12.22.2014

End part one. Start part two.

Zakończyła się I część tej histori.
Jak wiecie, szóstego grudnia w Mikołajki premierę będzie mieć kontynuacja, która nosi tytuł TOXIC.
Dla wszystkich zainteresowanych, znajdziecie ją tutaj:




Jeśli spodobała Ci się I część, to zapraszam do drugiej. Będzie mi bardzo miło. :) ♥
A oto dwa zwiastuny:

 Buziaki, Klaudia.
Wesołych Świąt ♥

11.09.2014

Epilog.

   Dlaczegoż jestem taką furiatką? Nie zastanowię się nad tym, co powiedzieć, co zrobić, jak się zachować, a potem tego żałuję i cierpię. Od dziecka tak było. Teraz nie jest inaczej. Przez święta rozmyślałam na temat związku z Justinem i tego, czy to ma sens? Robię mu awantury, bo jakiś nieznajomy opowiada mi o nim prawdopodobnie zmyślone historie. Może jest to człowiek, który obserwuje go od dawna, a jego celem jest zrujnowanie życia Justina? Dlatego mnie okłamał, żeby zadać Bieberowi cios? Wiedział, że mu na mnie zależy, więc to był dość łatwy cel, bo należę do osób łatwowiernych. Albo obarczam go, że jest ze mną dla seksu i robię wyrzuty o kolor włosów. To ze mną jest coś nie tak! Justin próbuje być ze mną fair. Chce mnie odzyskać, bo naprawdę mu zależy, a ja sama się zagubiłam. Po prostu byłam przytłoczona tym wszystkim. Nie wiedziałam, co się dzieje, kiedy go przy mnie nie ma. Mam prawo podejrzewać go o takie rzeczy, kiedy przez ostatnie dni przed wypadkiem był ciągle zajęty. Mam prawo być zazdrosna! Bo co to za związek, kiedy jedna z osób nie okazuje drugiej, że jej zależy? A zazdrość, to przecież normalna rzecz. Jednak nie mogę być pewna tego, iż ten nieznajomy kłamie. W każdej plotce jest krzta prawdy. Uważam, że jednak musiałabym poważnie porozmawiać na ten temat z Justinem. Jednak czy jestem na tyle silna emocjonalnie, żebym mogła spojrzeć mu w oczy i nie drgnąć, kiedy powie, że mnie kocha? Kiedy słyszę z jego ust takie słowa, które kieruje tylko i wyłącznie do mnie, moje obawy i lęki odchodzą na drugi plan. Wtedy liczy się tylko on i jego bliskość. To, że czuję jego niebiańskie perfumy, widzę blask w czekoladowych tęczówkach, obserwuję wilgotne usta, które zazwyczaj są lekko rozchylone... Nie potrafiłabym skupić się wtedy na tym, aby nie ugiąć się zbyt szybko, żeby przystawić go do muru. Nie mogłabym się skupić na własnych myślach. Działał na mnie z taką energią, której nigdy wcześniej nie czułam. Nawet, kiedy byłam na studiach i myślałam, że naprawdę się zakochałam.. Byłam w błędzie. Nadal nie wiedziałam, co to miłość. ''A może i teraz nie wiem, co to znaczy?'' przez myśl przebiegła jedna, samotna, dobijająca myśl. Może tak jest? Może naprawdę nie wiem, co to prawdziwa miłość i przekonam się o tym za parę miesięcy, lat, kto wie? Jednak ja czuję, że coś, co połączyło mnie i Justina, to nie jest zwykłe zauroczenie. To miłość, która wymaga wielu poświęceń i wyrzeczeń, jak i walk...
   Nie jestem jednak w stanie spojrzeć mu w twarz. Może Bieber naprawdę mnie kocha i nie zmieni firmy, ani nie znajdzie sobie nowej partnerki? Muszę skupić się najpierw na powrocie do zdrowia, bo przecież to jest w tej chwili najważniejsze... Potem będę mogła do tego powrócić, pełna sił, aby stawić czoło nowym problemom.

   Minął... Najburzliwszy, najbardziej emocjonujący i męczący okres minął. Od 3 miesięcy na to czekałam. Teraz, kiedy pakuję swoją walizkę wiem, że robię dobrze. Nie mam wyrzutów sumienia, ani nic do zarzucenia swojej osobie. "Robię to, co uważam za najlepsze."Bo tak jest. Zbyt długo martwiłam się o to, co będą czuć inni, kiedy przestanę się nimi obchodzić. Otóż okazuje się, że radzą sobie świetnie bez mojej pomocy. Ze mną czy bez, dadzą sobie radę. Czas skupić się na spełnianiu marzeń...
   Pakuję ostatnie rzeczy do walizki. Siadam na łóżku i spoglądam na wyklejoną zdjęciami ścianę. Przejeżdżam kolejno po każdej fotografii, wspominając dawne czasy: pierwszy dzień studiów, piaskownica, kolacja z Justinem, wypad do Las Vegas, kino z Rosalie, związek z Joshem.... Tak wiele pamiątek wisi na tej ścianie... Jeszcze więcej wspomnień tkwi w mojej głowie. 
Nagle ktoś puka do drzwi. Kieruję wzrok w ich stronę, a zza nich wyłania się głowa przyjaciółki. 
-Justin przyszedł.- oznajmia krótko, a ja rozglądam się dookoła. 
-Wpuść go.- stwierdziłam, że może i dobrze będzie, jeśli się z nim pożegnam. Rozsiadłam się więc wygodnie na łóżku, poprawiłam włosy i czekałam, aż gość zjawi się w pomieszczeniu. Nim jednak dostrzegłam posturę chłopaka, oczom ukazał się ogromny bukiet róż. Był dosłownie 3 razy taki, jak on. Pełno pięknych, rozkwitniętych róż.
-Cześć Carlo. - szepnął, z ledwością zamykając drzwi. Rozejrzał się dookoła i ruszył w moją stronę. Wstałam więc na proste nogi i popatrzyłam w oczy szatyna. -To dla ciebie.- powiedział cicho i mi je podarował. Uśmiechnęłam się i odebrałam kwiaty. Ruszyłam po dzbanek i z napełnionym wodą, wróciłam do pokoju. Nic jednak nie mówiłam. Wsadziłam roślinę do wazonu, ułożyłam, aby jak najpiękniej się prezentowały, a każdemu ruchowi przyglądał się Justin. Mimo mojej ciężkiej walki przy powrocie do zdrowia, spotykaliśmy się co jakiś czas. Nie wyglądało to tak, jak do tej pory. Mieliśmy ogromny dystans. Nie chcieliśmy znów czegoś zepsuć.
Za oknami zapadał zmrok. Słońce skryło się za horyzontem, zostawiając po sobie resztki blasku. Było ciepło, jak na marzec, a ta pogoda znacznie poprawiała mi samopoczucie.
-Jak się czujesz?- spytał wreszcie, a ja usiadłam na wprost niego. Przetarłam ręce, próbując zyskać na czasie i odgarnęłam włosy za ucho. 
-Znacznie lepiej. Dziękuję...
-Wiesz, że posada nadal na ciebie czeka?- powiedział szybko, a ja pokiwałam lekko głową. -Możesz wrócić jak tylko masz ochotę.- przyznał, a ja oblizałam usta i popatrzyłam na niego. Niewiele się zmienił. Może jego kolory są bledsze, jest zmarnowany i smutniejszy niż zawsze. Jego sylwetka nabrała jeszcze lepszych kształtów, a widząc go w obcisłym t-shircie i jeansach luźno opuszczonych w dół miałam wrażenie, że nie widzę jakiegoś prezesa, tylko najzwyklejszego, buntowniczego młodzieńca.
-Rozumiem, ale ja już mam pracę.- powiedziałam i wymusiłam na sobie kolejny, sztuczny uśmiech. Westchnął tylko, a ja powtórzyłam jego ruch. Czułam się niezręcznie. Nie wiedziałam, o czym mam z nim rozmawiać. Chciałam mu powiedzieć, że mimo wszystko nadal go kocham, ale nie miałam na tyle odwagi, aby znów do niego wrócić.
-Wciąż cię kocham..- wyszeptał, prawie bezdźwięcznie, ale zdołałam to usłyszeć. 
-Ja też, ale Jus...
-Proszę, daj nam jeszcze jedną szansę..- chwycił mnie za ręce i mocno ścisnął. Westchnęłam, próbując uspokoić swoje nadmierne emocje i zyskać chwilę na przemyślenia. Może pokazać mu, że i mi nadal zależy, ale boję się o to, jak będzie to wszystko dalej wyglądało? Jestem filozofem, zbyt dużo myślę i wszystko dokładnie badam. Tak wiele się zmieniło...
-Nie, Justin, to koniec, nie chce..- wymamrotałam.
-Obiecuję, że już nigdy cię nie skrzywdzę. Będę przy tobie trwał i to zawsze. Nigdy cię nie zdradziłem, nie miałem najmniejszego zamiaru! Nie chodziło mi o seks. Po prostu budziłaś u mnie inne emocje. Emocje, których nie odczuwałem od dawna. Kiedy byłem mały, ostatni raz kochałem kobietę. Ta kobieta nie żyje, odkąd ja tu jestem. Nie żyje, a mimo to ją kocham. Nadal. Zawsze będę. A teraz kocham drugą. Tej zaś nie mam zamiaru stracić. I choćby ziemia się waliła, a niebo spadało, ja nie dopuszczę, abyś była nieszczęśliwa i niekochana. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.- przerwał, aby przejechać palcami po mojej twarzy. -Jesteś jedną z najlepszych rzeczy, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła. Zakochałem się jak wariat. Istny wariat.- odsunęłam się od niego, próbując uspokoić łzy. Wyślizgnęłam rękę z jego objęć i zakryłam twarz. Zaczerpnęłam kilka głębszych oddechów, a gdy już byłam pewna tego, co robię, wstałam i po prostu go wyprosiłam. 
-Musisz zrozumieć moje decyzje. Naprawdę cię kocham, ale to dla mnie zbyt wiele.- rzuciłam, kiedy wychodził przez drzwi. 
   Powędrowałam szybko do pokoju i kończyłam pakowanie. Postanowiłam przemyśleć po raz kolejny swój plan. Dostałam propozycję kręcenia reportażu w Ukrainie. Ryzykuję tym samym własne życie. Wiem, jak bliscy to przeżywają. Wiem również, jak ciężko im było, kiedy miałam wypadek. Nie mogą pogodzić się z tym, że próbuję znowu zrobić sobie krzywdę. Ja jednak jadę tam z założeniem takim, iż nakręcę fenomenalny dokument, a po powrocie będę mogła każdemu z uśmiechem na twarzy powiedzieć, że dałam radę i nic mi się nie stało!

Czytaj przy tym *KLIK*


   Po wzięciu kąpieli ułożyłam się na łóżku i wtedy zrozumiałam, że potrzebuję Justina właśnie teraz. Jedną, ostatnią noc. 

Justin, potrzebuję cię. Przyjedź tak szybko, jak możesz.
Krótki SMS wystarczył, aby po chwili usłyszeć dzwonek. Byłam sama, ponieważ Rosalie nocuje dziś u swojego chłopaka. Wstałam więc i pospiesznie powędrowałam do drzwi. Otworzyłam je, a Bieber wpadł do środka wystraszony. Spojrzał na mnie i napuszony jak paw stał, całkowicie przemoczony.
-Co ty do cholery robiłeś, że jesteś taki mokry?- pytam zszokowana.
-Oh, byłem na spotkaniu, a nie mogłem czekać, aż podwiozą mi auto pod wieżowiec, więc po prostu wybiegłem, a zaczęło padać... - nie dałam mu dokończyć, bo wpiłam się w jego usta i mocno przyciągnęłam do siebie. Nie wiedziałam, co robię. To był moment, impuls. Potrzebowałam jego bliskości i tego byłam pewna na sto procent. Zdjęłam z niego mokrą marynarkę, a kierując się do sypialni, rozpinałam mu koszulę, nie przestając całować. Kiedy przestąpiliśmy prób pokoju, uniósł mnie do góry, abym przepasała go nogami w talii.
 Delikatnie położył na łóżku i zaczął zdejmować ze mnie koszulkę. Oparłam się rękami z tyłu i spojrzałam na niego, przygryzając usta. Chwilę potem kochaliśmy się jak gdyby nigdy nic.
-Kocham cię, zawsze będę.- szepnęłam, a potem usnęłam.
Było dość wcześnie. Nie mogłam spać. Wiedziałam, że za 4 godziny mam wylot, więc niebawem będę musiała się zbierać. Poszłam więc wziąć prysznic, ubrałam wygodnie dżinsy, białą bluzeczkę na cienkich ramiączkach z wielkimi falbanami na przodzie i szarym żakiecie. Walizki wyniesione były już na przedpokój, a Justin spał jak zabity. Nie chciałam go budzić. Nie wiedział nawet, że wyjeżdżam. W pośpiechu napisałam krótki list, który położyłam mu na poduszce obok. Ucałowałam go w policzek i ocierając łzy wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni. Tam zostawiłam list do Rosalie. Biorąc walizki, obejrzałam się po raz ostatni za siebie. Zostawiam jedno życie i zaczynam drugie. Dokładnie tak, jak chciałam.
Taksówka czekała przed blokiem, więc pospiesznie załadowałam do niej bagaże i pojechałam na lotnisko, gdzie przyjechali mnie pożegnać rodzice.Przytulili mnie mocno i prosili, abym na siebie uważała. Potakując leniwie głową, ucałowałam ich jeszcze raz i ze łzami w oczach oddaliłam się, idąc do odprawy bagażowej.
Tam czekała na mnie cała ekipa, która będzie mi towarzyszyć na Ukrainie.


