Jasne światło wbiega do pomieszczenia, nadając wszystkiemu blask. Mimo zimowej pory roku, na niebie gości jasne, duże słońce. Przez ogromne okna sypialni wdzierają się do najskrytszych zakątków, witając również nasze twarze. Przymrużam oczy i wiercę się. Czuję na sobie zarzuconą rękę Justina i przestaję się kręcić. Nie chcę go obudzić, miał za sobą ciężkie dni, a teraz wygląda tak spokojnie i błogo. Uśmiecham się, widząc, jak jego kąciki co jakiś czas się unoszą. Śmieje się przez sen, niekiedy szeptając moje imię. Przejeżdżam delikatnie przez jego twarz, gdy nagle wibruje jego telefon. Unoszę głowę nad poduszkę i ostrożnie sięgam na szafkę nocną, nie chcąc go obudzić. Patrzę na wyświetlać, na którym widnieje numer ukryty. Unoszę zdziwiona brew w górę, ale odkładam go na miejsce, gdy przestaje dzwonić. Szanuję prywatność Justina i na pewno nie będę sprawdzać jego połączeń.
Nie mogąc znieść ciepła, które mnie przytłacza, zaczynam wyślizgiwać się z objęć mężczyzny. Gdy już prawie udaje mi się wyskoczyć z łóżka, czuję, że jego męskie ramiona znów przyciągają mnie mocniej, tym razem jeszcze ciaśniej, niż do tej pory. Oddech ma niespokojny i przerwany. Nieruchomieję, nie chcąc go zbudzić, ale nie wiem, jak długo wytrzymam w tej pozycji. Wiszę w powietrzu, nie dotykając klatki piersiowej, ani nie kładąc się na posiniaczonej ręce. Napinam wszystkie mięśnie i walczę. Walczę z samą sobą. 'Pokaż MacCartney, jak mocne masz mięśnie brzucha!' woła podświadomość, a ja z uśmiechem na twarzy nadal trwam w takiej pozycji. W końcu nie mogę wytrzymać i opadam. W tej samej chwili Justin otwiera swe piękne, brązowe oczy i wita mnie czułym uśmiechem.
-Hej piękną.- szepta, kiedy ja cmokam go w usta. Teraz spokojnie mogę wstać i iść zrobić nam śniadanie.
-Cześć.- mówię, zrzucając z siebie jego dłoń. Przygląda mi się i co chwilę uśmiecha. -Idę przyszykować śniadanie, a ty ani mi się rusz.- ruszam rodzicielsko palcem i chwilę potem śmieję się sama z siebie. -To mi się udało.- mój chichot przeradza się w ogromny, niepohamowany rechot. Bieber patrzy na mnie z równie wielkim uśmiechem na twarzy, a ja padam na kolana i zakrywam rękami twarz, próbując się uspokoić. -A teraz poważnie...-wstaję. -Nie ruszaj się stąd na krok.- i znikam za drzwiami do sypialni. Pewnym krokiem ruszam schodami na parter, chcąc przygotować śniadanie, gdy nagle zastaję wysokiego, młodego mężczyznę w stroju kucharza.
-Panna Carla?- pyta zaskoczony, widząc mnie skąpo ubraną. Zalewam się czerwienią. Dlaczego Justin mnie nie uprzedził?
-Em, tak. Przepraszam, za mój nieodpowiedni ubiór, ale nie zostałam uprzedzona o czyjejś wizycie.- mocniej otulam się satynowym szlafrokiem, który Justin zakupił specjalnie dla mnie, Policzki robią się pod jego kolor, a na twarzy mężczyzny maluje się zalotny uśmiech. Czy on próbuje mnie uwieść?
-Mogłabym przyrządzić śniadanie?- pytam skromnie, obchodząc wysepkę kuchenną.
-Wybaczy pani, ale tym zająłem się już ja. Pan Bieber prosił o coś smakowitego. Zapoznał mnie z jego wymaganiami i przez najbliższy tydzień zajmuję się przygotowywaniem dla państwa posiłków.
-Proszę, mów mi Carla.- wtrącam, czując skrępowanie przez jego grzeczność.
-Dobrze, Carlo. Podać śniadanie?- pyta, chwytając jeden talerz, na którym prezentuje pięknie ozdobione gofry. Oh, ile na nich dodatków. Potakuję entuzjastycznie i wyjmuję tacę, na której ustawia gorące naleśniki.
-Zanieść może?- sugeruje, a ja od razu zaprzeczam. Nalewam do szklanki soku multiwitaminowego i starając się nie uronić żadnej kropli, zaczynam kierować się na górę. Wchodzę do sypialni, a Justin - o dziwo, grzecznie czeka na mnie w łóżku, otulony do pasa kołdrą. Ręce splecione trzyma na złączeniu ud, a na twarzy nalepiony szeroki uśmiech.
-Grzeczny chłopczyk.- rzucam triumfalnie, siadając na brzegu łóżka. Kładę mu na kolana specjalny stolik i stawiam na nim talerz z goframi ozdobionymi bitą śmietaną, owocami, lodami, posypką i polewą.
-Wygląda apetycznie.- oblizuje kusząco wargi, a ja przypominam sobie minę kucharza.
-Czemu nie poinformowałeś mnie, że ktoś prócz nas jest w tym domu?- warczę. -Widziałeś, że wychodzę tak roznegliżowana... Zrobiłeś to specjalnie, żeby mnie sprawdzić, czy żebym się upokorzyła?- zaczyna chichotać, a ja patrzę na niego, jak na niedojrzałą osobę.
-Oh, kochanie. Przecież zrobiłem to po to, aby zobaczyć twoją reakcję. W kuchni jest kamera, a ja bacznie obserwowałem ciebie i Spencera, co robicie, jak się zachowujecie... Gdyby było coś nie tak, na pewno nie siedziałbym tutaj tak grzecznie, jak do tej pory.- mrugam w jego stronę, całkowicie zdezorientowana.
-Czy ty mi nie ufasz?- unoszę brew do góry. Poważnieje.
-Oczywiście, że ci ufam, to jemu nie ufam.- warczy, zaciskając wszystkie mięśnie na swoim ciele. Śmieję się cicho i przejeżdżam ręką po jego policzku. Zamyka oczy pod wpływem mojego dotyku.
-Jedz.- nakazuję i wstaję, aby przejść na drugą stronę łóżka i zająć swoje miejsce. Pocierając z apetytem ręce, chwytam łyżeczkę i zaczynam delektować się słodkością.
-Ktoś do ciebie dzwonił.- mówię, kiedy ubieram na siebie szare jeansy, idealnie opinające się na moich udach. Spojrzenie Justina przenosi się na mnie i wyczekuje dalszej odpowiedzi. -Nie wiem, o której to było. Obudziłam się i żeby cię nie obudzić, to po prostu leżałam. Nagle twój telefon zaczął wibrować, więc wzięłam go do góry.
