całkowicie nie uporządkowanymi myślami, wsuwam się pod mięciutką kołdrę i zamykam oczy, próbując zasnąć. Kręcę się z boku na bok, co jakiś czas podnosząc się i spoglądając na zegarek. Czas płynie tak wolno, a moje oczy błagają o sen, natomiast mózg stawia twardo opór i wytwarza ciągle coraz więcej informacji i myśli. Pięć minut po północy gramolę się z łóżka i ruszam do kuchni, aby nalać sobie szklankę mleka. Siadam na wysokim krześle i wlepiam wzrok w uśpione ulice Nowego Yorku. Przeczesuję leniwie swoje długie fale i znowu patrzę przez okno.
-Czemu nie śpisz?- pyta mnie zaspana przyjaciółka, która mruży oczy, aby mnie zauważyć.
-Nie mogę.- oznajmiam i wiercę się na krześle. Siada na przeciwko mnie, nalewa sobie mleka, spogląda na mnie i upija łyk.
-Czemu? To ma związek z tą wieczorną wizytą szefa?- zaprzeczam.
-Po prostu nie mogę usnąć.- marszczę brwi i wstaję z miejsca. Odstawiam szklankę do zmywarki i zostawiając ją samą, kieruję się znowu do swojego pokoju.
Cała noc przeleciała na moim spacerowaniu. Około 5 nad ranem, gdy świat budził się do życia, założyłam wygodne buty, bluzę, dresy i związałam wysoko kucyka. Złapałam swój telefon, słuchawki do niego, odpaliłam swoją ulubioną playlistę i skierowałam się do windy. Zjechałam na parter i gdy znajdowałam się przed blokiem, ruszyłam do Central Parku, aby pobiegać.
Po dłuższych namysłach postanowiłam zaprosić na następny weekend rodziców. Dawno nie byli u mnie w mieszkaniu, a na pewno tęsknią. Przygotuję obiad, zorganizuję ciekawie czas, aby nie siedzieć bezczynnie w domu. Przede mną jeszcze pracowity tydzień z seksownym szefem, z którym nie mogę mieć bliższych kontaktów, niż zawodowych. Nagle mój telefon zawibrował. Sprawdzając SMS'a wpadłam na jakąś osobę. Upuściłam telefon i spojrzałam na tą osobę.
-Przepraszam pa... Witaj Carlo.- widząc pana, który zostawił mnie wczoraj rozkojarzoną w pokoju, zaniemówiłam. Podniósł mój telefon i wręczył go.
-Dzień dobry.- mówię wreszcie, odbierając od niego moją własność. -Dlaczego pan nie śpi?- pytam z ciekawością. Ten tylko posyła mi ciepły uśmiech.
-Nie mogłem spać, a pani?
-Tak samo. - wzruszam ramionami i wreszcie odczytuję SMS'a, którego dostałam.
Robię śniadanie. Co chcesz: jajka z bekonem, kanapki czy jajecznicę? :) 
Uśmiecham się pod nosem i szybko odpisuję.
Jajecznica. :* Zgadnij na kogo wpadłam...
 -Może pobiegamy razem?- słyszę nagle głos mężczyzny. Spoglądam na niego i zdenerwowana przytakuję. Zaczynamy biec jednym tempem i mijamy kolejne chodniki. Wreszcie zatrzymujemy się przy ławeczce i siadamy na niej.
-Cóż, miło było spędzić z tobą poranek, a o wieczorze to już nie wspomnę.- zaśmiał się i przeczesał swoje niesfornie ułożone włosy. Uśmiech malował się na mojej twarzy patrząc na tego faceta w mniej 'prezesowym' wydaniu.
-Mi również, proszę pana.
-Justin, mówi mi Justin.
-Dobrze, Justin.- wzdycham i patrzę na jego piękną twarz. Przygryzam dolną wargę, a chwilę potem mój mózg zaczyna krzyczeć na serce, które nie potrafi się uspokoić.
-Odprowadzę cię do domu.- zaoferował, a ja wywróciłam oczami.
-Wezwę taksówkę, jestem troszeczkę zmęczona. Całą noc nie spałam.