   -Panowie, spokojnie. Nie panikujmy! Jesteśmy na linii ostrzału, jeśli nie będziemy robić gwałtownych ruchów, może się nie zorientują, że tu leżymy.- szeptałam wiedząc, że rosjanie czyhają na nas nieopodal. Nie chciałam zginąć. Chciałam wrócić do domu i przytulić mamę, tatę, Martina. Iść na ślub Rosalie. Mieć własne wesele i być z Justinem. Do końca swoich dni...Wtedy przypomniał mi się list, który do niego napisałam...
"Drogi Justinie,
Nie wiem, czy to ostatni list do Ciebie, ale chcę, abyś wiedział, że przeżyłam z Tobą najlepsze dni mojego życia. Mam cichą nadzieję, że Ty również tak uważasz. I tak na marginesie. Kocham Cię, nie zapominaj. Ta noc była czymś, co niesamowicie mi pomogło. Zapomniałam, jak bardzo byłam zła i smutna, że byłam z Tobą dla tego cholernego seksu. A potem co? Sama poprosiłam o niego, tak na zawołanie. A Ty uległeś... Bo wiedziałeś, że tego wtedy potrzebowałam. Wyładowania napięcia. Jednak nie po to piszę ten list. Mimo wszystko i tak się na Ciebie już nie gniewam. Przeszło mi. :)
Wyjeżdżam, aby spełniać marzenia. Jestem dziennikarką! Mój odwieczny sen się spełnia. Jestem kimś, kim chciałam być. Wysłali mnie na Ukrainę, abym nakręciła krótki dokument o tutejszych ludziach, którzy mając ciągłą wojnę, muszą normalnie funkcjonować. Ale wrócę! Cała i zdrowa. Chcę, abyś również wiedział, że gdy tylko wrócę, spodziewaj się mnie u progu Twojego apartamentu. Bo będę tam czekać właśnie na Ciebie. Popełniłam wiele błędów. Błędów, których nie potrafię sobie do tej pory wybaczyć. Robić awanturę o kolor włosów? Naprawdę? Jestem aż taką kretynką?  
Mimo wszystko pamiętaj, że kocham Cię nad życie i czy żywa czy nie, będę przy Tobie zawsze. Czy Ci się to podoba, czy nie. Mam nadzieję, że do zobaczenia. Kocham Cię.
Twoja Carla" 

Wtedy zrozumiałam, że wszystko mu wybaczyłam. Jestem w stanie wrócić do Nowego Jorku i powiedzieć, że go kocham i nigdy nie odpuszczę, nie poddaję się i będę o niego walczyć. Dlatego byłam taka silna... Dlatego miałam motywację, aby się nie poddawać i dążyć do tego, aby uciec przed śmiercią.  "Już raz mi się udało, czemu drugi raz ma być inny?"

''W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca."~ Paulo Coelho


koniec części pierwszej...

______________________

I o to koniec części pierwszej. Wiele się tutaj wydarzyło i pewnie niektórzy stwierdzą, że ten rozdział wyszedł mi beznadziejnie. Może, ale starałam się :(
Dostałam ostatnio istotny komentarz. 
Wiem, że pisanie dramatycznych wydarzeń nie idzie mi zbyt dobrze. Najlepiej wychodzi mi pisanie najzwyklejszej sielanki, typowego love story. Niestety, coś się musi dziać i muszę to jakoś opisać. Mimo wszystko dziękuję, że są takie osoby, które powiedzą mi, że coś robię źle. To mi najbardziej daje do myślenia. 
Chciałabym Wam teraz ogromnie podziękować za to, że jesteście ze mną, czytacie te niepoprawnie sklecone zdania i wspieracie mnie w pisaniu. Dziękuję za otrzymane komentarze, za wiele wiadomości na facebooku odnośnie nowych rozdziałów, za wszystko. Jestem Wam ogromnie wdzięczna! Serdecznie dziękuję również tym, którzy są ze mną od samego początku, aż do teraz, czytając te idiotyczne podziękowania, gdzie wyrazy się powtarzają, a cała logika tej informacji ode mnie nie ma sensu... ;/ Hahha dziękuję, po prostu dziękuję. ♥

Teraz co do drugiej części.
Oto link, gdzie będzie publikowana:
A premierę będzie mieć już 6 grudnia! To mój prezent na Mikołaja. :)
Myślę, że następna część spodoba Wam się jeszcze bardziej. Poznacie nowe oblicze Carly jak i Justina. Całkowicie odmienionych, starszych i bogatszych w doświadczenia, które zgotował im los.
Pojawi się również zwiastun pierwszej jak i drugiej części. Na razie musicie być cierpliwi, bo naprawdę muszę poświęcić duużo czasu, aby dopracować to do perfekcji. Myślę jednak, że mi to wybaczycie. :)

Więc oficjalnie. Wszystko dobre, co się szybko kończy.
Dziękuję za wszystko.
Do napisania niebawem.
Wasza wiecznie gadająca bez sensu Claudia ♥

PS.
Blog inspirowany piosenką Britney Spears - Womanizer.
Dziękuję Britney za natchnienie. ;)


11.06.2014

Rozdział 19.

Nadal leżę podpięta do ostatniej kroplówki.
 Przekładam nogę na nogę i niecierpliwię patrzę, jak krople wody kapią i wpływają do moich żył. Po jej skończeniu mogę zgłosić się po wypis i wrócić wreszcie do domu. Jutro wigilia. Ludzie pochłonięci są przygotowaniem się do tego dnia. Zdarzają się nawet tacy, którzy kupują prezenty na gwiazdkę dopiero teraz. Spieszą się, są nieobecni i pochłonięci własnymi myślami. I w tym wszystkim odnajduję się ja. Szara myszka, która nie stoi nikomu na drodze, robi to, co musi i próbuje spełnić swoje życiowe cele, które postawiła sobie już na początku studiów. Ale czy to jest ta sama kobieta, którą widzę od paru dni w lustrze? Czy to ta sama Carla, która potrafiła zrobić wszystko, uporać się z każdym problemem, robić niesamowite interesy z innymi przedsiębiorcami? Ta sama Carla, z której tryskała pozytywna energia? W tej chwili widzę przygnębioną blondynkę z lekkimi zmarszczkami od zmęczenia, oczami spuchniętymi od częstego płaczu, której szyja otulona jest w kaftan, aby ją usztywnić i jakimiś plastikowymi sznurkami prowadzące do jej ręki. Straciłam wszystko, na czym mi tak zależało. Miłość, która myślałam, że jest jedyna. Ta prawdziwa, którą będę pałać do końca swoich dni...
Nim się obejrzałam, wchłonęłam już wszystkie podawane mi płyny. Zawołałam więc pielęgniarkę i poprosiłam o odpięcie mi tego wszystkiego. Potem udałam się pod prysznic, ubrałam czyste ciuchy i czekałam na tatę, który zadeklarował się, iż po mnie przyjedzie.
Spojrzałam znów w lustro. Bacznie przyjrzałam się swojej twarzy, która była w niektórych miejscach podrapana i posiniaczona. Związałam wysoko kucyka, aby włosy nie plątały mi się z kołnierzem usztywniającym szyję. Gotowa weszłam z powrotem do sali. Moich walizek już nie było, czyli tata zapakował je do auta. Zaczęłam więc wkładać kurtkę. Nagle ktoś błyskawicznie naciągnął mi ją na ramiona.
-Dziękuję tatku.- rzucam szczęśliwa, odwracając się na pięcie.
-Nie ma za co córciu.- mówi pogodnie i całuje mnie w czubek głowy. -Chodźmy. Wszyscy już na ciebie czekają.- dodaje i razem udajemy się do windy.
Święta spędzam u rodziców. Niesamowicie się cieszę, że wypuścili mnie do domu na święta. Ojciec chodził i prosił o to lekarzy odkąd tylko się obudziłam. Aż doprosił! Jest 23 grudnia i własnie siedzę w aucie, który zawozi mnie do mieszkania po jakieś ciuchy i po Rosalie, a potem wszyscy udajemy się do Rosewood.