-Kto dzwonił?- pyta, spoglądając na ekran laptopa.
-Numer ukryty.- wydymam usta i przeszukuję szafę w poszukiwaniu jakiejś koszuli Justina. Znajduję dużą, białą, prostą tkaninę, idealnie wyprasowaną. Zarzucam ją na swoje ciało i zaczynam niechlujnie zapinać.
-Teraz wyglądasz jeszcze lepiej, niż w czerwonym szlafroczku, kochanie.- wystawia język, a ja rzucam w niego pobliską poduszką. Skrzywi się z udawanego bólu i znów się uśmiecha.
-Spadaj!- wołam, wchodząc do łazienki, która przylega do sypialni. Spoglądam w swoje odbicie i widzę bladą jak ściana blondynkę, z włosami rozczochranymi we wszystkie strony. 'Przecież nic się nie działo.' myślę i zaczynam je czesać. Związuję w artystycznym nieładzie i pozwalam pojedynczym kosmykom opadać na twarz. Myję zęby, twarz, a później przyszczypiam policzki, próbując nadać im jakiegoś koloru. Wreszcie wychodzę z łazienki i zastaję nagiego Justina. Zakrywam momentalnie oczy i odwracam się na pięcie. W odpowiedzi na mój nagły ruch, dostaję cichy śmiech. Nagle czuję jego gorący dotyk na swojej talii, a wszystkie mięśnie się napinają. Szczególnie te na dole.
-Krępujesz się, widząc mnie nago? Przecież już widziałaś mnie w takiej odsłonie.- mruczy do ucha, a następnie przygryza je.
-Ubierz się.- warczę i odwracam się. Zaczyna kręcić na wszystkie strony swoimi ustami, jakby chciał je przećwiczyć, przed atakiem na moje. -Ubierz, proszę, bo się na ciebie rzucę.- dodaję, trzepocząc rzęsami. Justin otwiera szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w wypowiedziane słowa. Omijam go i wychodzę z sypialni. Muszę zadzwonić do mamy i poinformować ją o wszystkich sytuacjach, jakie zaszły. Nie wiem, czy będzie zadowolona z tego, że jestem u niego na tydzień. Pewne fakty jednak pominę...
-Carls!- woła przyjaciółka, rzucając się na szyję. - 3 dni bez ciebie to naprawdę męczarnia! W pracy istne szaleństwo.- dodaje szybko i puszcza mnie, aby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nadal jestem u Justina, jest środa, a przyjaciółka zaraz po pracy postanowiła nas odwiedzić. Do dziś wspominamy moment, kiedy widziała mężczyznę po raz pierwszy i to, jak nie potrafiła się przy nim wypowiadać. Teraz przychodzi jej to z ogromną łatwością i nawet mówi więcej, niż zazwyczaj. Moja zakręcona przyjaciółka...
-Serio? A mówiąc coś na nasz temat?- pytam, a żołądek zaczyna wariować i płatać różne figle.
-Tak.- tej odpowiedzi bałam się najbardziej. -Mówią, że prawdopodobnie jesteście razem, bo jak ty masz wolne, to i Bieber też się nie zjawia w pracy.- śmieję się. Jak na taką korporację, to aż dziwne, że nie zorientowali się jeszcze, iż jestem z Justinem. Potrafimy idealnie dochować tajemnicy, jeśli chodzi o to.
-Oh, mam nadzieję, że jeszcze się nie dowiedzą.- rzucam. Jesteśmy same, ponieważ Justin ma dzisiaj wizytę u lekarza. Zawiozłam go i od razu wróciłam do mieszkania. Spędzamy więc samotnie popołudnie, dopóki mój kochany nie wróci od tej wrednej baby. Naprawdę jej nie lubię. Jest taka chłodna i zgorzkniała. Nie potrafi współczuć człowiekowi. Jest bezlitosna i nie obchodzi ją los innych. Bezpośrednio potrafi powiedzieć osobie, że jego bliski zmarł, czego byłam świadkiem.
-No i opowiadaj mi, jak wam się powodzi?- uśmiecha się entuzjastycznie, widząc że policzki robią się czerwone.
-Cóż, oficjalnie powiedział, że mnie kocha.- piszczy i rzuca mi się na szyję. Wykrzykuje tyle rzeczy na raz, że nie mogę się powstrzymać i sama zaczynam krzyczeć. Jestem przepełniona szczęściem, mimo tego wypadku.
-Jak to było?- pyta, a ja zaczynam jej opowiadać o magicznym wieczorze charytatywnym. Zaraz po nim Justin miał wypadek. Tak bardzo się o niego martwiłam...
-Patric? Przystojny?- pyta zdumiona, a ja gromię ją wzrokiem.
-Masz Josha!- przypominam. Rosalie wywraca oczami i zaczyna chichotać. W tej samej chwili do salonu wchodzi Spencer z butelką wina i dwoma kryształami. Otwiera głośno alkohol i nalewa nam go do kieliszków.
-Wracasz autem?- pytam, a ona przytakuje. -Sok?- potakuje, a ja spoglądam na wysokiego mężczyznę.
-Wieloowocowy, multiwitamina, ananasowy, pomarańczowy czy lemoniadę?- przyjaciółka wlepia w niego swoje głodne oczy, a chwilę potem potrząsa głowę ze zdezorientowania.
-Lemoniada.- obsługa znika za ścianą, a ona patrzy na mnie zszokowana.
-I nic? Dalej jesteś zapatrzona w Biebera?- woła zdezorientowana.
-Oczywiście, że tak. To jego kocham, nie interesuje mnie żaden inny.- warczę, a w tej chwili rozbrzmiewa się znajomy brzęk kluczy. Cichy tupot butów milknie na chwilę w korytarzu, a potem ponawiają się. We framudze zjawia się Justin, szykownie ubrany w czarny garnitur i białą koszulę. W ręku trzyma teczkę, a jego mina jest bardzo pozytywna.
-Wszystko dobrze?- pytam, a on potakuję. Wstaję z sofy i pośpiesznie kieruję się do niego, aby go przytulić i ucałować.
-Zostawię was same, ponieważ muszę iść wykonać parę telefonów i popracować.- odgarnia mi kosmyk włosów za ucho i całuje w czubek głowy. -Witaj Rose, wyglądasz kwitnąco!- zwraca się do niej, a ona poprawia się na siedzeniu, chcąc uniknąć spojrzenia chłopaka. Prycha cicho i wychodzi z salonu. Wracam na swoje miejsce i kontynuujemy rozmowę. Tym razem ona opowiada o tym, jak powodzi jej się z Joshem. Jest w nim szaleńczo zakochana. Uwielbia spędzać z nim czas, zaś on siedzi u nas w mieszkaniu i pilnuje ją, ponieważ Rosalie boi się spać sama. Tak, dziwna fobia...