-To cię zaniosę!- woła, klaszcząc w ręce i uśmiechając się do mnie jak dziecko. Moje oczy otwierają się coraz szerzej, tak samo jak usta i patrzą się na karmelowe oczy, które są na przeciwko mnie. -Nie żartuję, wskakuj!- dodaje, wskazując swoje barki.
-Chyba oszalałeś!- krzyczę z niedowierzaniem, a on tylko kręci głową.
-Bo będę musiał cię do tego zmusić!- zaśmiał się, a ja zaczęłam uciekać. Widząc, że zaczyna mnie gonić, zapiszczałam i biegłam jeszcze szybciej. Niestety szef był szybszy i złapał mnie w pasie, uniósł do góry i przerzucił przez ramię niczym Shrek przerzucił Fione.
-Proszę mnie odstawić na ziemię, to jest niedorzeczne!- wołam, klepiąc go po plecach.
-Proszę się nie sprzeciwiać z szefem, bo będzie potrącenie pensji, proszę pani!
-PROSZĘ! MNIE! POSTAWIĆ! NA! ZIEMIĘ!- zaczynam wiercić się na jego ramieniu, gdy prawie udaje mi się z niego spaść, łapie mnie w ramiona i niesie jak dziecko. Serio....?
-Wolę wrócić na nogach.- mówię poirytowana czując, jak policzki robią się purpurowe.
-Za późno, złotko.- dumnie patrzy na mnie ukazując szereg śnieżnobiałych zębów.
Tak wędrowaliśmy przez ulice tego jakże dużego i pięknego miasta. Ciągle rozmawialiśmy, a ja ponawiałam próby uwolnienia się z jego ramion, ciągle na marne. Opowiedział mi trochę o sobie, choć nadal wiedziałam o nim bardzo mało.
-Nie rozumiem jednej rzeczy. Dlaczego nie masz dziewczyny, a jesteś taki seksowny?- tak właśnie jest. Carla najpierw mówi, potem myśli, ale niestety- POTEM jest już za późno. Policzki robią się czerwone, a Justin zaczyna cicho chichotać.
-To nie tak, że nie mam dziewczyny, bo mnie nie chcą. Chcą, widzę to, ale niestety, jak z nimi jestem, to po jakimś czasie mnie zostawiają.- odpowiada, wzruszając ramionami. Zwężam oczy i bacznie się przyglądam.
-Ciekawe dlaczego...- szeptam, robiąc minę na Sherlock'a.
-Proszę, nie próbuj tego. Nie próbuj dowiadywać się zbyt wiele.- jego ton się zmienił. Był stanowczy i twardy. Przytaknęłam lekko i widząc swój blok, chciałam wstać na nogi.
-Nie-e. Do samego mieszkania, nawet i pokoju, proszę panią.- zaśmiał się i skierował się do windy. Nic nie mówiąc, jechaliśmy na 24 piętro, a gdy byliśmy już pod mieszkaniem, popatrzył na mnie.
-W której kieszeni masz klucze?
-Już daję.- powiedziałam i chciałam je wyjąć, ale on widząc, że kieruję ręce na pośladki, sam je wyciągnął. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i patrzyłam na niego jak na idiotę.
-Ewidentnie pozwalasz sobie na zbyt dużo.
-Wiem, bo mogę.
-Nie możesz.- zaśmiałam się, gdy weszliśmy do mieszkania. W pomieszczeniu unosiła się przepyszna woń jajecznicy.
-O wróciłaś Car... Szefie? E...- widząc zdezorientowanie, które malowało się na twarzy przyjaciółki, zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej. Po policzkach popłynęły łzy, a Justin z Rose zaczęli się śmiać ze mnie.
-Uroczy śmiech, pani MacCartney.- przyznał, a ja momentalnie się uspokoiłam i spiorunowałam go wzrokiem.
-Coś nie tak może?- warknęłam, a on tylko zaprzeczył ruchem głowy. -To nie tak, jak myślisz, Rose.- skierowałam się w stronę przyjaciółki. -Po prostu razem biegaliśmy, spotkaliśmy się przypadkiem na miejscu, no i potem miałam w sumie przyjechać taksówką do domu, ale ten oto pan postanowił mnie przynieść do domu.- zachichotałam jak jakaś głupia nastolatka i zeskoczyłam wreszcie z jego rąk.
-Ej, miałem cię doprowadzić do pokoju.- mówi udając smutnego.
-Innym razem.- klepię go w ramię i uśmiecham się jednocześnie.
-Może zostaniesz na śniadaniu?- pyta niebieskooka.
-Z miłą chęcią.- posyła jej ciepły uśmiech, a ja uświadomiłam sobie, że Rosalie złamała pierwsze lody i zaczęła normalnie z nim rozmawiać. Brawo, Rose! Oby tak dalej, a może dostaniesz awans.
-Pójdę się odświeżyć i do was wrócę.- oznajmiłam i ruszyłam do pokoju. Złapałam pierwszą lepszą sukienkę, która wisiała w mojej szafie, do tego sandały i ruszyłam pod prysznic. Szybko wytarłam ciało, nałożyłam ją na siebie i wysuszyłam włosy. Zostawiłam je w lekkich, naturalnych lokach i włożyłam jeszcze kolczyki oraz zegarek. Gotowa ruszyłam do kuchni, skąd dobiegała intensywna rozmowa. 'Pierwsze koty za płoty, Rose!'
-Jajecznica gotowa?- pytam, wchodząc w głąb kuchni. Oczy obojga spoczywają na mnie, a ja robiąc się czerwona, zaczynam nerwowo poszukiwać szklanki na sok pomarańczowy, która dosłownie stoi na moich oczach.
-Za 5 minut będzie.- mówi wolno brunetka i spogląda na mnie i na szatyna. Siadam na przeciwko Justina, na wysokim krześle barowym i patrzę na niego.
-Chcesz soku?
-Podziękuję.- uśmiecha się, a jego wzrok zsuwa się z moich oczu w dół. Skrępowana zakręcam szybko karton z świeżym sokiem pomarańczowym i odnoszę go na blat.
-Pomóc ci coś?- pytam Rose, a ona zaprzecza. Wzdycham, czując się tutaj nie potrzebna i siadam znów na przeciwko szefa. Z jego idealnej twarzy nie schodzi uśmiech, a oczy mienią się złotem w blasku porannego słońca. Wzdycham, patrząc na niego, a w moich myślach pojawiają się różne wyobrażenia mnie i jego w jednym pomieszczeniu, zamknięci, sami... Stop.
-Ślicznie wyglądasz.- przyznaje Justin, tym samym wytrącając mnie z rozmyśleń. Patrzę na swoją schludnie opadającą sukienkę i loki, które otulają ramiona i plecy.
-Dziękuję.- szepczę zawstydzona i patrzę na krzątającą się współlokatorkę. Nakłada potrawę na talerze i zaparza świeżą herbatę. Podaje nam je i siada obok nas.
-Bardzo dobrze gotujesz.- przyznaje Bieber, przeżuwając kęs śniadania. -Gdybyś nie była dobra w swojej dziedzinie, pracowałabyś u mnie na kuchni.
-Na kuchni pracuje pani Gabriela!- podkreślam ze zdenerwowaniem. W odpowiedzi dostaję cichy chichot.
-Nie o tę kuchnię mi chodzi. Mówię o swoim domu.- unoszę jedną brew do góry i patrzę zdezorientowana na przyjaciółkę, która widać śpieszy się, aby jak najszybciej opuścić te cztery ściany.
-Cóż, dziękuję za pożywne śniadanie, ale niestety będę musiał już wracać do swojego świata. Fajnie było się od niego na chwilę odciągnąć.- mówi, wycierając usta w ściereczkę. Wstaje, a ja razem z nim.
-Odprowadzę.- oznajmiam i okrążam stolik, aby chwilę później znaleźć się tuż obok mężczyzny. Kieruję się razem z nim w stronę drzwi i otwieram je.
-Może cię podrzucić? Nie będziesz przecież szedł taki kawał do domu.- wzdycham. W końcu z Brooklyn'u na Manhattan jest spory kawałek do przejścia.
-Coś ty! Mój szofer już stoi pod blokiem.- uśmiecha się, a ja wywracam oczami. Zaleta byciem bogatym.
-Eh, w takim razie do zobaczenia w pracy.- rzucam i spoglądam na jego oczy.
-Dlaczego w pracy? Co robisz dziś wieczorem?- pyta, patrząc na mnie.
-Nic.
-Zadzwonię.- puszcza mi oczko i odchodzi. Ale ten facet jest zmienny. Najpierw surowy szef, następnie cudowny flirciarz, chwilę potem zbuntowany nastolatek. Mimo tych różnych kombinacji, zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Odprowadzam go oczami do windy, a on odwraca się i macha mi na pożegnanie, po czym wyjmuje swój telefon i wykonuje jakieś połączenie.
-Car! Telefon!- krzyczy Rose. Kieruję się do kuchni i chwytam telefon.
-Już tęsknię.- słyszę głos Justina i moje serce zamiera na chwilę, aby potem znowu przyspiesza z podwójną siłą.
-Oh, przesadza pan. Znaczy Justin.- chichoczę do telefonu i kieruję się do swojego pokoju, aby nie czuć wzroku przyjaciółki na swojej osobie.
-Nie. Mówię poważnie.
-Miałeś zajmować się pracą.- rzucam się na łóżko i patrzę w sufit.
-Miałem. Widzimy się dzisiaj?- pyta, a ja nie mogąc się powstrzymać, przytakuję. -Przyjadę po ciebie o 19. Siema Carlo.- woła i się rozłącza. Kolejne spotkanie z szefem po pracy, bardzo interesujące wyznanie z jego strony, wspólne bieganie i fakt, że przyniósł mnie aż do domu na rękach... Ten mężczyzna jest niesamowity. Znów mój mózg krzyczy na serce, która całkowicie z nim nie współpracuje. Obrażony mięsień siada na swoim krześle, a punkt ciężkości przejmuje za niego stery nad nerwami i narządami. Czuję przyjemne ciepło rozprowadzające się po moim ciele, a następnie lekkie mrowienie w brzuchu. Ciągle się uśmiecham i patrzę jak jakaś idiotka w sufit. Nie mogę uwierzyć, że to robię. Z Joshem było tak samo. Obiecywałam sobie, że tak nie będzie, a jednak...
-Kochanie, idziemy na zakupy?- pyta mnie Rose, wchodząc do pokoju. Posyłam jej ostrzegawcze spojrzenie, a ona cofa się do framugi drzwi.
-Możemy iść.-przytakuję, a brunetka posłusznie wychodzi z pokoju i zamyka za sobą drzwi. Poprawiam włosy, chwytam swoją skórzaną torebkę i wychodzę na przedpokój, gdzie stoi Rose.
-Chodźmy.- rzucam i kierujemy się do windy.
Chodziłyśmy od jednego sklepu, do drugiego. Patrzyłyśmy na różne wystawy w drogich sieciówkach, podziwiałyśmy suknie za parę tysięcy dolarów.
-Patrz, jaki przystojny gościu!- wskazała na wysokiego, umięśnionego, opalonego prawdopodobnie latynosa z lekkim zarostem, czarnymi włosami i ciemnymi oczami. Widząc nasze oczy skierowane na jego osobę, posłał nam śnieżnobiały, idealny uśmiech. Odwzajemniłyśmy ten gest, a po chwili Rose zakręciła się wokół niego.
-To ja wracam. Na 19 jestem umówiona.- rzucam i zostawiam ich samych. Kieruję się w stronę głównej ulicy i łapię pierwszą taksówkę, która zawozi mnie do domu. Około 18 wchodzę do mieszkania, rzucam torebkę na ziemię i gnam do pokoju. Szperam po szafie w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów. Wreszcie wybrałam turkusową bluzeczkę z rozsuwanym dekoltem, jasne jeansy, białe vansy, do tego wisiorek od mojego taty i bransoletka od chrzestnego, a kolczyki pożyczyłam od Rosalie. Wyprostowałam włosy, włożyłam przygotowane wcześniej ciuchy i wsadziłam klucze, portfel i telefon do kieszeni. Przejrzałam się w lusterku i dumnie uśmiechnęłam. Gdy po raz kolejny podziwiałam swoją stylizację, którą ułożyłam bez pomocy przyjaciółki, po mieszkaniu rozbiegł się dzwonek. Podeszłam do drzwi, przeczesałam palcami włosy, zaczerpnęłam uspokajającego oddechu i otworzyłam je. W nich stał ubrany w granatowy garnitur Justin z piękną, czerwoną różą.
-Dobry wieczór Carlo.- wręczył mi ją i ucałował w policzek, który momentalnie się zaróżowiał.
-Witam, Justin.- zamknęłam za sobą drzwi, biorą jeszcze czarną, skórzaną kurtkę.
-Pięknie wyglądasz.- mówi, gdy stoimy w windzie. Oblewam się znów czerwienią i dziękuję mu. W ciszy zjeżdżamy na parter i wychodzimy. Przed wejściem stoi auto Biebera, które widziałam po raz pierwszy, kiedy stałyśmy przed wydawnictwem i czekałyśmy na taksówkę. Uśmiecham się na wspomnienie o nim i spoglądam na mężczyznę.
-Gdzie jedziemy?- pytam, a on nie odpowiada, tylko otwiera przede mną drzwi.
-Niespodzianka.- rzuca krótko, kiedy delikatnie zamyka drzwi. Posłusznie zapinam pasy i siedzę w milczeniu, czekając, aż dojedziemy na miejsce. Kierujemy się w stronę lotniska.
-Em, mam lęk wysokości.- informuję od razu wiedząc, jak reaguję na widok wielkich wysokości.
-Spokojnie. Ze mną się będziesz bała?- pyta z wielkim uśmiechem na twarzy, a ja wzruszam ramionami.
-W sumie, to nie.- oznajmiam i wzdycham ciężko, kiedy auto się zatrzymuje. Bieber daje kluczyki jakiemuś innemu mężczyźnie, a nas kieruje w stronę opuszczonych schodów samolotu.
-Twój...?
-Nie, ojca.- oznajmia. -Ale mi go podarował, więc w sumie, tak. Mój.- uśmiecha się i chwyta mnie za rękę, abym bezpiecznie weszła do środka. Zaraz za mną podąża Justin i nagle znajdujemy się w niewielkim, ekskluzywnym samolocie dla niewielkiej liczby osób. Nie znam się na takich sprzętach, ale mogę uważać, że kosztował dobrych parę milionów. Zasiadam wygodnie na skórzanym fotelu i zapinam pas. Obok zasiada Bieber i robi to samo. Patrzy na mnie rozbawiony i oblizuje wargę.
-Wrócimy tutaj jeszcze dziś?
-Oj nie wiem, nie wiem.- jego uśmiech się powiększa, a mnie aż zaczyna to bawić. Nie pytając o nic więcej spoglądam przez okienko. Nagle podchodzi do nas pilot. Przedstawia się i informuje Justina o planach lotu i wszelkich możliwościach postoju.
-Żadnych przerw.Paliwa wystarczy do samego miasta.- powiedział mężczyzna, a starzec oddalił się do kabiny i poinformował nas przez głośnik, że startujemy. Moje myśli zaczęły wariować. Dokąd on mnie zabiera? Ile będziemy unosić się nad ziemią? Ile będę musiała męczyć się widząc nas na takiej wysokości? Nagle chwycił moją rękę, widząc zmartwiony wyraz twarzy.
-Nie  bój się. Ten samolot jest na tyle bezpieczny, że każdy model, który jest wypuszczony w posiadanie jakiegokolwiek właściciela, nigdy się nie zepsuł. Więc spokojnie  kochana,  nic się nie stanie.- ucałował kostki mojej ręki, a ja się zawstydziłam i zamknęłam oczy.
 Spoglądałam co jakiś czas przez okno i patrzyłam, jak budynki, które normalnie były ogromne, stawały się coraz to mniejsze, aż wreszcie znikały pod warstwą chmur. Pilot poinformował nas, że możemy odpiąć pasy bezpieczeństwa, a ja zdębiałam. Justin śmiało to zrobił i podszedł do barku. Wyjął z niego szampana i dwa kieliszki. Widząc, że jestem jeszcze zapięta i przerażona, postawił go na stoliku i podszedł do mnie. Kucnął i spojrzał prosto w oczy.
-Nie bój się.- szepnął i powoli odpiął pasy. -Widzisz?Nic się nie dzieje.- uśmiechnął się, a ja przełknęłam głośno ślinę. Wtedy chwycił mnie za rękę i pomógł wstać. Gdy używałam swoich nóg tak, jak trzeba, odetchnęłam wreszcie z ulgą. Skierowaliśmy się do stolika, gdzie stał szampan, a on go otworzył i nam go nalał. Chwyciła pewne jeden z kieliszków i upiłam łyk napoju z myślą, że po tym się zrelaksuję. "przecież po tym się  nie upijesz, kretynko.'' mózg spiorunował mnie spojrzeniem, a ja wiedząc, że ma rację, poddałam się na polu walki i przełknęłam kolejny łyk.
-I jak? Nie jest tak strasznie, co?- pyta wreszcie Justin, który od dłuższej chwili się przyglądał.
-No, nie jest. W sumie.. - nagle samolot zadrżał, a ja wraz z Justinem straciliśmy równowagę.Wpadłam na niego i wylałam całą zawartość kieliszka na koszulę, którą miał pod marynarką. Moje policzki oblały się czerwienią, a ja spojrzałam na Justina.
-Jeju, najmocniej cię przepraszam, to moja wina, ale ze mnie gapa. Muszę ci ją zaprać, ewentualnie odkupić, boże.- zaczęłam nerwowo, chcąc się z niego podnieść i wytrzeć go. On jednak złapał mocno moje ramiona i spojrzał rozbawiony w moje oczy.
-Carla, spokojnie.-zachichotał, a ja wstałam szybko z niego i przeczesałam włosy. Justin również stanął na proste nogi i zdjął marynarkę, a następnie koszulę. Zaniemówiłam.
-Cóż, e....- odwróciłam się plecami do niego, aby nie mógł widzieć mojego wyrazu twarzy, a jakaś część mnie na widok jego klatki piersiowej, zaczęła się ślinić. Usłyszałam śmiech, głośny, wyrazisty śmiech.
-Co cię tak bawi?- pytam zirytowana całą tą sytuacją.
-Że jesteś zawstydzona,zakłopotana i nie wiesz, jak masz się zachowywać.- mówi z rozbawieniem, gdy nagle podchodzi do mnie i odwraca w swoją stronę. - Jesteś pierwszą pracownicą, która widzi mnie bez koszuli.-przyznaje.
-Pierwszą w tej pracy?
-Nie, pierwszą w życiu.- mówi i kiwa z ogromnym uśmiechem na twarzy. Wzdycham i przecieram nerwowo twarz.
-Daj,zapiorę ci tą koszulę.- chcę zabrać z jego rąk mokrą tkaninę i iść ją zaprać, ale on jej nie puszcza.
-Nie ma takiej potrzeby. Zajmie się tym pralnia, sprzątaczka, gospodyni, ktokolwiek, ty nie musisz.
-Ale chcę.- dodaję, ponawiając próbę wytargnięcia jej. Na marne. Zrezygnowana patrzę na niego, a on odgarnia kosmyk włosów z mojej twarzy.
-Pięknie wyglądasz.
-Dziękuję.- drugi raz tego wieczoru mi to mówi. Przypomina mi się, że jest niedziela, a jutro jest praca. -Pozwolę sobie wrócić na moment do pewnej istotnej sprawy.- rzucam, a on spogląda na mnie pytająco. -Jutro praca i chciałabym zauważyć, że nie chcę podpaść nowemu szefowi, który może mieć pretekst potem mnie wyrzucić z pracy.- rzucam z figlarnym uśmiechem.
-Tą kwestię proszę zostawić. Wpisałem pani na jutro wolne, przyjdzie pani przyjaciółka panią zastąpić.
-Ona wie?
-Oczywiście, że wie.- mruży oczy i znów spogląda na mnie z seksownym uśmiechem, pół nagi.
-Mógłbyś włożyć coś na siebie? Proszę.
-Krępuję cię?- pyta zaskoczony.
-Troszeczkę.
-Dobrze działam na ciebie.- rusza jednoznacznie brwiami, a ja wzdycham. Czy ten mężczyzna schowa swoją idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową? Nagle znika z pomieszczenia za drzwiami, które prowadzą... Nie wiem gdzie, nie wiem dokąd, ale zapewne to sprawdzę. Wykorzystując nieobecność szefa, zaczynam rozglądać się po drogiej maszynie. Przechodzę przez wąskie przejście i dochodzę do drzwi. Otwieram je niepewnie i widzę dużo, małżeńskie łóżko. Robi krok na przód i rozglądam się dokładnie. Dwa małe okienka samolotowe po jednej i drugiej stronie. Obok łoża znajduje się szafka nocna, a trochę dalej kolejne przejście. Zasunięte jest ono tkaniną, więc delikatnie ją odsuwam na bok i widzę garderobę z wieloma koszulami, garniturami i luźniejszymi ciuchami. Wydymam usta widząc, że są tutaj same męskie rzeczy. Smuci mnie fakt, że tak zniewalająco przystojny mężczyzna nie ma partnerki. Jest bogaty, przystojny, miły, kulturalny, szarmancki, ma różne, nietypowe odchyły w swoim zachowaniu, ale to właśnie tworzy jego osobę. Trzeba pogodzić się z wadami, ponieważ każdy je ma. Zaakceptować je łatwo przy takim mężczyźnie.
-Widzę, że znalazłaś moją garderobę.- słyszę głos za sobą, a następnie przechodzi obok mnie, aby sięgnąć po kolejną białą, flanelową koszulę. Zakłada ją, zapina pod samą szyję, przeglądając się co jakiś czas w ogromnym lustrze, a następnie zawiązuje krawat.
-Po co ci on?- pytam zdezorientowana.
-Ponieważ tam, gdzie jedziemy przydałoby się wyglądać tak, jak trzeba.- mówi, nie odrywając wzroku od krawatu. Spojrzałam na swój ubiór, który nie był zbyt wieczorowy, jeśli o to chodzi.
-Nie przejmuj się, wyglądasz pięknie.- wytrąca mnie z rozmyślań. Patrzę na niego zaczerwieniona.
-Powtarzasz się, szefie.- bąkam, a on patrzy na mnie kątem oka, unosząc nonszalancko brew do góry. Kącik ust drgają, a na twarzy maluje się uśmiech flirciarza. Nagle odwraca się i spogląda mi prosto w oczy. Podchodzi bliżej pewnym krokiem i zatrzymuje się kawałek ode mnie.
-Cóż, uwielbiam komplementować piękne kobiety, a jeśli przychodzi okazja, aby komplementować naprawdę piękne kobiety, robię to niejednokrotnie.- rzuca i odgarnia kosmyk blond włosów z mojej twarzy.
-Nie przesadzasz czasami? Nie jestem ani piękna, a tym bardziej bardzo piękna.- wydymam usta i spoglądam na niego.
-Jesteś. Na prawdę. Widziałem już wiele kobiet, ale żadna nie oczarowała mnie tak, jak ty.- oczarowałam go. Moje serce skacze jak oszalałe, podchodząc mi do gardła. Podekscytowana mam ochotę się na niego rzucić, ale... Na szefa nie wypada. Słyszymy krótki komunikat, który informuje nas, abyśmy zajęli swoje miejsca, ponieważ podchodzimy do lądowania.
-Szybko.- przyznaję i kieruję się do głównego salonu, tak bynajmniej mi się wydaje. Zasiadam na fotelu i zapinam pas.
-Oj jeszcze dużo czasu ze mną spędzisz.- mówi cicho i patrzy na mnie, przygryzając dolną wargę. Czy on próbuje mnie zwieść?
Po krótkich i lekkich turbulencjach samolot zatrzymał się na pasie.
-Witam w Las Vegas.- szepta Justin, patrząc na mnie i pochylając się w moją stronę. Spoglądam na niego z niedowierzaniem.
-Że niby gdzie?- pytam, całkowicie oszołomiona. On tylko uśmiecha się do mnie i odpina sobie pas, a następnie mi. Patrzę na niego i nie wiem, co powiedzieć. Ja nawet nie wzięłam zbyt dużo pieniędzy, żeby cokolwiek, gdziekolwiek zjeść, już nawet nie mówię o noclegu, bo zapewne jest tutaj niesamowicie drogo.
-Aby rozwiać twoje wątpliwości, już ci tłumaczę. Za nic nie płacisz, złotko.- puszcza mi oczko i wychodzimy z samolotu. Tam czeka na nas długa, biała limuzyna.
-Wszystko zaplanowałeś?- pytam zaskoczona, a on przytakuje. - I tak szybko załatwiłeś te wszystkie rzeczy?- on znów potakuję, a ja zirytowana patrzę na niego. -Wydajesz na mnie majątek, a nie jestem kimś, kto jest wart na takie rzeczy.
-Nie mów tak!- nakazuje Justin, kładąc palec na moich ustach. -Jesteś piękną, mądrą kobietą. Przeglądałem wszystkie twoje prace, odkąd tutaj pracujesz. Co do twojego intelektu i fachu w twojej pracy, nie mylę się, jesteś geniuszem! Do tego bardzo pięknym geniuszem.- przy każdym jego słowie robiłam się coraz bardziej czerwona.
Bogato ozdobiona recepcja ARIA Resort w środku Las Vegas powoduje, że czuję się całkowicie biedna i nie pasująca do tak pięknych otoczeń. "Księżniczka zasługuje na to, aby być traktowana na taką." po głowie przebiegają mi słowa taty, a na sercu robi mi się cieplej. Czekam spokojnie, aż Justin załatwi nam pokoje i w mgnieniu oka kobieta podaje mu kluczyk. Wraca do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy i razem idziemy do windy. Jak na taki hotel, jest tu mało ludzi.
-Podoba ci się?- pyta nagle.
-Jest ślicznie, ale całkowicie tutaj nie pasuję.- wlepiam wzrok w splecione palce, a on nagle pochyla się tak, aby móc mi spojrzeć w oczy, bez dotykania mnie.
-Księżniczka zasługuje na to, aby być traktowana ja królowa.- mówi wolno, a ja uśmiecham się lekko. -Moja mama ciągle mi to powtarzała.. A potem zmarła.- westchnął i wyprostował się, wsadzając ręce do kieszeni spodni. Spojrzałam na niego zszokowana i nie mogłam w to uwierzyć. -Zmarła, gdy miałem 9 lat.- kontynuuje widząc moje zaciekawienie. Kącik jego oczu zaczyna nerwowo się poruszać. Podchodzę do niego bliżej i niepewnie go przytulam.
-To musiało być coś strasznego.- mówię cicho, obejmując go mocno za szyję.
-Było. Dla mojego ojca szczególnie. Załamał się i zaczął pić. Awantury były na porządku dziennym.- wzdycha i również mnie obejmuje. -Ale nie chcę o tym rozmawiać.- przerywa i puszcza mnie, gdy winda się zatrzymuje. Również szybko go puszczam i kieruję się zaraz za nim. Otwiera przede mną drzwi do apartamentu, a widok mnie powala.
__________________
Rozdział jest naprawdę długi, a mam ogromną ochotę pisać go i pisać. Za to postanowiłam, że już zacznę pisać 3 rozdział, ponieważ moja wena na tego bloga jest włączona na poziomie POWER. Dlatego póki mogę, muszę to wykorzystać. Teraz prosiłabym Was, abyście komentowali. Co sądzicie o blogu? Co sądzicie o rozdziale?
Do napisania!:*

6 komentarzy

  1. Świetny rozdział. Już nie mogę się doczekać następnego. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. czekam na nn <3 kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny rozdział już nie mogę doczekać się kolejnego <3

    OdpowiedzUsuń
  4. 'Już tęsknię' To było takie.... ah <3
    Rozdział jest niesamowity, długi i romantyczny <3 To co tygryski lubią najbardziej :*
    To zajebiście, że masz wenę, bo twój blog mogę czytać i czytać ♥
    Ten rozdział (jak i pierwszy) przeczytałam 5 razy :** Na serioo <3
    Pozdrowionka i do nn :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Zuza ma racje...to "już tęsknię " było takie słodkie 😊czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejciu Justin jest tu taki uroczy.. Czytam dalej ♥

    OdpowiedzUsuń