Dom rodziców był cudownie ozdobiony. Już w oddali mienił się pięknymi, jasnymi światełkami. Panował półmrok, przez co mogłam podziwiać już świecące domy sąsiadów. Na ulicach leżał lekki puch śnieżny, co przytwierdzało nas-Amerykaninów do tego, iż jutro jest Boże Narodzenie. W radiu leciały same świąteczne piosenki, od "Last Christmas" do "Someday at Christmas".
W rodzinnym domku zaś unoszą się piękne zapachy różnych potraw. Pod żywą choinką stoją prezenty, nad kominkiem wiszą skarpetki, a w tle słychać śpiew Martina i innych domowników. Jest cudownie!
Dałabym wszystko, aby móc im teraz pomagać, a niestety siedzę przy stole i obserwuję, jak mama z Rose i Martinem wywraca kuchnie do góry nogami, wysoko śpiewając pewne nuty. Ah, moja zwariowana rodzinka.
-HOŁ HOŁ HOOOŁ!- usłyszałam, a wtedy po schodach zszedł tata w stroju Mikołaja. Martin szybko podbiegł do niego i przytulił mocno swoimi małymi rączkami. -Wyruszam w świat do potrzebujących! Wesołych świat!
- wykrzyczał i trzasnął charakterystycznie drzwiami. Jak już wspominałam, przebiera się on za tego grubego, miłego, starszego, siwego pana i rozdaje prezenty potrzebującym. Ah, tak bardzo pochłonięty tą magią świąt, że co roku zapomina o rozpaleniu ognia w kominku.
-Pójdę napalić.- rzuciłam, a mama momentalnie rzuciła we mnie ściereczką. -No co!?
-Nigdzie nie pójdziesz. Nie możesz się przemęczać!- pokiwała palcem nade mną i wróciła do swoich zajęć. Dyskretnie więc wymknęłam się z kuchni i na paluszkach ruszyłam za dom, aby przynieś drewno. Kiedy ubrałam już kurtkę i szalik wyszłam na zewnątrz. Podśpiewując "Let it snow" poszłam do szopki i uzbierałam parę kawałków na opał. Kiedy miałam wziąć już na siebie ostatni pień, wszystko wypadło mi z rąk. Zobaczyłam, że ktoś pomaga mi je pozbierać. Kiedy uniosłam wzrok, zobaczyłam Justina.
-Hej.- rzucił lekko zmieszany i odebrał ode mnie podpałkę. -Od razu wyjaśniam: twój tata mnie zaprosił. Oh, no i jestem również ze swoim ojcem, który jest już w środku.- patrzyłam na niego oniemiała, ale nie miałam serca, aby kłócić się z nim w tak piękny okres. Kiedy uzbieraliśmy wystarczającą ilość drewna, ruszyliśmy do środka. I już na wejściu po domu rozbiegała się żwawa dyskusja na temat tegorocznych świąt. Mijając wszystkich weszłam do salonu i ułożyłam idealnie gałęzie sosny w odpowiednim miejscu. Chwilę potem od kominka biło przyjemne ciepło. Ruszyłam więc do kuchni.
-Napalone.- klasnęłam dumnie w dłonie i spojrzałam na ojca Justina. Był niewiele wyższy od niego. Lekki zarost, głębokie spojrzenie jak Justin, podobny uśmiech i gustowny ubiór.
-Dobry wieczór Carlo.- posłał mi szeroki uśmiech, a ja skrępowana całą tą sytuacją odwzajemniłam gest.
-Dobry wieczór, panie Bieber.
-Mów mi Jeremy.- poprawił od razu, a ja przeskakując z nogi na nogę, wlepiłam spojrzenie na splecione ręce.
Kiedy atmosfera się zagęszcza, kieruję się na górę, aby pobyć chwilę samej. Wtedy dopiero dociera do mnie wszystko to, co stało się przed wypadkiem. Przez jaką walkę przeszłam, aby być na tych świętach z rodziną. Nie chciałam być tutaj z nim, chciałam być z rodzicami, Martinem i Rosalie. A do tego dołączył się pakiet usług, których nie zamawiałam!
I znów szlochałam do tych mokrych dłoni, jakby to miało dać im ukojenie. Niestety, pogarszałam tym sposobem swój stan emocjonalny. Za każdym razem, kiedy zbierałam się już ze wszystkim i próbowałam być silna, przychodził moment, kiedy uświadamiałam sobie, że wcale tak nie jest. Kiedy robiłam trzy kroki na przód, zatrzymywałam się i cofałam o kolejne pięć. To nie miało sensu, moje życie nie miało sensu.
Wtedy do pokoju ktoś wpada. Z wielkim trudem unoszę się do góry. Ból kręgosłupa nasila się, kiedy prostuję się do pozycji siedzącej. Wtedy dopiero mgła z oczu znika i widzę wyraźnie rysy chłopaka. To Justin,  Patrzy na mnie spojrzeniem, które widziałam tylko na zdjęciach. Jest pełne bólu, strachu i przejęcia, które dostrzegłam, gdy widziałam fotografie z młodego dzieciństwa mężczyzny. Patrzył na mnie, a ja zastygłam w tej pozycji.
-Carla, błagam. Pozwól mi dojść do słowa.- mówi cicho, a zza jego ramienia wystawia głowę Rosalie. Spoglądam na nią, a ona posyła mi przepraszające spojrzenie. Wzdycham i patrzę na Biebera. Nigdy go takiego nie widziałam. Nigdy nie widziałam Justina z łzami w oczach, przygnębionego, załamanego i zagubionego.
-Nie chcę tego kontynuować. Czy ty dasz mi wreszcie spokój?- mamroczę. W pokoju roi się od kwiatów i prezentów, które dostawałam przez ostatnie dni od Justina. Rosalie wyraźnie zabroniła mu się ze mną spotykać, a ojciec... On zaś ma swoje zdanie... Jednak jak ja mogę się na niego gniewać? Stara się robić to, co najlepsze. Chce, abym była szczęśliwa. Dlatego właśnie zaprosił Justina i jego ojca do nas na wigilię. Ma nadzieję, że przez tą magię świąt znowu do siebie wrócimy. Oj tato, żeby to było takie łatwe...
-Dlaczego, kurwa, nie dasz mi się wytłumaczyć?- pyta, zaciskając ręce w pięść. W tej samej chwili przez ręce wydostają się żyły, które od razu przykuwają moją uwagę. Musiał chodzić na siłownię, ponieważ wcześniej jego ramiona nie były takie umięśnione.
-Tu nie ma co tłumaczysz. Pieprzysz każdą swoją asystentkę. Kupujesz firmy, uwodzisz je tymi swoimi słodkimi historyjkami, jesteś dla nich idealny dotąd, dopóki nie oddadzą ci tego, czego naprawdę chcesz. Jesteś napaleńcem, że myślisz fiutem, a nie mózgiem? Oh, przepraszam! Ty chyba tego mięśnia nie masz.- warczę i wstaję z łóżka, aby uspokoić swoje nerwy. Toczy wojnę z samym sobą, prawdopodobnie nie wiedząc co odpowiedzieć.
-Czemu uważasz, że jesteś kolejną z tych, z którymi chcę się przespać i zostawić?- pyta, nadzwyczaj opanowanym tonem. Zaczyna kierować się wolno w moim kierunku.
-Oh, wiem, że tak będzie. A nawet gdyby, to jakbym ja ci się nie dała pieprzyć, to zdradziłbyś mnie z taką, która dałaby wszystko na takie upojne chwile z tobą w roli głównej.- warczę i robię krok w tył. Chcąc zachować odpowiednią odległość od Justina, zaczynam przemieszczać się nerwowo z jednego kąta do drugiego, od czasu do czasu patrząc na niego.
-Przestań, kurwa, przestań.- nigdy wcześniej nie słyszałam, aby on tyle razy używał wulgaryzmów. Zazwyczaj opanowany, perfekcyjny, asertywny biznesmen nie posługiwał się łacinom. Nie taką łacinom, jeśli już była potrzeba.
-Nie przestanę, bo taka jest prawda, a ty nie chcesz tego słyszeć, bo ci wstyd!- wyrzucam z frustracją ręce w górę i czuję, że negatywna siła bierze nade mną kontrolę.
-Gówno wiesz, jaki jestem! Gówno wiesz, co tak naprawdę teraz czuję. Uważasz, że wiesz o mnie wszystko? Nie wiesz nic! Uwierzyłaś w to, co powiedział ci pierwszy lepszy facet, który groził i mi i tobie. Jak można być tak idiotycznym człowiekiem i móc tak postąpić?!
-Oh, czyli teraz role się odwracają, tak? To ja jestem wszystkiemu winna?- odwracam się na pięcie i kieruję w stronę drzwi, aby zamknąć je szczelnie. Nie chcę, aby przyjaciółka słyszała wszystko, o czym my mówimy,a  tym bardziej rodzice i brat. Zaciskam pięści, aby uspokoić swoje nerwy i siadam na krańcu łóżka, patrząc na szatyna.
-Nie.-wzdycha, i przeczesuje palcami włosy, ciągnąc za końcówki. Przeciera potem twarz i chwytając się za kark, patrzy prosto w oczy. -Chcę ci po prostu powiedzieć, że jesteś naiwną kobietą, która wierzy we wszystko, co jej się powie.- dodaje opanowany.
-Naiwna?- oh.- Naiwna?-ponawiam.-Naiwna, to ja byłam wtedy, kiedy pozwoliłam ci się uwieść.- w tej chwili chciałabym spotkać się z każdą kobietą, która była z Justinem. Chcę poznać ich historię. Jak to było z nimi. Tak też zrobię. -Skończyłeś? Chcę odpocząć.- dodaję, kiedy nie słyszę odpowiedzi.
-Nie, nie skończyłem. Nigdy nie skończę, bo zrozum wreszcie, że cię kurwa kocham. Tak! Kocham jak szaleniec, zrozum to wreszcie. Kiedy to do ciebie dotrze?- po ostatnim zdaniu trzasnął głośno drzwiami, a ja wreszcie zostałam sama. Oddycham nierówno i zrywam się na proste nogi. Przebieram się w wygodne jeansy, ciepły golf, zakładam kurtkę, sznuruję buty, wkładam czapkę i szalik. Czuję, że muszę wyjść się przewietrzyć, ponieważ moja głowa nie zniesie tego intensywnego zapachu posiłków, energicznej konwersacji wśród domowników i tych świątecznych piosenek. Nagle wszystko zaczęło mnie denerwować. To było tak drażniące...

Dziś wigilia. Od wczoraj się nie widziałam z Justinem. Unikałam go, jak tylko mogłam. Rozmawiałam wieczorem z tatą na temat zaproszonych gości. Tak, jak sądziłam: nie spodziewał się, że jest aż tak źle i prosił, aby się nie gniewała. Teraz już było za późno, bo nie pasuje wyrzucić ich na próg, kiedy są święta. Zresztą, tata bardzo polubił Jeremy'ego. Dużo dyskutowali o hokeju, ostatnich rozgrywkach i o tym, kto za jaką drużyną jest.
Siedliśmy przy ogromnym stole, odmówiliśmy modlitwę i zaczęliśmy spożywać dania.
-Czemu nie masz kołnierza?-pyta mama, a ja delikatnie patrzę na nią.
-Bo nie widzę takiej potrzeby, jeśli uważam.- posyłam jej słaby uśmiech i kieruję wzrok na danie. Wbijam w nie nóż i wkładam do ust. Czuję, że ktoś ciągle mi się przygląda. Przelotnie spoglądam na Justina, który - jak się nie myliłam- obserwował mnie. Na twarzy nakleił sztuczny uśmiech i wszyscy dookoła myśleli, że taki też ma humor. Jednak tylko ja go znałam. W jego oczach był ogromny ból...
_________________________________________
No i proszę! Oto rozdział dziewiętnasty!
Więc tak, to oficjalne
BĘDZIE DRUGA CZĘŚĆ TEGO OPOWIADANIA!
Kiedy? Dowiecie się naprawdę niedługo.
Soon epilog i wszystkie informacje związane z ciągiem dalszym. Chciałabym tylko powiedzieć, iż pracuję nad zwiastunem do następnej części. Chciałabym również zrobić jakiś do tej, aby i tego wypromować. W końcu to podstawa, pierwsza część, więc nie chcę o niej zapomnieć.
Lubię z Wami dyskutować w komentarzach. Ostatnio bardzo mi się to spodobało. :)
Dlatego więc odpowiadam na każde Wasze pytanie. Prawie każde.... :>
Zasada ta sama, 15 komentarzy następny rozdział.
Chciałabym się również z Wami podzielić moją najukochańszą piosenką, która dzisiaj wyszła:

Uwielbiam ją.... ♥
Miłego wieczoru i pozdrawiam każdego czytelnika!:*
15 komentarz=następny rozdział. ♥

11.04.2014

Rozdział 18.

-Ratujcie ją.- słyszę przejęty, męski głos. Mrużę oczy i widzę zlewające się ze sobą światła. Leżę na czymś miękkim, nie czuję nic, prócz niemiłosiernego bólu. -Musicie ją z tego wyciągnąć.- znów odzywa się mężczyzna, a ja odlatuję, zmęczona walką z rozprzestrzeniającym się cierpieniem.
Mrugam nerwowo powiekami, kiedy widzę parę białych, świecących kółek nad moją głową.
-Proszę się odprężyć. Zaraz będziemy operować, więc podamy pani narkozę.- tłumaczy ciemnoskóra pielęgniarka, a ja posłusznie wykonuję jej polecenie i znów zasypiam.

-Długo będzie tak leżeć?- pyta ojciec, ściskając moją dłoń. -Nie obudziła się od operacji.- rzuca smutny i przytula rękę do polika.
-Ciężko nam to określić. Nie zostaje nic, jak siedzieć i czekać.- przyznała kobieta, a ja walczę z całych sił, aby unieść powieki i zdjąć czarną chmurę znad zmartwionych rodziców. Przysporzyłam im niesamowitych nerwów. Czuję to po ojcu, jego zaniepokojonym dotyku. Mężczyzna, który na ogół był opanowany, potrafił zaleźć rozwiązanie z każdej sytuacji, siedział przy tym łóżku, zalany łzami, co pewien czas siorbiąc nosem.
-Carls... Panie Boże. Pomóż nam przejść przez ten ciężki okres. Niech nasza malutka córeczka wróci cała, zdrowa. Niech się po prostu obudzi.- i znowu padam. Nie daję rady, poddaję się w nieustannej walce, zasypiam.

-Jest już 5 dni po operacji, dlaczego nadal śpi?- tym razem słyszę Justina. Czuję jego oddech przy lewym boku.
-Panie Bieber. Proszę o cierpliwość i modlitwy.Tylko to może jej teraz pomóc. Zrobiliśmy wszystko. - rzuca zmęczona kobieta, majsterkując przy aparaturze. Ten całuje mnie w czubek głowy i siada na miejscu. Próbuję otworzyć oczy, znowu. Walczę i już prawie mi się udaję, kiedy znowu spadam...

  Bitwa, którą podejmowałam, kończyła się niepowodzeniem, moją klęską, upadkiem. Czasami płakałam. Czułam, jak odwiedzające mnie osoby ocierały policzka. Płakałam z bezsilności. Chciałam zwinąć się w kłębek i obserwować to z bezpiecznej odległości. Być biernym widzem, który nie uczestniczy w wydarzeniach. Niestety. Bóg zadecydował, że w tej części zagram główną rolę, przytwierdzoną do łóżka, bez żadnych możliwości walki. Więc trwam, pogodzona z losem. Od czasu do czasu ponawiając próby, które są i tak daremne. Przynajmniej próbuję...

Minęło wiele dni, odkąd leżę i słyszę, jak przy łóżku zmieniają się warty. Mama przynosi moją ulubioną gazetę i czyta mi newsy na temat gwiazd, tata się modli i informuje o nowinkach sportowych, Martin przytula i głaska po głowie, a Justin... Siedzi i co jakiś czas obejmuje moją dłoń. Przykłada ją do twarzy i składa na jej wnętrzu pocałunek, po czym mocno ściska i zaczyna łkać.
  Dochodził 19 grudnia. "Śpię" tutaj już od 11 dni. Lekarze ciągle powtarzają, że ja się wybudzę, bo wszystkie parametry wskazują, że nie jest ze mną źle. Mój stan określają jako dobry i stabilny i pocieszali bliskich, iż na dniach wrócę do "żywych". Cóż za ironia...
Siedział przy mnie tata. Nie mówił nic. Jego milczenie było dla mnie złotem. Wiedziałam, że uspokoił swoje nerwy i wie, że będzie dobrze. Wymodlił to. Wyprosił od Boga zdrowie dla mnie.
W pewnej chwili złapał moją dłoń. Mocno uścisnął i ucałował.
-Chciałbym zobaczyć moją małą księżniczkę na święta. Aby widziała to piękne miasto w ten magiczny czas. Aby mogła przeżyć pierwsze, wspólne święta z Martinem, z nami.- szeptał. Ledwo go rozumiałam.
-Oddaj mi ją panie Boże. Jest potrzebna, nam wszystkim.-kontynuuje, a ja podejmuję walkę. Teraz, albo nigdy. Nagle dostałam pełno siły, chęci na to, aby znowu spróbować. Dlaczego nie? Może te modlitwy zostały wysłuchane, a ja obudzę się i wszyscy będą zadowoleni? I znów trwa wojna. Moja słaba strona jest jeszcze bardziej bezsilna, niż do tej pory. Zaś ta, którą teraz dowodzę, jest pełna wigoru i siły, aby pokazać, że jestem i że nigdzie się stąd nie ruszam. Nie chcę odchodzić z tego świata, nie spełniłam swoich życiowych celów, marzeń... Nie założyłam rodziny, o której pragnęłam, nie wyszłam za mąż, nie urządziłam najlepszego ślubu świata, nie poznałam faceta, który będzie ze mną na zawsze, pomimo wszystko. Jestem bez niczego, zostaje mi teraz walczyć i zacząć wszystko od nowa, z czystym kontem.
  I udało się! Mrużę oczy przy ostrym świetle i lekko ruszam ręką. Ojciec unosi głowę wyżej i patrzy z niedowierzaniem na mnie.
-O mój Jezu.- szepcze. -Boże kochany.- powyzywa wszystkich świętych, zanim wezwie lekarza. -Maryjo Boska.- oh, tato. Tak bardzo cię kocham...-Doktor!- zerwał się na proste nogi i płacząc, wybiegł z sali, krzycząc jakieś nazwisko. Chwilę potem sala zapełniła się ludźmi w białych fartuchach, kręcących się przy łóżku i aparaturze, która monitorowała stan zdrowia.
-Dzień dobry, Carlo. Jesteś w szpitalu. Miałaś wypadek. Byłaś w śpiączce. Dziś 19 grudnia.- powiedz mi coś, czego bym nie wiedziała. Leżałam tutaj tyle czasu i na bieżąco wiedziałam, co się dzieje. Słyszałam wszystkie rozmowy, które prowadzono w moim otoczeniu. -Jeśli mnie słyszysz, poruszaj lekko palcami u dłoni.- robię to, czując mrowienie w odrętwiałych kończynach. -Super, a poruszasz tak drugą?- pukam paznokciami od prawej ręki po miękkim materacu, a lekarz bacznie obserwuje ruch, notując co jakiś czas jakieś informacje.
-Dobrze. Niech pani odpoczywa. Za chwilę podamy pani leki przeciwbólowe. Za godzinę przyjdzie lekarz prowadzący pani leczenie, wyjaśni wszystko i powie, czego się pani może spodziewać.- co? Czego mogę się spodziewać będąc w szpitalu? Zastrzyków? Oh, zdziwcie mnie. Wychodzą, a na ich miejsce wkracza cała rodzina, która znajdowała się za drzwiami. Pierwszy przy łóżku jednak jest Justin, który jest blady, wychudzony, zmęczony i w tym samym garniturze, w którym widziałam go po raz ostatni, tego popołudnia, kiedy doszło do wypadku.
-Carlo..- szepcze, ale przerywa, kiedy wie, że zaraz się rozpłacze. -To wszystko moja wina.- mamrocze, a ja nie chcę tego słuchać. To nie za dobra chwila, aby rozmawiać o naszych problemach. Otoczona jestem rodziną, a nie chcę, aby dowiedzieli się, dlaczego musiałam z nim zerwać.
-Nie..- jedyne słowo, które może swobodnie wypłynąć z moich ust. Chłopak patrzy na mnie z bólem malującym się na twarzy, a ja wzdycham. -Nie..- mówię znowu, a on odsuwa się i staje u boku, dając więcej przestrzeni mojej rodzinie, które momentalnie ściska się przy bokach łóżka.
-Kochanie!- woła mama, czesząc włosy paznokciami. Uśmiecham się do niej lekko i spoglądam w stronę malca, który wyraźnie jest przerażony. Wyglądam aż tak źle?
-Nie bój się, Carla jest już zdrowa. Poleży troszkę, żeby zagoiły jej się kości i wróci do domku, wiesz?- tłumaczy tata, pochylając się nad głowę Martina. On ściska mocniej swojego misia i podchodzi do belki obok mojej głowy. Całuje delikatnie w skroń i kładzie swojego dużego, szarego pluszaka.
-Przyniosłem ci pana Misia. Będzie cię bronił przez złymi ludźmi.- wyjaśnia, a po policzkach spływają łzy. Ocieram je słabymi rękami, a potem chwytam misia. Patrzę w jego duże, plastikowe oczka i znów się uśmiecham.
-Prosiłem Boga, żebyś wróciła.- oznajmia dumnie tata, próbując się nie rozkleić. Marnie mu to idzie.
-Wiem.- szeptam, a jego źrenice momentalnie się powiększają. Chciałabym wyjaśnić, że mimo tego, iż spałam, byłam świadoma połowy rozmów prowadzonych tutaj, ale nie byłam na tyle silna.
-Myślę, że pani Carla powinna się przespać. Na pewno jest zmęczona.- oznajmia doktor i otwiera szeroko drzwi, jasno przekazując, że mają opuścić tą salę. Posłusznie wychodzą, ale zostaje jeszcze Justin.
-Kocham cię, zawsze tak będzie. To, co się stało.. To moja wina. Gdybyś nie płakała i uważała na drodze, nie doszłoby do tego wypadku. Zresztą, to tamten kutas przejechał na czerwonym świetle.- zaciska ręce w pięść. -Zgnije w więzieniu, załatwię mu dożywocie.- kontynuuje, a ja dotykam delikatnie jego ręki. Nie chcę, aby się obwiniał czy wtrącał. Chciałabym, żeby stąd odszedł, jak najdalej. -Kocham cię.- mówi znowu i pochyla się. Składa mi delikatny pocałunek na czubku głowy i prostuje się. Spogląda znowu na moją osobę i wychodzi. Wreszcie zostawiając mnie samą. Ziewam i wtulam się w poduszkę, chwilę potem zasypiając...

-Zakładamy pani kołnierz usztywniający szyję. Musi pani uważać przy wykonywaniu nagłych ruchów. Niby nie ma tam większych uszkodzeń, ale kręgi szyjne zostały naruszone. Prócz tego jakże oldschoool'owego szalika, będzie pani musiała przychodzić na rehabilitacje.
-Zabawne!- zawołałam, kiedy poprawiłam się na łóżku.
-Lepsze to, niż brak możliwości ruszenia kończynami.- piorunuje mnie wzrokiem, a ja cicho potakuję. Narzekam, że jest mi źle, a co mają powiedzieć ludzie, którzy w życiu nie staną na swoje nogi?
-Proszę nie zdejmować tego kołnierza, on ma ciągle być na pani szyi.- ostrzega mnie lekarz, a ja kiwam głową.-Bez takich!- karci mnie, unosząc wskazujący palec, jak na ucznia. Wzdycham, a oni odbierają to jako potwierdzenie tego, iż zrozumiałam wszystko, co powiedzieli.
-A teraz proszę podać Alvogyl, dożylnie, siostro.- zanotował znów na tekturowej kartce z informacjami na temat mojego zdrowia i wyszedł. Pielęgniarka posłusznie znalazła lek, zapełniła nim strzykawkę i podała mi je przez wenflon. Uśmiechem mnie pożegnała, a ja osunęłam się na materacu. Drugi dzień po wybudzeniu się ze śpiączki, a ja jestem pełna energii! Odzyskałam pełną sprawność w mowie i w poruszaniu się. Niestety muszę tutaj zostać jeszcze dwa dni. Katastrofalne 48 godzin spędzonych w tym pokoju, pod okiem specjalistów.
-Mogę?- usłyszałam cichy głos Biebera. Od samego rana planowałam z nim porozmawiać, zamknąć tamten dział, zakończyć wszystko, co z nim związane i wrócić do domu z czystym kontem.
-Tak.- rzucam, poprawiając się na łóżku. Przeplatam palce i obserwuję pewny krok Justina, który przysuwa krzesło bliżej mnie i siada na nim. Przejeżdża zmęczony po twarzy i spogląda prosto w oczy.
-Przepraszam.- rzuca. Nic jednak nie odpowiadam, co widocznie zbija go z tropu. -Nie kłamię, naprawdę cię kocham, a ty nie jesteś jak pozostałe.
-Bo mam blond włosy?- rzucam nagle nie zdając sobie sprawy z tego, jak mój głos jest ostry. -Nie jestem taka, jak pozostałe, bo mam większe cycki? Bo jestem dobra w łóżku, dlatego postanowiłeś mi wmawiać, że mnie kochasz, żebym od ciebie nie odeszła?
-Przestań mówić takie brednie! Serio chodzi ci o kolor włosów? Uważasz mnie za kretyna?!
-Widocznie tamten facet miał rację. Gdyby tak nie było, na pewno nie oddałby się w ręce policji i nie opowiedziałby mi tego w spokoju. Zresztą, kto wymyślałby takie historie? Tym bardziej, że wie o twoim związku z Niną. I nie chodzi o ten durny kolor włosów. Litości! W każdej chwili mogę iść go zmienić, tak? Chodzi o całokształt!- przerywam, aby zaczerpnąć oddech. Układam w głowie wypowiedź, która zaraz wypełznie z moich ust. -Znikałeś na całe wieczory. Mówiłeś, że jesteś na spotkaniach, a co się potem okazywało? Siedziałeś w swoim mieszkaniu z jakąś kobietą. Nie wnikam, kim one były dla ciebie i ile znaczą w twoim życiu. Po prostu mnie to bolało. Nie miałeś czasu wyjść ze mną i z moimi przyjaciółmi na kolację... Ostatnio nie miałeś czasu się nawet ze mną widzieć.- przerywam po raz kolejny, ponieważ mój głos zaczął się łamać. -A potem dowiaduję się, że postępowałeś tak z każdą, kiedy przychodziłeś do nowej firmy. No i to jest okej, tak?- spuszczam wzrok na swoje stopy, które widzę w oddali i wyczekuję jego reakcji. Ocieram jednak łzy, które samotnie spływają po skórze i oddycham równo, aby się uspokoić.
-Zrozum. Mam na głowie pełno firm, które muszę pozałatwiać. Te kobiety, to najzwyczajniej w świecie kobiety, które ze mną pracują. Wolisz wierzyć obcemu facetowi niż mi?- mruga nerwowo, wlepiając swoje zdenerwowane spojrzenie w nie. Oh, jeszcze ma zamiar być na mnie zły?
-Nie ciągnijmy tego dalej. Po co psuć sobie nerwy? To koniec Justin. Nie będę z kimś, kto bawi się kobietami, kto jest ze mną dla se...
-Nie jestem z tobą dla pierdolonego seksu!- krzyczy, aż do pomieszczenia wpada pielęgniarka. Lustruje mężczyznę od stóp do głów, posyła ostrzegawcze spojrzenie i wychodzi.
-Nie chcę już o tym rozmawiać. To koniec...- burczę, a on wstaje.
-Zrozum, że cię kocham i nie odpuszczę, aż mi uwierzysz. Co mam zrobić, aby to nastąpiło?
-Zostaw mnie w spokoju, proszę. Myślisz, że dla mnie to nie jest trudny moment? Jest mi cholernie źle! Proszę, idź..- powtarzam cała zapłakana, a on odchodzi na krok do tyłu, przewracając tym samym krzesło. Zaczyna rzucać wszystkim dookoła, nie panując nad nerwami. Widzę jednak, że policzka zrobiły się mokre, więc wnioskuję, że płacze... Serce momentalnie mi zamarło.
Kolejna walka podjęta w tej sali - aby nie wstać, podejść do niego, mocno go przytulić i uspokoić. Tym razem ją wygrywam. Wraca silna Carla...
Patrzę, jak Bieber opuszcza salę... Ostatni raz spojrzał na mnie z wielkim bólem w oczach i otarł łzy, szybko odwracając wzrok. I odszedł...
Tym razem ja zaczęłam szlochać, nie potrafiąc pogodzić się z tym, co się wydarzyło, jakie informacje do mnie dotarły. Tego było zbyt wiele, tym bardziej, że jestem wykończona psychicznie po wypadku, który przeżyłam... Kocham go.
______________________
No i proszę! Rozdział 18 wędruje do Was z dawką jakiejś akcji, bo ileż można było czytać głupie romansidło? Od tego są "harlekiny" (nie wiem, jak to się piszę, przepraszam...)
A więc, mam dla Was BARDZO WAŻNE INFORMACJE do przekazania.
Jak zauważyliście, odpowiadam od pewnego czasu na Wasze komentarze. Poinformuję, iż w jednej z moich odpowiedzi została umieszczona informacja na temat tego opowiadania. Jesteście strasznie ciekawi, ile jest tych rozdziałów i co będzie dalej, więc zachęcam do poczytania komentarzy pod dwoma ostatnimi rozdziałami, a pewnie odpowiem na Wasze pytania.
Cóż...
Kolejne info jest takie, że zmieniam wygląd bloga. Zamówiłam na krytycznej bieli szablon. Myślę, że rozpatrzą moje zamówienie pozytywnie i już 10 listopada pojawi się nowy wygląd!
Byłabym niesamowicie ucieszona, bo ten już mnie trochę znudził.
Chciałam również bardzo podziękować za liczbę wyświetleń i to, że to opowiadanie czyta ponad 60 ludzi. Niektórzy powiedzą, że to nic, ale dla mnie to baaaardzo dużo! Każdy z osobna jest dla mnie wyjątkowy i dziękuję, że ze mną jesteście.
Chyba tyle.
Pamiętajcie o tym, żeby przejrzeć komentarze. Mogę podpowiedzieć, że odpowiedź jest pod rozdziałem 16. Pewna NIE ANONIMOWA osoba spytała o coś, a ja odpowiedziałam. Chyba za dużo Wam podpowiadam...
Coraz bliżej koniec!
15 KOMENTARZY waszych= ROZDZIAŁ 19.

11.02.2014

Rozdział 17.

    Dwa dni minęły błyskawicznie, a ja nie rozmawiałam z Justinem. Próbował się ze mną skontaktować, ale uprzedziłam Rose, aby nie mówiła, gdzie mieszkają moi rodzice. Chciałam odpocząć. Może to i trochę pomogło, bo mam siłę wrócić i zmagać się z kolejnymi problemami, ale niestety. Nie jestem gotowa, aby znów żyć w tym ciągłym pędzie z Bieberem. On ma swój świat. Owszem, kocham go, bo jest niesamowity, czuły, romantyczny, dobry, ale... Właśnie, jest to jedno 'ale', które bardzo waży na moim zdaniu, co do tego wszystkiego. Czy jestem w stanie być z kimś, kto notorycznie co wieczór widzi się z jakimiś kobietami? A może prócz Niny są jeszcze inne? Ah, mój cel na ten tydzień - znaleźć jedną z jego byłych i dowiedzieć się wszystko, co mogłoby mi teraz pomóc.

    Wchodzę do budynku, mijam znajome twarze i znów sunę windą na 11 piętro. Wracam do codzienności. Tam odnajduję swoje stanowisko i ze świeżo zaparzoną kawą, siadam przed monitorem i uruchamiam komputer. W biurze Justina jest wielki harmider. Próbując skupić się na swoich zadaniach, nagle słyszę głośne krzyki, strzały pistoletem, a do gardła podchodzi mi serce, które z trudem działa tak, jak trzeba. Przełykam ślinę, próbując uspokoić swój nierówny oddech i zrywam się z miejsca. Gnam, przeciskając się przez wszystkich, w stronę biura. Wpadam, jak oparzona i widzę obcego mężczyznę, który celuje w Justina patrzącego na niego wściekle. Gdyby można było zabijać wzrokiem, Bieber zamordowałby go po raz setny w przeciągu jednej sekundy.
-O, kolejna laleczka.- rzuca, wyciągając nagle pistolet i celując w moją stronę. Nieruchomieję. Strach paraliżuje wszystkie kończyny, a lodowate spojrzenie nieznajomego spoczywa na mojej osobie. Lustruje mnie od stóp do głów i uśmiecha się perfidnie pod nosem. Jest wysoki, umięśniony, łysy, a jego mimika twarzy nie wydaje się być zbyt miła. -I co? Przerżnąłeś ją już, jak pozostałe?- pyta idąc w moją stronę. Odsuwam się do tyłu, aż na plecach czuję chłodną ścianę. Przylegam do niej jak tylko się da. Przystawia pistolet do szyi, jeżdżąc w górę i w dół. Aż zatrzymuje się przy guzikach koszuli. Zamieram.
-Zostaw ją w spokoju.- syczy Justin, a do oczu napływają łzy. -Powiedziałem odejdź od niej. To ze mną przyszedłeś porozmawiać, a ona nie ma nic wspólnego.- kątem oka dostrzegam, że każdy mięsień na ciele Biebera jest naprężony.
-A gdybym ja się pobawił kobietami, tak, jak robisz to ty?- przybliża swoją głowę do mojego policzka, a na nim czuję jego zarost. Chce mi się wymiotować...
-Odsuń się od niej.- Justin rusza w naszą stronę, a mężczyzna od razu się odsuwa i oba pistolety kieruje na mnie.
-Zbliż się jeszcze raz, a najpierw zgwałcę ją tą spluwą, potem wstrzelę w nią parę naboi. W każdy możliwy otwór na jej ciele.- zaczerpuję głęboko powietrza, nie mogąc uwierzyć w słowa wypływające z ust nieznajomego. I nagle przypomina mi się kurs samoobrony. Przełykam ślinę, aby opanować nerwy i kolejno układam w głowie plan, co zrobić, aby nie doszło do katastrofy.
-Policja już tu jedzie. Masz przejebane, więc nie dokładaj sobie problemów, bo zgnijesz w więzieniu do końca życia.
-Będę miał przynajmniej satysfakcję.- i strzela, tuż obok mojego ucha. Na ułamek sekundy serce przestaje bić, a ja prawie mdleję. Tak blisko było od tego, abym już nigdy nie usłyszała na to ucho. Ma idealnie opanowaną taktykę. Wie, co Justina może wystraszyć i wie, że robiąc mi krzywdę może go zwalczyć. Nie jestem w stanie opanować potoku łez, które powoli spływają po policzku. Nie dam rady z nim walczyć, nie będę umiała się obronić przed jego atakiem. Zabije mnie, a potem Justina. Tak się skończy nasza historia, która tak naprawdę się zaczyna.
*czytaj przy tym - KLIK *
-Może opowiem twojej przyjaciółce, jak wyglądało twoje dotychczasowe życie?- uśmiecha się perfidnie do niego, a on blednie. Nie opowiadał mi zbyt dużo o swoim dorosłym życiu. Wspominał jedynie o ciężkim dzieciństwie bez matki, nic poza tym. Obleśny typ spogląda teraz na mnie. -O, widzę, że chyba jej nie powiedziałeś.- rży.
-Nie waż się.- syczy Justin i tym razem ja spoglądam na niego. Co on przede mną ukrywa? Łysy człowiek opuszcza broń i podchodzi do drzwi, zamykając je na klucz barykadując biurkiem.
-Usiądźmy.- wskazuje na kanapę, lecz ciągle bacznie nas obserwuje. Jeden, niewłaściwy ruch, a będzie po nas. Posłusznie udaję się tam, mijając przerażonego Justina. Siadam na skraju sofy, plotę palce i wsadzam je między uda, mocno zaciskając. Oddycham nierówno, czekając na to, co ma powiedzieć bandyta. Czy mu uwierzę? Nie wiem. Będę bacznie śledzić reakcje mojego chłopaka. Jeśli będzie w tym chociaż krzta prawdy, będzie widocznie spięty.
-Więc.- rozsiada się na przeciwko nas, bawiąc się bronią. -Opowiem ci jego wszystkie historie, kończące się tak samo.- znów ten zakłamany uśmiech. I zaczyna. -Poznałem go już parę ładnych lat temu. Chodziliśmy do jednej klasy w high school. Już wtedy postrzegany był, jako kobieciarz.- nabieram głębiej powietrza i wypuszczam je przez otwarte usta. -Tak...- i kontynuuje. Opowiada mi o każdej kobiecie, z którą był, a ilość związków.. Zgubiłam się przy 15. Każdy z nich wyglądał dokładnie, jak ten. Wkraczał do nowego biura, podrywał asystentkę, chodził z nią i jeśli była dobra w łóżku, trwał przy niej przez około 5 miesięcy, po czym znudzony tym schematem, zostawiał ją i sprzedawał firmę. Koło się zataczało, kiedy przeprowadzał się do innego miasta i zaczynał tak, jak w poprzednim. Dlatego ojciec Justina był obojętny na moją obecność. Przyzwyczaił się widząc nową dziewczynę przy jego boku. -Wiesz, czym różnisz się od innych?- pyta, a wtedy po pomieszczeniu rozbrzmiewa gwałtowne walenie do drzwi.
-POLICJA! PROSZĘ ODŁOŻYĆ BROŃ, OTWORZYĆ DRZWI I STANĄĆ PRZY ŚCIANIE!- męski głos, przedzierający się przez drewno dotarł do moich uszu.
-Różnisz się tym, że jesteś blondynką, bo pozostałe były czarne, albo szatynki.- wstał i rzucił bronią. -Ale i tak czeka cię to samo, co tamte.- dodał z pogardą spoglądając na Justina. -Tak w ogóle, to jestem Ted. Nina rozwiodła się ze mną dla tego sukinsyna, który ją wykorzystał i zostawił. Kochałem Ninę, kocham ją nadal...- burknął smutniejszy, ale chwilę potem na miejsce tego uczucia zawitała wściekłość. Po policzkach spływały łzy. Jestem dziwką, która oddała się w wir jego uroku. Wykorzystał to. Chciał się ze mną pieprzyć.
-To nie tak, Carla. Ja cię naprawdę kocham.- że też wcześniej się nie zorientowałam. Wspominał o swojej byłej, której "tak naprawdę nie kochał.". Dlaczego więc zrobił mi tą nadzieję?
-Nie chcę tego słuchać.- mamroczę i wstaję z siedzenia. Kieruję się do wyjścia, a mężczyzna triumfalnie spogląda na Justina. Wzdycham i odsuwam biurko, otwieram drzwi i wychodzę.
-Jutro złożę wypowiedzenie.- szepczę w drzwiach i znikam z pola widzenia Justina.
-Nie odchodź. Błagam.- słyszę, kiedy policja wchodzi do biura. -Proszę.- chwyta mnie za rękę i zatrzymuje.
-I tak odejdziesz.
-Wciąż tu jestem. Zakochany do obłędu. Błagam, zostań.- do oczu napływają kolejne łzy, które chwilę potem spływają.
-Tak bardzo cię kocham... A ty jesteś ze mną dla jebanego seksu.- szepczę, aby o tym dowiedziało się jak najmniej ludzi.Ocieram ręką słone krople i cofam się na krok dalej.
-Proszę, nie rób tego.- jego łamiący się głos powoduje, że to rozstanie boli jeszcze bardziej.
-Nie, to koniec. Nie chcę słyszeć tych kłamstw.- wyrywam rękę i pospiesznie udaję się do zamykającej się windy. W ostatniej chwili wślizguję się do środka i patrzę, jak Bieber podąża za mną. Jestem w niej sama, więc w spokoju opadam na zimną podłogę i zakrywam twarz rękami. Jak mogłam być taka głupia i lekkomyślna sądząc, że bogaty, przystojny, dobrze ułożony szef wszystkich szefów spojrzy właśnie na mnie, na szarą myszkę, która nic nie osiągnie w życiu, prócz stałej pracy w jakimś pubie, bo w wydawnictwie nie będę pracować wiecznie.
Winda się otwiera, a przed nią stoi już Justin. Jest zdyszany, jego krawat zwisa lekko z szyi, a górne guziki koszuli są odpięte. Musiał użyć schodów awaryjnych, przy tym dobrze się męcząc.
-Oh, Carla..- podbiega do mnie i obejmuje swoimi ramionami. Chciałabym go przytulić, tak mocno wtulić w jego tors, usłyszeć jego czule bijące serduszko. Poczuć idealne perfumy i kreślić różne symbole na klatce piersiowej. Eh...
-Zostaw mnie.- szepczę, odpychając go i podnosząc się do góry. -Jesteś babiarzem.- dodaję i omijam go, pospiesznie udając się do wyjścia. Odnajduję na ogromnym parkingu swoje auto i zasiadam w nim. Wycieram spuchnięte od łez oczy i przekręcam kluczyk w stacyjce. Wyjeżdżam na nadzwyczajnie ruchliwą ulicę Nowego Jorku i jadę, lekceważąc jakiekolwiek przepisy ruchu drogowego. Pędzę, słuchając przygnębiającej muzyki, którą właśnie puścili w radiu. Łkając i wyzywając wszystkich dookoła jadę... Zatrzymuję się na czerwonym świetle i uderzam w kierownicę z całych sił. Ruszam. Aż wreszcie dochodzi do katastrofy....
____________________________
Tadam!
Przepraszam, że dopiero dziś, ale ostatnie dni miałam strasznie zalatane. Halloween spędziłam poza domem, Wszystkich Świętych w sumie też, a teraz znalazłam chwilę na to, aby sprawdzić rozdział i go dodać.
Niebawem spodziewajcie się nowego wyglądu bloga, bo ten mi się znudził.
Coraz bliżej koniec.
Standardowo:
15 komentarzy= Rozdział 18.
Jeśli podoba Wam się blog, rozsyłajcie go! Proszę! ♥ Będę bardzo wdzięczna.
Niebawem moje urodziny!!! *mm pochwalę się Wam, a co!*
Nie mogę się doczekać. Hehe
Okej, do następnego.
Wasza Claudia ♥

10.25.2014

Rozdział 16.

Dochodzi 6 grudnia. Jutro mikołajki. Moi świeccy rodzice zawsze wyjaśniali mi, dlaczego ono jest takie ważne. Pewien siwy pan, który nie miał zbyt dużo pieniędzy, raz w roku chodził po miasteczku i roznosił darmowe rzeczy ludziom w różnym wieku. Nazwali go świętym Mikołajem. Ten miły staruszek ukazywany jest w niejednej bajce, jak i filmie. Oh, mało kto jednak zna prawdziwą historię.
Od dziecka na mojego ojca wołali święty Mikołaj. Chodził on właśnie w ten jeden dzień w roku po ulicy, podrzucał pod pewne drzwi prezenty, chodził do domów dziecka, szpitali i obdarowywał małe szkraby podarunkami od siebie. Nie chcąc nic w zamian, prócz uśmiechu pociech. Wyglądał nawet jak Mikołaj! Miał siwą brodę, mimo młodego wieku, siwiejące włosy i parę zmarszczek. Ciepłe spojrzenie i życzliwy uśmiech towarzyszył mu na każdym kroku. Prócz tego, był pastorem, przez co wiele osób mówiło, że to znak od Boga. Oh, dziękuję, że mam tak wspaniałą osobę, jak mój tato.
Chodzę przez zaśnieżone ulice tego pięknego miasta w poszukiwaniu prezentów. Zakupiłam już dla przyjaciół, a teraz zostało mi znaleźć coś dla rodziców, Martina- dziecka, które zaadoptowali miesiąc temu, czyli mojego przyrodniego braciszka oraz dla Justina. Spoglądałam na różne wystawy zabawek, obrazów, ciekawych rzeczy do wystroju wnętrz, lecz nie przychodziło mi nic oryginalnego do głowy. Pocieszałam się tym, że w głośnikach rozbrzmiewały świąteczne piosenki, które znam na pamięć i podśpiewuję przy każdej, możliwej okazji. Wchodzę do sklepu z ciuchami dla dzieci. Tam postanawiam kupić coś bratu. Wybieram słodki sweterek i do kompletu czarną czapeczkę. Na manekinie wygląda uroczo, więc myślę, że na 5-letnim chłopczyku również będzie. Mamie zakupiłam delikatną bransoletkę, a ojcu zegarek z firmy YES. Teraz Justin. Skupiam się na nim, chodząc od sklepu, do sklepu. Co mogę mu kupić? Ma wszystko. Jest bogaty, może być niezadowolony z prezentu. Olśniewa mnie jednak i z telefonem w ręku, kieruję się do drukarni. Chwilę potem ruszam do kwiaciarni, gdzie pomagają mi dobrać dodatki do prezentu. Z uśmiechem na twarzy pakujemy razem z Cleo prezenty, zawzięcie rozmawiając o zbliżającej się gwiazdce. Mimo tego, że nigdy wcześniej nie spotkałam się z tą kobietą, mam wrażenie, że znamy się od lat. Dyskutujemy o tym, jak męczące są przygotowywania do takich momentów w roku, ale mimo tego jest co wspominać.
-Dzięki za pomoc, Cleo.- rzucam, kiedy podaję swoja kartę kredytową. -Naprawdę miło było cię poznać.- mówię i wbijam kod. Ona uśmiecha się do mnie i oddaje własność.
-Wesołych świąt.- woła, kiedy wychodzę ze sklepu. Rzucam krótkie "Wzajemnie" i idę w stronę postoju taksówek. Zamawiam jedną z nich i kieruję się do swojego mieszkania. Justin wrócił do pełnego zdrowia, więc z czystym sumieniem i satysfakcją wróciłam na 'stare śmieci'. Wszędzie dobrze, ale we własnych czterech ścianach najlepiej.
Kiedy wchodzę do mieszkania, nie słyszę nic, prócz ciszy. Wzdycham, rzucając klucze na blat i kieruję się do pokoju. Ustawiam ostrożnie pakunki pod łóżkiem i rzucam płaszcz na pobliski fotel. Postanawiam zrobić tutaj radykalną zmianę. Znudził mi się stonowany pokój. Chcę go jakoś ożywić. Mam pełno pomysłów, ale niezbyt dużo czasu. W przerwie między świętami, zajmę się remontem tego miejsca. Odkładane od pewnego czasu pieniądze, wreszcie się przydadzą. 'Miałaś zostawić je na ślub!' krzyczy podświadomość, a ja prycham pod nosem. Jaki ślub?
Zdejmuję ze ściany fotografie i robię im zdjęcia. Postanawiam wystawić je na aukcję. Od dwóch tygodni malowałam mniejsze pejzaże, aby móc iść do pobliskiego domu dziecka i wręczyć je małym dzieciom. To nic z mojej strony, ale dla nich to radość, ponieważ ktoś z zewnątrz zwrócił na nie uwagę. Lubię sprawiać ludziom radość. Szczególnie tym, którzy od początku mają pod górkę.
Przyrządzam lekki obiad, klasyczną pierś z kurczaka  z ziemniakami i sałatką z kapusty pekińskiej. Zajadam się w samotnościach i postanawiam napisać SMS'a do Justina.
Hej kochanie... Wpadniesz na obiad?
Czekam wytrwale na odpowiedź, której nie dostaję. Rzucam więc telefon na blat i wbijam widelec w mięso, przystawiając ją do twarzy. Ostatnimi czasy nie widuję się zbyt często z Bieberem. Coraz częściej tłumaczy, że ma spotkanie do późna albo po prostu pracuje do późna. Widujemy się rzadziej, nie wychodzimy na miasto, a  wspólna kolacja byłaby cudem! Słyszę wibrację, więc odruchowo sięgam po iphona.
Przepraszam, nie dam rady. Jestem zajęty.
Odpisuję.
Kongres?
I w mgnieniu oka odpowiedź.
Nie do końca. Kończę. Pa.
 Oh, okej. Po skończonym posiłku sprzątam i w samotności snuję się od pokoju do pokoju. Dlaczego nie ma Rose? Dlaczego jestem tutaj sama? Nienawidzę tego uczucia. Nienawidzę być sama, kiedy za oknem robi się zimno.
-Mamuś..- wołam do słuchawki, a po drugiej stronie słyszę już cichy uśmiech. -Mogę wpaść?- pytam, nie czekając na jej ochocze przywitanie.
-Pewnie, kochanie! Co to za pytanie? Drzwi są zawsze szeroko otwarte!- rzuca z radością, a ja oddycham z ulgą. -Coś się stało?- ah, ten matczyny instynkt.
-Nie, wszystko w porządku. Jestem po prostu sama w tej chwili.. Wiesz, jak to na mnie działa.- mamroczę, a w odpowiedzi dostaję ciche westchnienie.
-Zapraszam, czekamy na ciebie.- uśmiecham się lekko i rozłączam. Pakuję do torebki potrzebne rzeczy i chwytam w rękę prezenty, które mam do rozdania swojej rodzinie. Zamawiam taksówkę, która, mam nadzieję, zawiezie mnie na lotnisko. Tam zamówię bilet i bezpośrednio dolecę do Rosewood.
Zostawiam krótką karteczkę informacyjną dla Rose, aby się nie martwiła. Chwytam prezenty i pospiesznie biegnę do windy, zamykając po drodze drzwi. Na dole czeka już taxi, więc wsiadam i informuję, na jakie lotnisko ma mnie zawieźć...

Siedzę wygodnie w fotelu, w klasie ekonomicznej. Spoglądam przez okno i podziwiam oddalający się horyzont. Piękne, ośnieżone krainy u mych stóp zapierają dech w piersiach. Oh, uwielbiam grudzień, to cudowny miesiąc, niosący z sobą wiele przyjemnych chwil. Mimo mrozu, który szaleje na dworze, w domach gości ciepło i spokój. Każdy pokazuje swoje uczucia i spędza czas z rodziną... Święta.

Punktualnie o 16 lądujemy na lotnisku Alton. Od niego dzieli mnie około 3 mile do domku rodziców. Na miejscu jednak okazuje się, że cała gromada stoi już nerwowo skacząc z jednej nogi na drugą i wypatrując mnie w tłumie. Podbiegam do nich szybko i rzucam się im na szyję. Mocno przytulam każdego z osobna i całuję.
-Carly!- krzyczy chłopczyk i wskakuje na moją klatkę piersiową. Przytulam go mocniej i głaszczę po jasnych włosach. Odstawiam go na ziemię i chwytam torbę. Następnie czwórką idziemy do dodga ojca. Zasiadam na tylnym siedzeniu, obok brata, a z przodu rodzice. Prowadziliśmy żwawą dyskusję na temat ostatniego meczu Toronto Maple Leafs z Montreal Canadiens. Ojciec zawzięcie opowiadał o ostatnich minutach toczącej się bitwy na lodzie.
-Dlatego nienawidzę takich meczy. Kończą się remisem, a ja nie wiem, komu kibicować.- mruczy, parkując samochód na podjeździe. Spoglądam przez szybę i widzę od lat nie zmieniający się dom. Jednopiętrowa chatka, znajdująca się na uboczu miasta jest idealnym miejscem dla rodziców. Mama w spokoju może wyjść na podwórko i zasięgnąć po dobrą lekturę, nie słysząc klaksonów samochodów. Tata zaś mógł popisać się rzeźbiąc w drewnie. Jego ukryta pasja nie odchodzi w kąt. Z wielkim zapałem siada przed Bożym Narodzeniem i struga do kościoła własną szopkę, wszystkich obecnych przy narodzinach Jezusa, a następnie na honorowym miejscu w kaplicy ustawia je i ozdabia kolorowymi światełkami.
Kieruję się do swojego pokoju, który niegdyś obklejony był w plakaty słynnych zespołów i modelek. Zawsze powtarzałam mamie, że chciałabym iść na Fashion Week do Paryża. Ona nigdy we mnie nie wątpiła, ale niestety, sama zwątpiłam w siebie.
-Spotkałam Mikołaja.- oznajmiłam braciszkowi, biorąc go na górę.
-Tak?- jego źrenice się rozszerzyły, a ja przytaknęłam wolno. -Oh, i co ci powiedział?
-Że muszę przekazać taki pakunek pewnemu grzecznemu chłopczykowi.- cmoknęłam go w czoło, a on zaklaskał w ręce.
-Co to takiego?- spytał entuzjastycznie, a ja wręczyłam mu torebkę. Zajrzał do środka i wyjął ciuszki, a pod spodem ukryłam jeszcze klocki lego. 'Do jego kolekcji.' pomyślałam i znów go uścisnęłam.
-Ale ten święty Mikołaj jest super!- krzyknął. -Napiszę do niego list, żeby mu podziękować!- zawołał, wybiegając z pokoju. Zatrzymał się w samych drzwiach. -Ale ja nie umiem pisać..- burknął smutno.
- Narysuj mu coś.- zaproponowałam, a na twarzy dziecka zawitał kolejny uśmiech. Wzięłam prezenty dla rodziców i zbiegłam po schodach. Weszłam do salonu, gdzie tata czytał gazetę, a mama skakała po kanałach kulinarnych w poszukiwaniu nowych inspiracji.
-Mam coś dla was.- szepnęłam, wchodząc głębiej. Stanęłam przed nimi i wręczyłam kolejno zegarek i bransoletkę.
-Wesołych świąt!- krzyknęłam i mocno ich uściskałam.
-Oh Carl...
-Nie trzeba było.- wtrącił tata, nie dając dokończyć mamie. Tak bardzo ich kocham.
-My też mamy coś dla ciebie.- uśmiechnęła się mama, a ja uniosłam pytająco brew. Tata pociągnął mnie tak, że siedziałam obok, a mama krzątała się przy meblach. Wreszcie znalazła niewielkie pudełko i podała mi je, odsłaniając szereg lśniących, białych zębów.
-Wesołych, kochanie.- ucałował moje czoło, a kiedy otworzyłam je i zobaczyłam kluczyki, zaczęłam piszczeć i skakać.
-O boże! Naprawdę kupiliście mi auto? Boże, dziękuję!- rzuciłam im się na szyję i ruszyłam przed dom. Nigdzie jednak nie widziałam żadnego nowego pojazdu.
-Garaż!- krzyknął ojciec, a ja udałam się tam. Oczom ukazał się piękny, czarny mustang z czerwonym dodatkiem. Auto lśniło się w świetle halogenów, a ja zamarłam. Ten pojazd musiał kosztować miliony! Jest nowe, a kiedy zasiadłam za kółkiem, poczułam intensywny zapach skóry, którą było wyłożone wnętrze. Nowe oprogramowanie samochodu, całkowicie nieużywany silnik. Wszystko nowe i moje.
-Dziękuję wam bardzo.- ocieram spływające łzy.
-Oh, nie płacz.- tuli mnie blondynka.
-Tak bardzo was kocham, za wszystko. A ten prezent... Oh, kto by się spodziewał! Taki wydatek? Przecież musiał kosztować miliony.- mruknęłam smutnie.
-Oh, oszczędzaliśmy od twoich narodzin, a teraz jeszcze wujkowie postanowili się dołożyć i to nie był problem.- poklepał mnie po ramieniu i zaklaskał w dłonie. W tej samej chwili w drzwiach zawitał Martin, trzymając kartkę papieru i kredkę.
-Mogę podpisać cię jako siostra?- pyta niepewnie, a ja entuzjastycznie kiwam głową. Jest z nami od niedawna, a mogłabym rzec, że przyzwyczaiłam się do tego małego potworka. Jest słodkim, grzecznym, kochanym dzieckiem, które nie sprawia żadnych problemów. Wstydzi się mówić do rodziców "mamo", "tato", a do mnie stara się mówić po imieniu, choć czasem potrafi powiedzieć nawet "pani". Cóż, to trudny okres, początki w nowej rodzinie pewnie nie są łatwe. Ale jest mały, szybko się przyzwyczai.
Pokazał mi kartkę, a ja uśmiechnęłam się. Przedstawiał on domek, przed którym stała czwórka ludzi: mama, tata, ja i Martin. Każdy uśmiechnięty od ucha do ucha, trzymający kwiatka.
-Te kwiatki to dla Mikołaja.- wyjaśnił szybko blondyn, a ja przytaknęłam.
-Jest świetny, na pewno się spodoba dobremu staruszkowi.

Siedziałam na górze, po udanej kolacji. Wreszcie włączyłam telefon i uruchomiłam laptopa. W skrzynce czekały na mnie 2 maile. Zaadresowane od nie kogo innego, jak Justina. Telefon zaś zwariował i nie mógł wyrobić z wibracjami, które uruchamiały się za każdym razem, kiedy przychodził SMS. Zerknęłam na niego, a tam również zobaczyłam 6 wiadomości i 11 nieodebranych połączeń. Patrzę na nie i widzę, że Rosalie i Justin próbowali się ze mną skontaktować. Niestety, teraz mam czas dla rodziny, nie mogę znów wracać tam. Mam przerwę. Te dwa dni chcę wykorzystać najlepiej, jak umiem, bez zapracowanego Justina i znikającej na całe dnie przyjaciółki.
______________________
I jest! Rozdział 16, po 15 komentarzach.
Kolejne 15 komów, rozdział 17.
Jestem mega padnięta, bo miałam zwariowany dzień, więc na tym kończę.
Pamiętajcie o zasadzie.
Do napisania soon
Wasza Klaudia

10.14.2014

Rozdział 15.

Wchodzę dumnie do budynku pracy. Witam po kolei swoje znajome, chwilę plotkuję, a następnie ruszam do kafejki, którą otworzyli tutaj niecały miesiąc temu. Starsbuck w naszym wydawnictwie to coś naprawdę dobrego. Wiele pracowników nie traci czasu na to, aby przejść na drugą stronę ulicy i czekać w kilometrowych kolejkach, tylko udaje się tutaj i dostaję napój od razu, kiedy zamawia.
-Poproszę Christmas Blend.- rzucam szybko, kiedy podchodzi do mnie Barbara. Wisi mi na szyi i wymawia wiele słów na sekundę, a ja wyłapuję tylko co poniektóre z nich. Uśmiecham się słabo, kiedy kończy.
-Jakie plany na sylwester?- pyta, trzepocząc energicznie rzęsami. Wzruszam ramionami i odbieram kubek kawy.
-Nie mam pojęcia. Mamy jeszcze miesiąc, na pewno coś wymyślę. A ty?
-Oh!- zaczyna.-Przede mną ekscytująca wycieczka z rodzicami, nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo nie mogę się doczekać tego, aby jechać z nimi w Himalaje. To będzie przygoda życia.- klaszcze w dłonie i zatraca się w opisywaniu krajobrazów, które widziała już w internecie. Jej rodzice są bogaci, dlatego pozwalają sobie na takie wycieczki. Ciepło rodzinnego domu w święta, to nie dla nich. Oni wolą korzystać z życia i bawić się tak, jakby dzisiejszy dzień był ostatnim. Wreszcie winda zatrzymuje się na 12 piętrze, a każda z nas idzie w swoją stronę. Kieruję się na stanowisko Carly MacCartney i zasiadam przed nim. Wzdycham, gdy widzę stertę ustawionych papierów, które muszę posegregować, po podpisywać i ewentualnie odpisać. Oh, moja praca jest naprawdę ciekawa.

Pochłonięta pracą nawet nie zwróciłam uwagi na to, że prócz mnie, nie było w pomieszczeniu nikogo. Jest pora obiadowa, a każdy z nas ma teraz godzinną przerwę. Ja zamiast iść zjeść, zostałam przy stanowisku i kontynuuję porządkowanie spraw. Gdy przypisuję kolejne spotkanie w kalendarzu Justina, czuję czyjś dotyk na szyi, który potem zjeżdża w dół. Nieruchomieję i chwytam szybko rękę. Wtedy widzę wystające zza rękawa fragmenty tatuaży i już wiem, że za mną stoi nie kto inny, jak pan Bieber.
-Nie ładnie mi uciekać z łóżka, kochanie.- szepcze i całuje szyję.
-Proszę cię, mam dużo pracy. Muszę to po przepisywać. Juliet chciała się z tobą pilnie spotkać. Powiedziała, że chce zaprosić cię na kongres w Wiedniu. Odpowiedziałam jej w mailu, że masz tygodniowy urlop ze względów zdrowotnych. Powiedziała - otworzyłam maila i wskazałam idealnie pomalowanym paznokciem na linijkę zdania - że nie ma problemu i życzy szybkiego powrotu do zdrowia.- dodałam i mrugnęłam w stronę Justina.
-Dasz spokój? Chodź, idziemy na lunch.- zaczął ciągnąć mnie za rękę, a ja twardo trzymałam się fotela.
-Nie, proszę. Muszę to dokończyć.- poprawiłam się i znów jeździłam długopisem w tę i z powrotem, w między czasie wykonując parę telefonów. Szatyn stał i ciągle obserwował to, co robię. Gdy wreszcie skończyłam rozmowę z agentami nieruchomości, którzy chcieli umówić się na spotkanie z Justinem, odwróciłam się w jego stronę. On wydął usta i zrobił minę zbitego psiaka.
-No i co ja mam z tobą zrobić?- westchnęłam i wstałam. Justin momentalnie się do mnie przybliżył i mocno wpił w usta. Zaczął jeździć rękami po talii, aż wreszcie usłyszeliśmy głośne chrząkanie. O nie! Przyłapali nas.. W pracy!
-Panie Bieber. Dobrze pana widzieć.- przyznał Samuel, który sprawował tutaj ochronę. Podszedł z ogromnym uśmiechem na twarzy i poklepał go przyjacielsko po barkach.
-Samuel, kope lat bracie!- odwzajemnił jego gest i odsłonił swoje idealne zęby. -Jak żona? Dzieci? Wszyscy zdrowi?
-Żona jest teraz na leczeniu, ponieważ przeszła ciężką operację nerek. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, więc módlmy się i bądźmy dobrej myśli, że na święta ją wypuszczą. A dzieci owszem, zdrowe. Dzięki. A jak u ciebie?- Justin skrzywił się i szybko zerknął na mnie.
-Jak widzisz, obficie.- rusza brwiami i ciągle wierci dziurę w mojej sylwetce. -To moja dziewczyna, Carla, ale ją chyba znasz.
-Pewnie, od samego początku. Mała, szczupła, szara myszka, przerodziła się w cudowną, piękną, atrakcyjną kobietę. Aż w oczach się mieni.- przyznaje z dumą, a ja czerwienieję. Pamiętam pierwszy dzień tutaj. Każdy patrzył na mnie, jak na wyrzutka, czułam się tutaj obco. Wmawiałam sobie, że kiedyś się to zmieni, że ja to zmienię. I owszem, udało mi się. Zmieniłam swój styl, stałam się odważna, no i mam niesamowitego mężczyznę przy swoim boku.
-Owszem. Piękna z niej kobieta.- przejechał dłonią po policzku, które rozpalało się pod jego dotykiem. Uśmiechnęłam się nieśmiało i mrugnęłam do Samuela.
-Dobrze było cię widzieć, a teraz wracam do pracy. Powodzenia i szczęścia.- przytulił kolejno mnie i mężczyznę obok, a następnie odszedł. Winda zatrzymała się na naszym piętrze, więc pospiesznie ruszyliśmy do niej, trzymając się za ręce.
-Masz zamiar mówić o nas wszystkim?- uniosłam pytająco brew, wyczekując odpowiedzi. Chłopak zawisł w zamyśleniu i nie odpowiadał. Wbił swe spojrzenie w drzwi, mrugał co chwilę, zacisnął zęby, próbując z czymś walczyć. -Hej, nie musimy o tym mówić.- szepnęłam, kładąc rękę na ramieniu.
-Oczywiście, że nie, ale chcę, aby te wszystkie panny, które wzdychają na mój widok, po prostu się odczepiły.- warknął, poprawiając marynarkę od garnituru.
-Oh.- więc o to mu chodzi. Myślałam, że podoba mu się to życie i fakt, że to ON pociąga za sznurki.
-Ale nie mogę...- rzucił prawie bezgłośnie i spuścił wzrok w dół. Nie może o nas powiedzieć? Dlaczego? Wstydzi się? -Wyprzedzam pytanie. Nie, nie wstydzę się ciebie, po prostu... Nie chcę, abyś przez to przechodziła...
-Przechodziła przez co?- już nic nie rozumiem.
-Nie ważne.- winda zatrzymuje się na parterze, a my entuzjastycznie żegnamy się z Peasley. Wychodzimy przez drzwi, które otwiera nam portier i kierujemy się do limuzyny, która już czeka przed wejściem.
W milczeniu wracamy do mieszkania. Mam chwilę spokoju, aby zastanowić się, o co może mu chodzić. Przechodzić przez co? Co jest takiego, że mogłabym tego nie znieść? Przecież jestem silna...

-Justin, wychodzę. Umówiłam się z Rosalie i Joshem.- rzucam, kiedy zaglądam do jego gabinetu. Nieświadoma tego, że ma gościa... Spoglądam na piękną kobietę, która ostatnio przeszkodziła nam w dość nieodpowiednim momencie. -Oh, przepraszam. Nie wiedziałam..- urywam, błyskawicznie wycofując się na zewnątrz.
-Nie, proszę, wejdź!- woła, zanim zatrzaskuję drzwi. Onieśmielona znów robię krok do przodu, aby stanąć oko w oko z podejrzaną kobietą. -Poznaj Nino, moją dziewczynę.- rzuca w jej kierunku, wskazując ręką na moją sylwetkę. Znów oblewam się rumieńcem i odczesuję kosmyk włosów za ucho. Kobieta bacznie przejeżdża po mojej sylwetce i uśmiecha się perfidnie pod nosem, myśląc że ja tego nie dostrzegam. Ubrana jestem w jasne dżinsy, uwydatniające moje wysportowane nogi, na górę zarzuciłam bordowy sweter i białą bokserkę. Przykryta czarnym płaszczem zimowym i tego samego koloru szalikiem, byłam gotowa do wyjścia.
-Miło mi cię poznać, kochanie.- rzuciła dumnie i nadal miała na twarzy naklejony "specjalny uśmiech dla MacCartney".  Uniosłam brwi, a następnie opuściłam, nie chcąc robić niepotrzebnych sprzeczek.
-Nie będę przeszkadzać, Justin. Wychodzę.- zaczyna podążać w moim kierunku i chwilę potem wpija się w moje usta. Nie odwzajemniam pocałunku, tylko wycofuję się i udaję do drzwi wejściowych. Sznuruję wysokie buty na grubym obcasie i wychodzę, chcąc zapomnieć o tej zdzirowatej kobiecie w gabinecie Biebera.

-Jeszcze jednego proszę.- rzucam do barmana i chwytam podawany mi kieliszek. Przystawiam go do ust i odchylam głowę, dając swobodny dostęp alkoholowi do gardła.
-Hola, nie przesadzaj!- przypomina Rosalie. -Pamiętasz, jak ostatnio się to skończyło? Ah, no tak. Nie pamiętasz!- wywracam oczami i przegryzam wódkę jakąś sałatką, którą dostaliśmy. Josh i Rose są naprawdę szczęśliwi. Nie spuszczają z siebie swoich głodnych spojrzeń, ciągle mówią do siebie słodkie rzeczy, a Covard regularnie co pięć minut przypomina przyjaciółce, że ją kocha.
-Dlaczego nie wyjdziecie z nami z Justinem? Podwójna randka, jak z czasów naszego collegu.- rozmarzyła się brunetka, a ja wzdycham. Tęsknię za tymi beztroskimi czasami, kiedy głównym zmartwieniem była nauka. Teraz doszły rachunki, problemy miłosne, dążenie do celów, itd.
-Oh...- puściłam wzrok w dół, próbując znaleźć odpowiednie słowa, dla obrony mężczyzny. Tak naprawdę ich nie było. Za każdym razem, kiedy próbowałam wyciągnąć go wspólnie na miasto twierdził, że to nie jest najlepszy pomysł. Nie mogę zarzucić mu, że nie spędza ze mną czasu w miejscach publicznych, ponieważ pokazujemy się razem na różnych, hucznych imprezach, o których piszą w gazetach. Prawdopodobnie Justin chroni naszą prywatność. Nie chce, aby zbyt dużo osób wiedziało o naszym związku... -Jest zajęty. Ta tygodniowa przerwa w pracy.. Wiesz, o co chodzi.- wydymam usta, w duchu radując się, że jednak potrafiłam jakoś odpowiedzieć na jej pytanie.
-Ale to nie pierwszy raz.- zauważa Josh. -Przed waszym wylotem do Las Vegas również chcieliśmy z wami wyjść. Ty oczywiście się zgodziłaś, ale co? Przyszłaś bez niego.
-Tłumacząc, że pracuje!- wtrąca zdenerwowana Smith. Oh, skończmy ten temat.
-Macie plany na sylwestra?- zmieniam temat, strategicznie odwracając ich uwagę od tego tematu. Wzdycham z ulgą słysząc ich zaciekłą sprzeczkę, kiedy dokonują poważnych planów do tego dnia. I wtedy również zaczynam się zastanawiać, jak ja go spędzę. Chciałabym spędzić ten wieczór w ich towarzystwie oraz rodziny. To coś, czego naprawdę chcę.
-Wybaczcie.- zerkam na zegarek. -Robi się już późno. Wrócę do mieszkania. Zmówimy się jeszcze. Tym razem z Justinem, obiecuję.- uśmiecham się słabo do przyjaciół, a on spoglądają na mnie z uwagą.
-Obiecujesz?- mruży oczy Rosalie, a ja entuzjastycznie potakuję. Dobra z ciebie aktorka, Carlo! krzyczy podświadomość.
-Dobrej nocy.- wołam i macham im na pożegnanie, wychodząc z lokalu. Idę przez ciemne ulice Nowego Jorku, prosto do apartamentu Justina. W głębi duszy modlę się o to, aby tamtej popieprzonej dziewczyny już nie było. Jest w końcu 23:30, więc nie spodziewam się tak późnych spotkań... Ale kto wie, może Bieber prowadzi takie 'spotkania'? Oh, ale ja jestem podejrzliwa. Krzywię się, oburzona swoim zachowaniem i wyobrażając sobie święta w towarzystwie mamy, taty, ich nowych dzieci i Justina, uśmiecham się.

Wchodzę najciszej, jak potrafię. Zamykam drzwi na klucz, odwieszam płaszcz na wieszak, zdejmuję buty i zamieniam je na ciepłe, miękkie papucie. Naciągam rękawy swetra na dłonie i otulając się ramionami, idę do gabinetu chłopaka. Przed drzwiami zatrzymuję się i nasłuchuję jakichkolwiek dźwięków, które mogą stamtąd dobywać. Oddycham z ulgą, kiedy nic nie słyszę. Otwieram więc delikatnie drzwi i zaglądam zza nich do środka.
-Cześć kochanie.- mruczy, wystukując coś w klawiaturze laptopa. -Późno wróciłaś.- zauważa, spoglądając na złoty zegarek na lewym nadgarstku. Wywracam oczami i wchodzę głębiej. -Kolacja wystygła.- ignorując kolejne jego słowa, ruszam na fotel na przeciwko jego biurka. Usadawiam się wygodnie, podciągając zmarznięte stopy pod pupę. Zaciskam ramiona na klatce piersiowej i obserwuję szatyna. Lekko rozpięta koszula, włosy idealnie postawione do góry, intensywne spojrzenie, przeszywające mnie na wskroś, śnieżnobiałe, równe zęby i splecione przy brodzie dłonie, które podtrzymują głowę. Oblizuję szybko usta i mrugam w jego stronę, dalej nic nie mówiąc. Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego Nina jest tutaj co wieczór, ale... Nie powinnam. A może jednak?
-Coś się stało?- pyta, opuszczając ręce na dół i opierając się o oparcie fotela. Zaprzeczam ruchem głowy i uśmiecham się blado w jego kierunku. Ten zaś wstaje i obchodzi stół, stając przede mną. Opiera się tyłem o jego brzeg i zakłada dłonie na torsie.
-Nie.- szepczę, a wtedy dopiero uświadamiam sobie, że jestem pijana, a mróz na dworze pozwolił mi na normalne dotarcie do mieszkania.
-Piłaś?- unosi pytająco brew, a ja wzruszam ramionami.
-Tylko troszeczkę.- pokazuję palcami, jak mało wypiłam i zaczynam chichotać. Mężczyzna kiwa zrezygnowany głową.
-Chodź, zjesz kolację.- chwyta mnie za rękę. Posłusznie wstaję i zaczynam kierować się za nim. Siadam wygodnie na wysokim krześle barowym i wlepiam spojrzenie na krzątającego się po pomieszczeniu brązowookiego. Odgrzewa coś w mikrofali, parzy świeżą herbatę, co jakiś czas spoglądając na mnie. Kiwam się w prawo i w lewo, ale stabilnie trzymam się siedzenia, aby nie upaść na posadzkę.
-Nakarmię cię.- oznajmia, kiedy zajmuje miejsce obok mnie.
-Co? Nie. Sama zjem.- rzucam i odbieram od niego widelec. Wbijam go w makaron i wkładam pospiesznie do buzi. Przeżuwam kęs pysznego dania, przygotowanego prawdopodobnie przez Spencera. Kiedy kończę, wypijam herbatę i znużona odstawiam je do zmywarki.
-Pójdę się wykąpać, a potem idę spać.- oznajmiam i kieruję się w stronę schodów. Nagle unosi mnie do góry i całuje w czoło.
-Umyję ci plecki.- szepcze, a ja znów chichoczę jak dziecko.
-Dam radę sama.
-Ja nie proszę, ja oznajmiam. Biorę dzisiaj z tobą kąpiel.- całuje czule moje usta, kiedy wchodzimy do sypialni. Ruszył do łazienki, aby nalać wody do wanny, a ja w tym czasie przygotowałam świeżą bieliznę, w której ułożę się do snu.
-Gotowe.- rzucił, wchodząc z powrotem do sypialni. Całuje mnie, a następnie chwytając za rękę, prowadzi do pomieszczenia przylegającego do pokoju. Wchodzimy do białej łaźni, która jest cała powita w parze. Czuję ciepło, które otula wyziębłą twarz. Justin kładzie delikatnie ręce na moich barkach, a potem zjeżdża nimi do końca, aż chwyta skrawek swetra i zrzuca go na bok. To samo robi z kolejną bluzeczką. Zostawiając stanik, przechodzi do spodni. Odpina spokojnym ruchem guziki i zsuwa płynnym ruchem materiał z moich nóg. Przytulając się do pośladka, kuca, aby ściągnąć je do końca, a gdy już podnosi się, patrzy na mnie z troską i miłością w oczach. Oh, jesteś cudowny, kiedy nic nie robisz, nie mówisz, tylko patrzysz tym swoim spojrzeniem na mnie.
-Mogę cię rozebrać?- pytam niepewnie chcąc przerwać tą ciszę. Potakuje ruchem głowy, a ja chwiejnym krokiem podchodzę do niego i zaczynam odpinać koszulę. Zsuwam ją, a potem zabieram się za eleganckie, wypastowane buty. Rozsznurowuję je, a ona pochyla się, aby pospieszyć me czynności. Dokańcza "pokaz", który rozpoczęłam i stoi w bokserkach.
-Ty pierwsza.- mruczy z seksownym uśmiechem na twarzy, a ja pewna siebie jak nigdy, chwytam koniec stanika i rozpinam go pośpiesznie. Rzucam go i majtki na bok, stojąc całkowicie naga. Nie krępuję się, pierwszy raz się nie krępuję...
-Mm... Uwielbiam twoje ciało.- szepcze, lustrując moje piersi i złączenie ud. Te słowa jednak powodują, że robię się czerwona. Podchodzę do niego i stojąc bardzo blisko, osuwam bokserki z Hugo Bossa. Tym samym tempem zjeżdżam z nimi na dół i rzucam je na podłogę. Chwyta mnie za nadgarstki i przyciąga do siebie, aby mocno wpić się w usta. Zarzucam dłonie na braki, jedną targając włosy, a drugą przyciągając go za szyję do siebie. Czuję, jak jego członek twardnieje i unosi się do góry. Chichoczę, łapiąc go za rękę i prowadząc do wanny. Wchodzimy i najzwyklej w świecie bierzemy kąpiel.

-Kim jest dla Ciebie Nina?- pytam, kiedy wsuwam nogi pod ciepłą kołdrę. Justin nie odpowiadając, robi to samo, a potem przysuwa mnie bliżej.
-Dobranoc.
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.- rzuciłam pośpiesznie i niosłam się do góry, aby bacznie wybadać jego reakcję. Ten zacisnął zęby, przejechał zmęczonymi dłońmi po twarzy i spojrzał bojaźliwie na mnie.
-Jesteś zmęczona, powinnaś położyć się spać.- jednakże ja nie odpuszczam i ciągle tkwię w powietrzu, patrząc na niego. -Oh, nie odpuścisz?- wypuścił ciężko powietrze. -Ona była moją dziewczyną... Wiele razem przeszliśmy..- przyznał, a ja usadowiłam się wygodniej. - Była dla mnie bardzo ważną osobą, ale..- przerwał, chcąc dobrze dobrać słowa. -Pewna osoba to zniszczyła i... nie chcę do tego wracać.
-Oh, dobrze. Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. Dobranoc.- ucałowałam go w skroń i ułożyłam się na poduszce. Chwilę potem Morfeusz porwał mnie do swojej krainy.
_____________
Oto kolejny rozdział! :*
Powoli, mozolnym krokiem zbliżamy się do końca. Ale podkreślam: mozolnym krokiem!
I mam dla Was kolejną wiadomość.. Chociaż nie, wstrzymam Was w niepewności. :>
Ja niedobra.. :(
Hahah, jak Wam się podoba rozdział? Przepraszam, że wcześniej się tak nie zajęłam tym blogiem, bo kurcze zepsuł mi się komputer.
Kochani! Proszę, podajcie mi swoje blogi. Dodam je do zakładki z blogami i będę starała się wchodzic co tydzień i je czytać. ♥
Dobra, 15 komentarzy Waszych = 16 rozdział.
Myślę, że nie ma problemu, bo widzę, że póki co jest okej.
Buziaki, pozdrawiam Was gorąco. :*

15 komentarzy Waszych=16 rozdział. ♥