-Dziękuję za ten cudowny wieczór, kochanie. Tęsknię za tobą.- przytula mnie mocno na pożegnanie, a ja odwzajemniam jej gest. -Trzymaj się. Do zobaczenia w niedzielę. Mam nadzieję, że już wrócisz.- potakuję szybko i podaję jej płaszcz. Pomagam jej go założyć i patrzę szybko w jej oczy.
-Jesteś pewna, że nie chcesz zamówić taksówki? Wypiłaś lampkę wina.- przypominam, a ona kiwa głową.
-Jest okej, nie jestem pijana. Wiesz, że mam dobrą głowę do picia.- prycha. Wywracam oczami i odprowadzam ją do windy. Ostatni raz się ściskamy, a ja pospiesznie wracam do mieszkania. Zamykam się i zsuwam na podłogę. Naprawdę tęsknię za nią. Gdybym miała chwilę jakiejkolwiek wątpliwości, ona zjawiłaby się u progu mojego pokoju i zaraz zajęłaby się problemem, a w tej chwili... Zdana jestem na Justina, z którym nie porozmawiam na temat problemów, które dotyczą właśnie jego...
_________
Tadaam!
Cóż, może nie dzieje się tutaj znowu coś niesamowitego, ale obiecuję, że każdy rozdział będzie ciekawszy, jeju! Z tego opowiadania można by teraz zrobić Mode na sukces XD
Never mind.
Pytaliście mnie, ile mam jeszcze rozdziałów do końca bloga. Odpowiedź jest niezbyt satysfakcjonująca.
Nie powiem Wam, ile ich dokładnie jest, ale nie będziecie zadowoleni.
Na pewno nie jest ich sto. Rozdziałów jest tyle, ile przeciętnie w każdej książce Sparks'a (jeśli ktoś czyta ;p).
Ten sam zwyczaj - 15 komów, kolejny rozdział...
Co jeszcze... Podoba Wam się to, że czasami dodaję gify przy niektórych wypowiedziach bohaterów?:)
Piszcie, co sądzicie + podawajcie mi swoje blogi, jeśli je macie, z miłą chęcią wpadnę! ♥
Okej, rozpisałam się.
15 komentarzy = rozdział 14.
Claudia ♥
9.26.2014
9.20.2014
Rozdział 12.
-Ej, kochanie, nie płacz już.- mówi Justin, ściskając moją dłoń. -Jestem tutaj. Nie masz się czym przejmować. Ta kobieta będzie miała rozprawę w sądzie.
-Gdybym była sędzią, skazałabym ją na dożywotnie męki za to, co zrobiła! Ta kobieta musi iść do więzienia.- przerywam mu, a on śmieje się cicho z moich nerwów, które wypływają na wierzch, kiedy wspominam o sprawczyni wypadku.
-Już dobrze. - całuje moją dłoń, a ja przez łzy uśmiecham się do niego. Kocham go, najbardziej na świecie. -To kiedy mnie wypisują?- pyta, a ja spoglądam na zegarek.
-Jutro albo pojutrze, Leżysz tu od wczoraj. Lekarz prowadzący twoje leczenie oznajmił, że długo tu nie pobędziesz, bo masz tylko zadrapania i siniaki. Ja niestety potrzymałabym cię dłużej na obserwacji, aby mieć stu procentową pewność, że jesteś cały i zdrowy.- mruczę zażenowana, a on patrzy na mnie.
-Będziesz mnie, kochanie, obserwować cały czas, kiedy będziemy w domu. Wracamy do Nowego Jorku, jak tylko się stąd wypiszę. Nie chcę tutaj przyjeżdżać przez jakiś czas.- warczy, a ja ściskam jego dłoń. -I nie chodzi tutaj o mnie, tylko o ciebie. Myśl, że mógłbym cię już nigdy nie zobaczyć, nie przytulić, nie pocałować... To najgorsza myśl, jaką kiedykolwiek miałem...- jego oczy momentalnie robią się smutniejsze, a moje serce zaczyna niesamowicie mocno ściskać, widząc go w takim stanie.
-Oh, kochanie... Już... Ćśś.- całuję znów w rękę i mocno przytulam ją do twarzy. Tak bardzo się cieszę, gdy widzę go całego i zdrowego.
-Gdybym była sędzią, skazałabym ją na dożywotnie męki za to, co zrobiła! Ta kobieta musi iść do więzienia.- przerywam mu, a on śmieje się cicho z moich nerwów, które wypływają na wierzch, kiedy wspominam o sprawczyni wypadku.
-Już dobrze. - całuje moją dłoń, a ja przez łzy uśmiecham się do niego. Kocham go, najbardziej na świecie. -To kiedy mnie wypisują?- pyta, a ja spoglądam na zegarek.
-Jutro albo pojutrze, Leżysz tu od wczoraj. Lekarz prowadzący twoje leczenie oznajmił, że długo tu nie pobędziesz, bo masz tylko zadrapania i siniaki. Ja niestety potrzymałabym cię dłużej na obserwacji, aby mieć stu procentową pewność, że jesteś cały i zdrowy.- mruczę zażenowana, a on patrzy na mnie.
-Będziesz mnie, kochanie, obserwować cały czas, kiedy będziemy w domu. Wracamy do Nowego Jorku, jak tylko się stąd wypiszę. Nie chcę tutaj przyjeżdżać przez jakiś czas.- warczy, a ja ściskam jego dłoń. -I nie chodzi tutaj o mnie, tylko o ciebie. Myśl, że mógłbym cię już nigdy nie zobaczyć, nie przytulić, nie pocałować... To najgorsza myśl, jaką kiedykolwiek miałem...- jego oczy momentalnie robią się smutniejsze, a moje serce zaczyna niesamowicie mocno ściskać, widząc go w takim stanie.
-Oh, kochanie... Już... Ćśś.- całuję znów w rękę i mocno przytulam ją do twarzy. Tak bardzo się cieszę, gdy widzę go całego i zdrowego.
Pakujemy swoje rzeczy i zbieramy się do wylotu. Spoglądam na siedzącego Justina, który już pochłonięty pracą, nerwowo wystukuje coś na klawiaturze laptopa, mrucząc coś pod nosem. Wrócił Pan Idealnie Ułożony. Wlepia swe zmęczone oczy w ekran i co jakiś czas patrzy na mnie. Uśmiecha się, a potem poważnieje i nanosi zmiany w dokumentach, które dostarczyła mu na pocztę jego asystentka. Kiwam bezradnie głową, chowając bokserki mężczyzny. Robię się czerwona widząc szare majtki z taśmą, na której widnieje napis 'Calvin Klein'. Te same bokserki miał na sobie, kiedy pierwszy raz to robiliśmy.
-Interesujące, z jaką ciekawością się im przyglądasz.- przejeżdża palcem wskazującym po dolnej wardze, patrząc na moją odrętwiałą sylwetkę. Wypuszczam nieświadomie wstrzymywane powietrze i trzepoczę rzęsami w jego stronę. -Za pół godziny mamy samolot.- oznajmiam, próbując zmienić temat, ale nie daje za wygraną. Zrzuca ze swoich kolan macbooka i lekko posykując z bólu, rusza w moim kierunku. -Wiem, co robisz.- rzucam nerwowo, chcąc opanować swoje oszalałe serce. On jednak podchodzi bliżej i przejeżdża swoimi dłońmi po moim kręgosłupie.
-Lubię, kiedy twoje włosy są mokre i spięte w wysokiego kucyka. Wydłuża on twoją sylwetkę.-
zaczyna składać pocałunki na mojej szyi, a ja zamykam oczy, odchylając głowę na bok, odsłaniając mu miejsce do najczulszych miejsc mojej szyi. Jego prawa dłoń mocno obejmuje talie i przysuwa do siebie, a lewą jeździ po ramieniu, zrzucając pojedynczo najpierw ramiączka od bluzeczki, a potem od stanika.
-Justin, nie.. Proszę.- szepczę, chcąc się powstrzymać, ale jego dotyk dla mnie jest jak narkotyk. Nie potrafię się powstrzymać, choć tak bardzo tego chcę. "Teraz, albo nigdy MacCartney. Pokaż, że potrafisz." warczy moja podświadomość, a ja nabierając głębiej powietrza, kiedy chłopak zostawia słodki ślad na mojej szyi. Odsuwam się kawałek dalej.
-Nie rób tego. Jesteś potłuczony, musisz odpoczywać.- rzucam mu gniewne spojrzenie i wracam do pakowania. Zrezygnowany zarzuca na siebie marynarkę. Jego twarz wykrzywia się w bólu, ale udaję, że tego nie widzę. Mój biedny...
Punktualnie o 20 wsiadamy do samolotu i zapinamy się pasami. Spoglądam co jakiś czas na jego rękę, która jest ciągle zaczerwieniona. 'Opuchlizna zejdzie do dwóch dni'- przypominają mi się słowa lekarza i odwracam wzrok. Patrzę na panoramę miasta, która oddala się, aż wreszcie znika z mojego punktu widzenia. Chwilę potem odprężam się na fotelu pasażera i po raz kolejny obserwuję Biebera. Przyglądam się z dokładnością jego twarzy zatrzymując się na rozpiętej koszuli i oblizuję usta.
-Jeszcze niedawno sama mnie upominałaś, a teraz składasz mi dwuznaczne propozycje. Jesteś pełna sprzeczności, kochanie.- zauważa Justin i pochyla się, aby mnie pocałować. Ból klatki piersiowej się zaostrzył, ponieważ nim dotknął moich ust, wrócił szybko na swoje miejsce. Przestraszona patrzę na niego, jak zaczyna kwilić z cierpienia. Natychmiast odpinam pas i biegnę z krzykiem do pomieszczenia obok. Wracam w towarzystwie lekarza, którego Justin zamówił w razie potrzeby, a on prędko przywozi wózek, na którym zawozi go do sypialni. Chcąc iść z nim, kieruję się wąskim korytarzem do pokoju na samym końcu, ale niestety. Mężczyzna zamyka mi drzwi przed nosem i nie pozwala wejść.
Opadam z bezsilności i zakrywam twarz rękami, czując, że do oczu napływają łzy. Mocno zaciskam powieki, nie pozwalając wydostać im się na zewnątrz. Prowadząc walkę, która z góry jest przegrana, zaciskam ręce w pięść i podsuwam pod podbródek kolana. Kiwam się w przód i tył i rozmyślam. Dlaczego on nadal cierpi? Jeszcze parę godzin temu był w stanie iść ze mną do łóżka, a teraz zwija się z bólu. Rozsadzają mnie wyrzuty sumienia. Co, jeśli to moja wina? Nie dopilnowałam tego, aby ciągle leżał i odpoczywał. Był taki uparty i stanowczy. Czasami aż bałam się jego tonu głosu, dlatego mu ulegałam i pozwalałam na to, co chciał. A teraz mój biedny Justin leży za tymi cholernymi drzwiami i co jakiś czas krzyczy z bólu. Gdy proszę Boga o to, aby go uzdrowił, myślę o ojcu i matce, którzy łączą się ze mną duchowo w modlitwie. Cała nasza trójka, jak i matka Justina modlą się za niego. Oby mu nic nie było.
Nagle czuję, że drzwi obok się rozsuwają. Otwieram zaspane, obolałe i sklejone od łez oczy i spoglądam w górę, mrużąc je od intensywnego światła. Jak długo spałam?
-Co z nim?- pytam, od razu wstając na proste nogi.
-Śpi. Jest padnięty. Podałem mu leki przeciwbólowe, zaczną działać do godziny czasu. Proszę dopilnować, aby pan Bieber się naprawdę nie przemęczał. Niech leży w łóżku tak często, jak to się da. Minimum tydzień bez pracy. Nie ma uszkodzeń narządów wewnętrznych, ale kawałek szkła, które wyjęliśmy z jego boku daje o sobie znać właśnie teraz. Mimo, że go tam już nie ma.- przejeżdża po kilkudniowym zaroście, widocznie mocno się nad czymś zastanawiając. Szkło w jego boku? Dlaczego nic o nim nie wiedziałam?
-Czemu nie zostałam poinformowana, że w jego organizmie było jakieś ciało obce?- warczę w stronę mężczyzny, a on prostuje się i spogląda na mnie ze spokojem w oczach.
-Pan Bieber nie pozwolił udzielić panience takiej informacji.
-Z jakiego powodu?
-Nie chciał panią zbytnio martwić. Wiedział, jak to się skończy, ale widząc panią w takim stanie, jak teraz, nie mogłem dłużej tego utajać, wiedząc że jesteście państwo razem.- nie chcąc kontynuować rozmowy ze mną, przechodzi obok i kieruje się do kabiny, w której on i reszta załogi spędza lot. Przeciągam się i wchodzę cicho do sypialni, w której leży Justin. Jest podpięty do kroplówki, jego głowa lekko przekręcona w lewą stronę, a usta rozchylone. Dlaczego on musi tak cierpieć? Nienawidzę osoby, która mu to zrobiła. Pójdzie siedzieć, oj ja już o to zadbam.
Siadam obok niego i przytulam chłodną rękę do policzka. Kiedy słyszę informacje od pilota o lądowaniu, spoglądam wystraszona w stronę szatyna. Zrywam się na proste nogi i biegnę do kadłuby pilota.
-Mogę zostać przy łóżku Justina podczas lądowania?- mrugam w stronę pierwszego pilota, a on posyła pytające spojrzenie w stronę drugiego.
-Oczywiście, tylko proszę ostrożnie, proszę pani.- mówi entuzjastycznie, a ja wracam do Justina, który przebudził się chyba przez mój głośny i gwałtowny bieg. Patrzę na niego z lekkim uśmiechem na twarzy i zajmuję wcześniejsze miejsce.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?- pytam cicho, całując jego dłoń.
-Nie chcę cię martwić kochanie.- szepta słabo, a do oczu napływają mi łzy. Troszczy się o mnie, a o swoje zdrowie nie potrafi zadbać. Jakież to irytujące...
Porywam klucze z blatu komody w pokoju, do torby pakuję pierwsze ciuchy, które miałam na wieszakach i kosmetyczkę, oraz inne najpotrzebniejsze mi rzeczy.
-Nie śpiesz się tak.- słyszę głos Justina i odwracam się w jego stronę.
-Jasna cholera, Bieber! Miałeś siedzieć w aucie i się z niego nie ruszać! Z tobą to gorzej niż z dzieckiem. Masz leżeć, debilu!- krzyczę, wrzucając bieliznę i zasuwając torbę.
-Nie denerwuj się, bo ci zmarszczki wyskoczą.- wystawia figlarnie język, a do sypialni wchodzi Rose. Wita się ze mną i z Justinem.
-Jadę do niego, nie wiem, kiedy wrócę, bo widzisz. Pan ofiara losu nie może sobie sam poradzić, bo spuścić na chwilę z oczu i już robi to, co nie trzeba.- warczę i omijam ją, ciągnąc delikatnie czekoladowookiego za rękę. Ostatnią rzeczą, jaką biorę ze sobą, jest kurtka, czapka oraz szalik. Tak, ta zima zapowiada się dosyć mroźnie. Otulam Justina kocem i przytulam do siebie.
-Lepiej czułbym się, gdybym to ja ciebie tak przytulał, wiesz?- chichocze, a ja wywracam oczami.
-Cieszę się, że humor dopisuje, ale to nie jest zabawne. Widziałam, co się działo w samolocie. Do powtórki z rozrywki nie dopuszczę. Możesz krzyczeć, bić, płakać, nie dopuszczę, abyś robił to, co ci nie wolno.- ściskam go mocniej i opieram głowę o jego ramię.
-Kocham cię.- słyszę naglę i unoszę wzrok w górę. -Kocham cię.- ponawia i całuje mnie delikatnie w usta, gdy winda się otwiera. Kierujemy się do wyjścia i wsiadamy do mercedesa, którym przyjechał szofer. Mkniemy do apartamentu mężczyzny, w ciszy, trzymając się za ręce i słuchając utworów dobrze nam znanego John'a Legend'y.
Balsamuję ciało i obserwuję uważnie Biebera, który również przygląda się mojej pracy. Uśmiecha się co jakiś czas, jakby knuł właśnie spisek przeciw całemu światu. Prycham i wrzucam krem do kosmetyczki. Gaszę górne światła i kieruję się w stronę łóżka. Wsuwam ostrożnie jedną nogę, a potem drugą i wyłączam również boczną lampkę.
-Tylko tyle?- pyta zaskoczony Justin, patrząc na mnie z góry. Ja wygodnie odwracam się plecami do niego i zamykam oczy, próbując iść spać. To był męczący dzień, a jutro czeka mnie praca. Nagle czuję pocałunki na swoim ramieniu i wiem, że tym razem nie ustąpi.
-Proszę cię, idź spać, w przeciwnym razie ja idę na kanapę do salonu i tam się prześpię. I tak wstaję rano do pracy.- wzdycham, a Bieber zaczyna pomrukiwać do mojego ucha.
-Jestem twoim szefem, dzwoniłem do pracy i poinformowałem o tym, że cię nie będzie. Skoro ja nie pracuję, to ty tym bardziej.- przygryza moje ucho, a ja podnoszę się do góry.
-Justin proszę. Nie będziesz mnie utrzymywał. To dla mnie ważne. Potrzebuję tej pracy, kocham pracować.- rzucam i przeczesuję swoje mokre włosy.
-Ty opiekujesz się mną, a ja opiekuję się tobą. Nie ma za co.- przyciąga mnie do siebie i opiera o swoją klatkę piersiową. Momentalnie unoszę się, nie chcąc sprawiać mu bólu. Patrzy na mnie zdezorientowany, a ja dźwigam jego t-shirt do góry. Wskazuję palcem na biały bandaż i bacznie obserwuję jego reakcję. Uśmiecha się entuzjastycznie i znów kładzie mnie na torsie.
-Gdy tak leżysz, boli znacznie mniej, kochanie.- przerywa i całuje mnie w czubek głowy. Gasi lampkę po swojej stronie i obniża się. -Dobranoc.- szepta, a ja uśmiecham się.
-Kocham cię.- i całuję go w miejsce, gdzie ma serce. Czuję, że zaczyna bić mocniej...
_________________
Okej, może nie było 15 komentarzy, ale jest weekend, a nie wiem, czy zdołam dodać rozdział w tygodniu.
Mam nadzieję, że teraz już będzie tyle komentarzy, ile mamy w umowie. :>
Chciałabym również poinformować, że na bloggerze napisałam tą historię do końca, właśnie skończyłam ostatni rozdział. Więc im szybciej będzie 15 komentarzy, tym szybciej poznacie losy bohaterów,
Nie przedłużając,
15 komentarzy= Rozdział 13
Buziaki, Claudia ♥
-Interesujące, z jaką ciekawością się im przyglądasz.- przejeżdża palcem wskazującym po dolnej wardze, patrząc na moją odrętwiałą sylwetkę. Wypuszczam nieświadomie wstrzymywane powietrze i trzepoczę rzęsami w jego stronę. -Za pół godziny mamy samolot.- oznajmiam, próbując zmienić temat, ale nie daje za wygraną. Zrzuca ze swoich kolan macbooka i lekko posykując z bólu, rusza w moim kierunku. -Wiem, co robisz.- rzucam nerwowo, chcąc opanować swoje oszalałe serce. On jednak podchodzi bliżej i przejeżdża swoimi dłońmi po moim kręgosłupie.
-Lubię, kiedy twoje włosy są mokre i spięte w wysokiego kucyka. Wydłuża on twoją sylwetkę.-
zaczyna składać pocałunki na mojej szyi, a ja zamykam oczy, odchylając głowę na bok, odsłaniając mu miejsce do najczulszych miejsc mojej szyi. Jego prawa dłoń mocno obejmuje talie i przysuwa do siebie, a lewą jeździ po ramieniu, zrzucając pojedynczo najpierw ramiączka od bluzeczki, a potem od stanika.
-Justin, nie.. Proszę.- szepczę, chcąc się powstrzymać, ale jego dotyk dla mnie jest jak narkotyk. Nie potrafię się powstrzymać, choć tak bardzo tego chcę. "Teraz, albo nigdy MacCartney. Pokaż, że potrafisz." warczy moja podświadomość, a ja nabierając głębiej powietrza, kiedy chłopak zostawia słodki ślad na mojej szyi. Odsuwam się kawałek dalej.
-Nie rób tego. Jesteś potłuczony, musisz odpoczywać.- rzucam mu gniewne spojrzenie i wracam do pakowania. Zrezygnowany zarzuca na siebie marynarkę. Jego twarz wykrzywia się w bólu, ale udaję, że tego nie widzę. Mój biedny...
Punktualnie o 20 wsiadamy do samolotu i zapinamy się pasami. Spoglądam co jakiś czas na jego rękę, która jest ciągle zaczerwieniona. 'Opuchlizna zejdzie do dwóch dni'- przypominają mi się słowa lekarza i odwracam wzrok. Patrzę na panoramę miasta, która oddala się, aż wreszcie znika z mojego punktu widzenia. Chwilę potem odprężam się na fotelu pasażera i po raz kolejny obserwuję Biebera. Przyglądam się z dokładnością jego twarzy zatrzymując się na rozpiętej koszuli i oblizuję usta.
-Jeszcze niedawno sama mnie upominałaś, a teraz składasz mi dwuznaczne propozycje. Jesteś pełna sprzeczności, kochanie.- zauważa Justin i pochyla się, aby mnie pocałować. Ból klatki piersiowej się zaostrzył, ponieważ nim dotknął moich ust, wrócił szybko na swoje miejsce. Przestraszona patrzę na niego, jak zaczyna kwilić z cierpienia. Natychmiast odpinam pas i biegnę z krzykiem do pomieszczenia obok. Wracam w towarzystwie lekarza, którego Justin zamówił w razie potrzeby, a on prędko przywozi wózek, na którym zawozi go do sypialni. Chcąc iść z nim, kieruję się wąskim korytarzem do pokoju na samym końcu, ale niestety. Mężczyzna zamyka mi drzwi przed nosem i nie pozwala wejść.
Opadam z bezsilności i zakrywam twarz rękami, czując, że do oczu napływają łzy. Mocno zaciskam powieki, nie pozwalając wydostać im się na zewnątrz. Prowadząc walkę, która z góry jest przegrana, zaciskam ręce w pięść i podsuwam pod podbródek kolana. Kiwam się w przód i tył i rozmyślam. Dlaczego on nadal cierpi? Jeszcze parę godzin temu był w stanie iść ze mną do łóżka, a teraz zwija się z bólu. Rozsadzają mnie wyrzuty sumienia. Co, jeśli to moja wina? Nie dopilnowałam tego, aby ciągle leżał i odpoczywał. Był taki uparty i stanowczy. Czasami aż bałam się jego tonu głosu, dlatego mu ulegałam i pozwalałam na to, co chciał. A teraz mój biedny Justin leży za tymi cholernymi drzwiami i co jakiś czas krzyczy z bólu. Gdy proszę Boga o to, aby go uzdrowił, myślę o ojcu i matce, którzy łączą się ze mną duchowo w modlitwie. Cała nasza trójka, jak i matka Justina modlą się za niego. Oby mu nic nie było.
Nagle czuję, że drzwi obok się rozsuwają. Otwieram zaspane, obolałe i sklejone od łez oczy i spoglądam w górę, mrużąc je od intensywnego światła. Jak długo spałam?
-Co z nim?- pytam, od razu wstając na proste nogi.
-Śpi. Jest padnięty. Podałem mu leki przeciwbólowe, zaczną działać do godziny czasu. Proszę dopilnować, aby pan Bieber się naprawdę nie przemęczał. Niech leży w łóżku tak często, jak to się da. Minimum tydzień bez pracy. Nie ma uszkodzeń narządów wewnętrznych, ale kawałek szkła, które wyjęliśmy z jego boku daje o sobie znać właśnie teraz. Mimo, że go tam już nie ma.- przejeżdża po kilkudniowym zaroście, widocznie mocno się nad czymś zastanawiając. Szkło w jego boku? Dlaczego nic o nim nie wiedziałam?
-Czemu nie zostałam poinformowana, że w jego organizmie było jakieś ciało obce?- warczę w stronę mężczyzny, a on prostuje się i spogląda na mnie ze spokojem w oczach.
-Pan Bieber nie pozwolił udzielić panience takiej informacji.
-Z jakiego powodu?
-Nie chciał panią zbytnio martwić. Wiedział, jak to się skończy, ale widząc panią w takim stanie, jak teraz, nie mogłem dłużej tego utajać, wiedząc że jesteście państwo razem.- nie chcąc kontynuować rozmowy ze mną, przechodzi obok i kieruje się do kabiny, w której on i reszta załogi spędza lot. Przeciągam się i wchodzę cicho do sypialni, w której leży Justin. Jest podpięty do kroplówki, jego głowa lekko przekręcona w lewą stronę, a usta rozchylone. Dlaczego on musi tak cierpieć? Nienawidzę osoby, która mu to zrobiła. Pójdzie siedzieć, oj ja już o to zadbam.
Siadam obok niego i przytulam chłodną rękę do policzka. Kiedy słyszę informacje od pilota o lądowaniu, spoglądam wystraszona w stronę szatyna. Zrywam się na proste nogi i biegnę do kadłuby pilota.
-Mogę zostać przy łóżku Justina podczas lądowania?- mrugam w stronę pierwszego pilota, a on posyła pytające spojrzenie w stronę drugiego.
-Oczywiście, tylko proszę ostrożnie, proszę pani.- mówi entuzjastycznie, a ja wracam do Justina, który przebudził się chyba przez mój głośny i gwałtowny bieg. Patrzę na niego z lekkim uśmiechem na twarzy i zajmuję wcześniejsze miejsce.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?- pytam cicho, całując jego dłoń.
-Nie chcę cię martwić kochanie.- szepta słabo, a do oczu napływają mi łzy. Troszczy się o mnie, a o swoje zdrowie nie potrafi zadbać. Jakież to irytujące...
Porywam klucze z blatu komody w pokoju, do torby pakuję pierwsze ciuchy, które miałam na wieszakach i kosmetyczkę, oraz inne najpotrzebniejsze mi rzeczy.
-Nie śpiesz się tak.- słyszę głos Justina i odwracam się w jego stronę.
-Jasna cholera, Bieber! Miałeś siedzieć w aucie i się z niego nie ruszać! Z tobą to gorzej niż z dzieckiem. Masz leżeć, debilu!- krzyczę, wrzucając bieliznę i zasuwając torbę.
-Nie denerwuj się, bo ci zmarszczki wyskoczą.- wystawia figlarnie język, a do sypialni wchodzi Rose. Wita się ze mną i z Justinem.
-Jadę do niego, nie wiem, kiedy wrócę, bo widzisz. Pan ofiara losu nie może sobie sam poradzić, bo spuścić na chwilę z oczu i już robi to, co nie trzeba.- warczę i omijam ją, ciągnąc delikatnie czekoladowookiego za rękę. Ostatnią rzeczą, jaką biorę ze sobą, jest kurtka, czapka oraz szalik. Tak, ta zima zapowiada się dosyć mroźnie. Otulam Justina kocem i przytulam do siebie.
-Lepiej czułbym się, gdybym to ja ciebie tak przytulał, wiesz?- chichocze, a ja wywracam oczami.
-Cieszę się, że humor dopisuje, ale to nie jest zabawne. Widziałam, co się działo w samolocie. Do powtórki z rozrywki nie dopuszczę. Możesz krzyczeć, bić, płakać, nie dopuszczę, abyś robił to, co ci nie wolno.- ściskam go mocniej i opieram głowę o jego ramię.
-Kocham cię.- słyszę naglę i unoszę wzrok w górę. -Kocham cię.- ponawia i całuje mnie delikatnie w usta, gdy winda się otwiera. Kierujemy się do wyjścia i wsiadamy do mercedesa, którym przyjechał szofer. Mkniemy do apartamentu mężczyzny, w ciszy, trzymając się za ręce i słuchając utworów dobrze nam znanego John'a Legend'y.
Balsamuję ciało i obserwuję uważnie Biebera, który również przygląda się mojej pracy. Uśmiecha się co jakiś czas, jakby knuł właśnie spisek przeciw całemu światu. Prycham i wrzucam krem do kosmetyczki. Gaszę górne światła i kieruję się w stronę łóżka. Wsuwam ostrożnie jedną nogę, a potem drugą i wyłączam również boczną lampkę.
-Tylko tyle?- pyta zaskoczony Justin, patrząc na mnie z góry. Ja wygodnie odwracam się plecami do niego i zamykam oczy, próbując iść spać. To był męczący dzień, a jutro czeka mnie praca. Nagle czuję pocałunki na swoim ramieniu i wiem, że tym razem nie ustąpi.
-Proszę cię, idź spać, w przeciwnym razie ja idę na kanapę do salonu i tam się prześpię. I tak wstaję rano do pracy.- wzdycham, a Bieber zaczyna pomrukiwać do mojego ucha.
-Jestem twoim szefem, dzwoniłem do pracy i poinformowałem o tym, że cię nie będzie. Skoro ja nie pracuję, to ty tym bardziej.- przygryza moje ucho, a ja podnoszę się do góry.
-Justin proszę. Nie będziesz mnie utrzymywał. To dla mnie ważne. Potrzebuję tej pracy, kocham pracować.- rzucam i przeczesuję swoje mokre włosy.
-Ty opiekujesz się mną, a ja opiekuję się tobą. Nie ma za co.- przyciąga mnie do siebie i opiera o swoją klatkę piersiową. Momentalnie unoszę się, nie chcąc sprawiać mu bólu. Patrzy na mnie zdezorientowany, a ja dźwigam jego t-shirt do góry. Wskazuję palcem na biały bandaż i bacznie obserwuję jego reakcję. Uśmiecha się entuzjastycznie i znów kładzie mnie na torsie.
-Gdy tak leżysz, boli znacznie mniej, kochanie.- przerywa i całuje mnie w czubek głowy. Gasi lampkę po swojej stronie i obniża się. -Dobranoc.- szepta, a ja uśmiecham się.
-Kocham cię.- i całuję go w miejsce, gdzie ma serce. Czuję, że zaczyna bić mocniej...
_________________
Okej, może nie było 15 komentarzy, ale jest weekend, a nie wiem, czy zdołam dodać rozdział w tygodniu.
Mam nadzieję, że teraz już będzie tyle komentarzy, ile mamy w umowie. :>
Chciałabym również poinformować, że na bloggerze napisałam tą historię do końca, właśnie skończyłam ostatni rozdział. Więc im szybciej będzie 15 komentarzy, tym szybciej poznacie losy bohaterów,
Nie przedłużając,
15 komentarzy= Rozdział 13
Buziaki, Claudia ♥
9.15.2014
Rozdział 11.
Siedzimy przy stoliku i jemy ostatni posiłek, który ma być na tym przyjęciu. Padam. Moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Są spuchnięte, obolałe i zmęczone, jak cała ja. Marzę o tym, aby je zdjąć i położyć się wygodnie pod kołderką z moim mężczyzną u boku. Pociera moje kolana co jakiś czas i bacznie mnie obserwuje. Podziwia jak najcenniejszy obraz świata, dotyka jak najkruchszą rzeźbę, dba i chroni jak jastrząb swoich dzieci. Jest moim ideałem. Najcudowniejszym człowiekiem świata, który wydaje się być tak perfekcyjny w każdym calu, że można by powiedzieć, iż nie da się bardziej. Wtedy on jednak pokazuje, że to, jaki był do tej pory, to nic w porównaniu do tego, co jeszcze ma w zanadrzu.
-Prosimy teraz, aby każdy z państwa wypisał czek, który przekaże na akcję, dla której się tutaj zebraliśmy.- rzuca do mikrofonu starsza kobieta z wieloma zmarszczkami na twarzy. Uśmiecha się ciepło do publiczności i schodzi. Patrzę nerwowo na kartkę i stwierdzam, że pięćset dolarów ode mnie wystarczy. Wpisuję liczby w odpowiednie miejsca i anonimowo wrzucam do wielkiego kartonu, który ustawiono nieopodal naszego stoliku. Justin rusza za mną i robi to samo. Chociaż w tym nie przypomina mi, że jest bogaty i to on za mnie zapłaci. Czuję ulgę.
-Wracamy?- pyta, a ja uśmiecham się lekko i całuję go w policzek. -Czyli tak?- chichocze, a ja entuzjastycznie potakuję. Żegnamy się z towarzystwem, a Mary, którą poznałam na samym początku zaczyna kierować się za nami.
-Do zobaczenia Justinku. Żegnaj Carlo.- przytula mężczyznę, a potem posyła mi dumny uśmiech. Nie rozumiejąc o co jej chodzi, ignoruję jej zachowanie i najzwyczajniej w świecie wtulam się skonana w ramię Biebera.
-Zmęczona?- unoszę wzrok w jego stronę i mrugam ciężkimi powiekami. -Tak myślałem.- wzdycha, mijając nadal czekających paparazzi. Robią nam parę zdjęć, nie pytając o zgodę, a my zasiadamy w limuzynie, która zawozi nas do hotelu. Tam wita nas dyrektor, którego rzadko można tu spotkać. Oferuje nam różne atrakcje, zupełnie za darmo, oczywiście gdy poznał nazwisko mojego chłopaka. Cóż, ciężko o nim nie słyszeć, skoro lokalne media ciągle o nim wspominają. Jest wisienką na torcie w tym ogromnym mieście.
Stojąc w windzie zamykam oczy i opieram się o lustro, które służy za ścianę windy.
-Hej, hej, hej.- woła Justin, kiedy zaczynam wirować w przód i tył. Pojmuje mnie w ramiona i unosi nad ziemię, trzymając mocno przy sobie.
-Nie ma takiej potrzeby, postoję.- mamroczę, a on zaprzecza ruchem głowy. Nie kłócąc się, po prostu zamykam oczy. Chwytam swoje obolałe stopy i zdejmuję z nich wysokie, kremowe pantofle. Czuję pulsującą krew w żyłach i oddycham z ulgom.
-O tak.. Tego mi było trzeba.- jęczę i zarzucam ręce na jego szyję. Słyszę cichy śmiech, po czym kierujemy się w stronę pokoju. 34 piętro ma to w sobie, że z niego widać całe Las Vegas. Cudowna panorama rozpościerająca się u stóp powoduje, że człowiek pragnie się zatrzymać na moment i przemyśleć to i owo. Sama chciałabym się zatrzymać w biegu i nacieszyć się tym, co jest. Mam szczęśliwą rodzinę, przyjaciółkę, którą nie oddałabym za żadne skarby, inteligentnego, romantycznego, uwodzicielskiego, ambitnego, kreatywnego chłopaka... Jestem zdrowa, mam pracę, życie, o którym mogłam tylko pomarzyć. Widzę miejsca i ludzi, których w normalnych okolicznościach nie poznałabym nigdy. Justin otwiera mi okno na świat. Pokazuje, jaki staje się ciekawy przy jego boku. Las Vegas nie interesowałby mnie tak bardzo, gdyby nie Bieber i jego cudowne pomysły na spędzanie wspólnie czasu. Nie potrafi usiedzieć w spokoju w pomieszczeniu hotelowym. Nienawidzi siedzieć. Nienawidzi odpoczywać. Brzydzi się snu. Twierdzi, że będzie mieć na to czas po śmierci. Teraz chce korzystać z życia na sto procent, brać z niego to, co najlepsze. A ja chcę mu w tym towarzyszyć. Zwarta i gotowa, na zawsze przy nim. Chcę być jego kobietą, o której marzył, którą będzie bezgranicznie kochać, a ja będę kochać jego.
-Dobranoc skarbie.- szepta, kiedy wchodzimy do sypialni. Kładzie delikatnie na łóżku i zdejmuje sukienkę. Rzuca ją na bok i patrzy uważnie na mnie. Widząc dodatki, również je odkłada na stolik nocny i idzie do łazienki po jakieś przedmioty, z którymi wraca po chwili i kładzie tam, gdzie biżuterię.
-Jesteś w stanie iść do toalety, czy nie?- pyta, a ja wzruszam ramionami.
-Zdołam iść wziąć prysznic.- zrzucam z siebie kołdrę i chwiejnym krokiem ruszam do pomieszczenia obok. Głowa zaczyna mnie strasznie boleć, mimo tego, że nic nie wypiłam. Zrzucam z siebie bieliznę i wchodzę pod prysznic, otulając się gorącą wodą. Po pięciu minutach owijam ciało szlafrokiem i wychodzę do sypialni. Rozglądam się w poszukiwaniu mężczyzny, lecz nigdzie go nie widzę. Idę więc do komody i wyjmuję z niej bieliznę. Upewniając się, że w pobliżu nie ma Justina, zrzucam z siebie miękki materiał i natychmiast wsuwam na siebie idealnie pasujące, koronkowe majteczki, które nie zasłaniają zbyt dużo... 'Oh, nazywaj rzeczy po imieniu. Nie jesteś dzieckiem, MacCartney! To stringi!' krzyczy na mnie podświadomość, a ja wywracam z irytacją oczami. Zapinam biustonosz, który jest w komplecie i wdrapuję się na łóżko, otulając się ciepłym materiałem. Jestem na tyle zmęczona, że nie mam sił iść i sprawdzić, gdzie obecnie jest Justin. Przekręcam się na drugą stronę, aby wyjrzeć przez okno i napotykam Biebera.
-O mój boże, co ty tutaj robisz?- pytam zszokowana, a on uśmiecha się triumfalnie. -Jak długo tutaj jesteś?- dopytuję, ale on nadal milczy.-Odpowiadaj na moje pytania!
-Wystarczająco długo, żeby widzieć cię nago.- wystawia język jak nastolatek, a moja twarz robi się czerwona jak bielizna.
-Super, extra, dobrze. Idę spać, dobranoc.- całuję go szybko i wtulam się w poduszkę. Gdybym przytuliła się do niego, zapewne nie skończyło by się to snem, o którym teraz marzę. Oj nie, to nie byłoby zgodne z moimi teraźniejszymi pragnieniami. Zamykam oczy i usypiam ze świadomością, że mężczyzna leżący obok oświadczył mi, że mnie kocha. Czy ja darzę go tym samym uczuciem? Owszem, teraz jestem tego równie pewna, jak tego, że jestem istotą ludzką, która żyje dzięki tlenu, a bez niego umiera... Moim tlenem jest Justin, bez niego nie wiem, jak żyć i iść dalej.
Punktualnie w samo południe puka do nas obsługa. Wiercę się na łóżku i mrużę oczy, aby sprawdzić, czy Justin również się obudził. Jego niestety nie ma w łóżku. Zamiast tego znajduję karteczkę. Otwieram ją i zaczynam czytać korespondencję, którą zaadresowano do mnie.
-Prosimy teraz, aby każdy z państwa wypisał czek, który przekaże na akcję, dla której się tutaj zebraliśmy.- rzuca do mikrofonu starsza kobieta z wieloma zmarszczkami na twarzy. Uśmiecha się ciepło do publiczności i schodzi. Patrzę nerwowo na kartkę i stwierdzam, że pięćset dolarów ode mnie wystarczy. Wpisuję liczby w odpowiednie miejsca i anonimowo wrzucam do wielkiego kartonu, który ustawiono nieopodal naszego stoliku. Justin rusza za mną i robi to samo. Chociaż w tym nie przypomina mi, że jest bogaty i to on za mnie zapłaci. Czuję ulgę.
-Wracamy?- pyta, a ja uśmiecham się lekko i całuję go w policzek. -Czyli tak?- chichocze, a ja entuzjastycznie potakuję. Żegnamy się z towarzystwem, a Mary, którą poznałam na samym początku zaczyna kierować się za nami.
-Do zobaczenia Justinku. Żegnaj Carlo.- przytula mężczyznę, a potem posyła mi dumny uśmiech. Nie rozumiejąc o co jej chodzi, ignoruję jej zachowanie i najzwyczajniej w świecie wtulam się skonana w ramię Biebera.
-Zmęczona?- unoszę wzrok w jego stronę i mrugam ciężkimi powiekami. -Tak myślałem.- wzdycha, mijając nadal czekających paparazzi. Robią nam parę zdjęć, nie pytając o zgodę, a my zasiadamy w limuzynie, która zawozi nas do hotelu. Tam wita nas dyrektor, którego rzadko można tu spotkać. Oferuje nam różne atrakcje, zupełnie za darmo, oczywiście gdy poznał nazwisko mojego chłopaka. Cóż, ciężko o nim nie słyszeć, skoro lokalne media ciągle o nim wspominają. