8.14.2014

Rozdział 1.

Roztargniona spoglądam szybko na zegarek, który znajduje się na półce nocnej. Oddycham z ulgą widząc, że wskazuje on dopiero ósmą trzydzieści. Kręciłam się chwilę po łóżku, aż wreszcie zrezygnowana wstałam i skierowałam się do kuchni. Rose nadal śpi, więc w ciszy mogę zrobić sobie lekkie śniadanie. Kanapka z sałatą i serem momentalnie ląduję w moim pustym żołądku. Ruszam wziąć prysznic, a następnie wkładam na siebie zwiewną, ołówkową sukienkę z głęboko odkrytym dekoltem i zakładam delikatne, karmelowe czółenka na wysokim obcasie oraz tego samego koloru torebkę. Przeglądam się ostatecznie w lustrze i wychodzę. Kieruję się do pobliskiego sklepu z alkoholem. Rozmawiam z doradcą i postanowiłam kupić mu Moulin Touchais Coteaux du Layon z 1982 roku. Ponoć bardzo dobre wino dla koneserów. Nie raz pan Steven dyskutował z nami o swoich winach. Był ze swoją żoną we Włoszech i przywiózł stamtąd wino, które jest wartę ponad 1500 dolarów. Myślę, że posmakuje mu ten trunek i że dobrze trafiłam w jego gust.
Dokupuję mu wieczne pióro z parkera i wracam na mieszkanie, zadowolona ze swoich zakupów. Wchodząc do mieszkania, napotkałam na klatce schodowej rozdrażnioną sąsiadkę, która mamrotała pod nosem wiele przekleństw, które rzucała zapewne na swojego męża, jak zwykle pijanego, leżącego przed wejściem do budynku. Wzdychając otwieram drzwi do naszego małego królestwa i na wejściu czuję smakowity zapach obiadu, który przygotowuje Rosalie. Wchodzę głębiej i odkładam torbę z prezentem na kredens. Kieruję się w stronę przyjaciółki, a ta nieoczekiwanie podskakuje wystraszona. Zaczynam cicho chichotać i spoglądam na nią.
-Ciszej się nie dało?- pyta bardzo zdenerwowana. Wywracam oczami i spoglądam do ogromnych garów, które stoją na gazie.
-Mmm, dobrze pachnie. Ej, Rose, mam prośbę, pytanie, nie wiem..- wzruszam ramionami i spoglądam na nią. -Doradzisz mi, w czym pójść na to przyjęcie?
-Pytanie, jeju, Carla! Pewnie, że pójdziemy na zakupy.- zaśmiała się.
-Nie na zakupy, oszczędzam, bo muszę kupić auto. Nie zniosę dłużej jeździć tą taksówką!- wyrzucam z oburzeniem, a ona podpiera swoje boki.
-Okej, więc wybierzemy coś z mojej szafy, albo po prostu pożyczę ci trochę kasy na jakiś czas i sobie kupisz coś ładnego. W końcu musisz pięknie wyglądać, idąc tam z Bieberem-naszym nowym szefem.- rusza znacząco brwiami, a ja wzdycham z irytacją i nie komentując tego, idę do pokoju. Zamykam szczelnie za sobą drzwi i siadam na łóżku. Spoglądam przez okno na zatłoczone ulice Nowego Yorku. Ludzie pędzą zatraceni w swoich problemach, nie spoglądając na drugiego człowieka, nie spoglądając na nic, poza czubek swojego nosa. To irytujące. Gdyby każdy z nas uśmiechał się do drugiego, na pewno na świecie mniejsza liczba osób popełniałaby samobójstwo. Świat były weselszy.

Stoję przed wielkim płótnem i macham pędzlem po nim. Odbijam na nim swoje zatłoczone myśli. Ostatnie zerwanie z Joshem nie było najłatwiejszym w moim życiu. Mam 24 lata i powinnam zacząć myśleć o zakładaniu rodziny i innych takich, ale w tym pędzącym życiu nie ma czasu. Mężczyźni, którzy wydają się być odpowiednimi, z czasem pokazują swoją naturę, kopiąc nas po tyłkach i odchodzą z atrakcyjniejszymi, młodszymi dziewczynami. Wywracam oczami na tę myśl i kontynuuję malowanie. Gdy kończę, dumnie zastawiam obraz prześcieradłem, aby w razie najgorszego, nikt go nie zobaczył. Czyszczę miejsce pracy i wracam do kuchni, gdzie zjadam posiłek z Rosalie.
-Za pięć minut bądź gotowa do wyjścia. I na boga, Car, zakryj swój dekolt. Niejeden parszywy staruch może mieć na ciebie ochotę. Wiadomo, masz co pokazywać, ale zatrzymaj te skarby dla swojego wybrańca życia.- mówi, zarzucając mi na szyję apaszkę. Ta jakże modna kobieta właśnie mnie skrytykowała. Sama pomagała mi przy kupowaniu tej sukni!
-Dobrze, daj mi chwilę, pójdę się przebrać.- wzdycham i omijam ją. Podchodzę do ogromnej szafy i wyjmuję biały t-shirt na cienkich ramiączkach, czarne szorty z wysokim stanem, czarne conversy i czarno-biały żakiet. Poprawiam swoje roztrzepane włosy i uśmiecham się do siebie, widząc efekt.
-No, od razu lepiej MacCartney!- woła z aprobatą przyjaciółka. Wzdycham i kieruję się w stronę wyjścia.

Po trzech godzinach skompletowałyśmy dla mnie cudowny strój. Podekscytowane wróciłyśmy do domu i ruszyłam wziąć kąpiel. Dochodziła 17, więc została mi godzina, do przyjazdu Justina. Wyprostowałam swoje długie, blond włosy, lekko pomalowałam rzęsy i nałożyłam na siebie czarną, obcisłą, uwydatniającą moje krągłości sukienkę przed kolana. Do tego beżowe szpilki i torebka tego koloru. Z uśmiechem na twarzy malowałam swoje paznokcie, a gdy czekałam, aż wyschną, wyszłam do przyjaciółki, aby jej się pokazać.
-O mój boże. Wyglądasz  zniewalająco!- wykrzykuje, zastawiając swoje ręce Rosalie.
-I to tylko twoja zasługa.- mówię, wskazując na nią dziękczynnie palcem. Próbuje ukryć swoją dumę, ale gdy tylko odwracam się, słyszę jej wybuch śmiechu, a następnie klaskanie w ręce.
-Dobra robota!- woła do siebie, a ja kręcąc głową wchodzę po swoją torebkę, kiedy po mieszkaniu rozbrzmiewa dzwonek. Spoglądam na zegar, który wskazuje 18:00. Wzdycham, poprawiając się ostatni raz i gdy mam wychodzić, dostaję kopniaka na szczęście. Oh, Rose, jak zwykle na miejscu ze swoim wsparciem.
-Na szczęście.- tłumaczy.
-Przyda się, oj przyda.- chwytam torbę z prezentem i otwieram drzwi. W nich znajduje się ubrany na czarno Justin. Czarne, matowe buty ze skóry, czarny garnitur, czarna koszula, która zapięta jest pod samą szyję. Nabieram szybko powietrza i uśmiecham się nieśmiało.
-Widzę, że co do kolorów, to się dopasowaliśmy, proszę panią.- przyznaje z flirtującym uśmiechem.
-Gustownie wyglądasz, Justin.- przyznaję, wychodząc z mieszkania i zamykając je za sobą.
-Nie lepiej od ciebie, Carlo.- chwyta mnie pod ramię i prowadzi do windy, która o dziwo, już działa. Wsiadamy do niej i w milczeniu zjeżdżamy na parter, skąd prowadzi mnie do zaparkowanego samochodu na podjeździe. Długa, również czarna limuzyna i szofer. Nigdy nie jechałam takim autem, takie rzeczy zdarzały się w moich snach! Justin przepuścił mnie, abym mogła spokojnie wsiąść, a następnie zrobił to samo i spojrzał w moją stronę.
-Cóż, widzę, że rocznik 1982?- spogląda bacznie na prezent, a ja potakuję.
-Najlepsze, jakie piłem.- przyznaje gładko, a ja uśmiecham się lekko. Reszta drogi mija w milczeniu. O czym mogę rozmawiać z szefem, którego tak na prawdę nie znam?

Stoliki uścielane były białymi, jedwabnymi obrusami, a na środku nich znajdowały się pojedyncze róże. Wokół nich krzątało się mnóstwo kelnerów, nalewając do kieliszków szampana.
-Carla!- wykrzykuje nagle moje imię, a ja podskakuję przerażona. Odwracam się i widzę niezbyt wysokiego, siwego mężczyznę.
-Pan Steven!- wołam równie radośnie, jak on, przytulając go. -Dobrze pana widzieć u boku swojej pięknej żony!- dodaję z ogromnym uśmiechem. Kobieta, która stała obok niego, popatrzyła na mnie nieśmiało, a następnie odgarnęła kosmyk włosa za ucho.
-Oh, ty również wyglądasz olśniewająco!- teraz spogląda na Justina. -Witam. Przedstawisz nam swoją osobę towarzyszącą?- pyta grzecznie dawny szef, a ja momentalnie oblewam się rumieńcem.
-W sumie, to z tego, co widzę, to nieźle pan ją komplementuje.- śmieje się lekko i spogląda na niego. -Przyszedłem z Carlą, proszę pana.- dodaje wyjaśniając, a on nabiera powietrza, po czym się uśmiecha.
-Chyba, że tak. Widzę, że romanse kwitną w biurze.- zaczyna się śmiać, a ja wciągam gwałtownie powietrze.
-No wie pan co, jestem oburzona! Nigdy romanse w pracy, dobrze pan o tym wie. Nigdy tego nie łączyłam i nie mam zamiaru łączyć. Nikt nie będzie wyjątkiem.- mówię grzecznie. -A teraz przejdę do przyjemniejszej rzeczy.- wręczam mu pakunek, a on spogląda na mnie z iskrami radości.
-Oh Car, nie trzeba było!- woła i wydycha swoje trzymane od dłuższej chwili powietrze z płuc.
-Nie trzeba było, ale chciałam. Był pan na prawdę dobrym szefem.- mówię i przytulam go. Odchodzę, zostawiając go sam na sam z żoną i w towarzystwie Biebera, kieruję się do stolika, który jest zarezerwowany dla niego.
-Każdy stolik jest podpisany?- pytam z ironią w głosie. Mężczyzna nic jednak nie odpowiada, ale przytakuje ruchem głowy. Wzdycham i siadam wygodnie na krześle.
-Dziękuję, że ze mną przyszłaś.- mówi spokojnie, spoglądając prosto w oczy.
-Nie ma problemu.- wzruszam ramionami i poprawiam się na krześle.
Impreza pożegnalna zaczyna się rozkręcać. Jesteśmy już po kolacji, a goście zaczęli schodzić się na główny parkiet, na którym oddawali się płynącej z wielkich głośników muzyce. Justin został porwany przez różne kobiety z pracy. Katherina i Barbara były wśród nich, tak podekscytowane możliwością zatańczenia z nowym prezesem i szefem firmy. Spoglądałam na nie, jak na przemian suną się po parkiecie, a na twarzy malował się uśmiech. Nagle podszedł do mnie Josh.
-Hej, zatańczymy?- spytał, wyciągając dłoń w moją stronę.
-Chyba nie mam za bardzo ochoty.- odpowiedziałam chłodno. Szatyn nadal jednak stał przede mną i trzymał rękę w powietrzu. Nie miałam najmniejszej ochoty z nim tańczyć, po tym, co mi zrobił i jak się zachował, stanowczo nie chcę mieć nic wspólnego z tym człowiekiem.
-Proszę.
-Nie, nie rozumiesz?!- podniosłam ton swojego głosu, gdy nagle przed nami zjawił się Justin. Złapał mnie pod ramię i pociągnął na środek parkietu.
-Ej, ja nie umiem tańczyć, a po drugie nie chcę.- rzuciłam, patrząc mu w oczy.
-Ratuję ci tyłek od tego kolesia, doceń to i chociaż udawaj, że się zgadzasz. Odpuści sobie i odejdzie, jak zobaczy, że razem tańczymy.- objął mnie w pasie i przyciągnął bardzo blisko siebie. Dłonią zjechał w dół mojej talii i delikatnie mnie trzymał, drugą zaś pochwycił moja prawą rękę i zaczęliśmy się kołysać w spokojnych rytmach James'a Blunt'a. Ja zaś oparłam głowę o jego tors i starałam się skupić na tym, aby go nie nadepnąć.
-Dziękuję.- powiedziałam, gdy piosenka zamilkła. Bieber tylko uśmiechnął się do mnie i ucałował w dłoń.
-Cała przyjemność po mojej stronie, panno MacCartney.

-Do widzenia, proszę pana. Niech się pan trzyma i dba o żonę!- zawołałam, a potem mocno uścisnęłam staruszka.
-Dziękuję bardzo, Carlo. Oj mam nadzieję, że nasz wypad na Wyspy Kanaryjskie pozwolą nam odpocząć i cieszyć się sobą.- powiedział. Uśmiechnęłam się do niego ciepło i ruszyłam w towarzystwie Justina do drzwi. Nagle u mych stóp zjawia się to samo auto, którym tutaj przyjechaliśmy.
-Jeszcze raz bardzo mi miło było z panną tam być.
-Mnie z panem również. Dziękuję za podwózkę.- zaczesałam kosmyk włosów za ucho i ominęłam go, gdy on jeszcze odprowadził mnie do windy. Gdy ona się zamykała wskoczył do środka.
-Pojadę z tobą na górę, żeby mieć pewność, że trafisz cała, nietknięta do mieszkania.- wyjaśnił i wsadził swoje ręce do kieszeni. Eh, ci faceci.

-I jak było na tym przyjęciu?- pyta podekscytowana przyjaciółka łapiąc po drodze dwie butelki piwa.
-Całkiem przyjemnie.- oznajmiam i otwieram je, po czym podaję jedno Rosalie. -Nie umiem tańczyć, a mimo wszystko, gdy tańczyłam z Justinem czułam się jak królowa parkietu.- dodałam, ślepo patrząc się przed siebie.
-Cóż, jeśli chłopak umie tańczyć, to każda dziewczyna też będzie umiała. Wierz mi, widziałam jak tańczysz Eh, nie będę cię kłamać, wiadomo, jak jest.- chichotała przyjaciółka. Wywróciłam oczami i zmęczona ruszyłam pod prysznic. Owinęłam się szlafrokiem i wyszłam z pokoju. Nagle zobaczyłam Justina.
-Co ty tutaj do cholery jasnej robisz?!- krzyknęłam zakrywając się jeszcze bardziej. Na ustach mężczyzny malował się niegrzeczny uśmiech i nagle wstał z łóżka.
-Znów zapomniałaś swojej torebki.- oznajmił i wyłonił zza siebie torebkę.
-Nie mogłeś poczekać z tym do jutra? Jestem na prawdę zmęczona i chciałabym iść spać.- warknęłam, a on w geście pokoju uniósł obie ręce do góry.
-Chciałem ci ją oddać na czas, bo zgaduję, że masz tutaj telefon, a ktoś może do ciebie dzwonić, w najgorszym wypadku martwić. Więc po co mam do tego doprowadzać? Mogę jedynie doprowadzać do szaleństwa.- jego uśmiech się powiększa, a ja uderzam z zażenowania ręką w czoło.
-Dziękuję, a teraz wybacz, ale chciałabym się położyć.- wzdycham i odbieram od niego torebke. Ten nagle chwyta mnie za rękę i mocno do siebie przyciąga. Patrzy przez długą chwilę w moje oczy, a ja nie czując pod swoimi nogami gruntu, zapominam o całym, bożym świecie...
________
I oto rozdział pierwszy. Myślałam, że wyjdzie mi lepiej, ale cóż. Przeliczyłam swoje możliwości. Nie pisałam wcześniej, ponieważ nie było mnie w ogóle w domu przez te dni. Wczoraj wróciłam, a dzisiaj dopiero mogłam pisać na spokojnie. Mimo wszystko mam nadzieję, że jednak Wam chodź trochę się on podoba. ;)
Czekam na komentarze, obserwujcie bloga!:*

5 komentarzy

  1. czekam na następne rozdziały! Powodzenia ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejciu znowu idealne opowiadanie! Jak ty to robisz? Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyno, masz ogromny talent!
    Pisz dalej, nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Superowe blogi i koniec ... Ten o BTR był lepszy ale to dlatego bo jestem Rusher nie Beliber i to tylko moje zdanie. I takie pytanie co z tamtym blogiem?

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie no, mistrzostwo świata :D Będę cię polecać, moja bff jest belieber ;)

    OdpowiedzUsuń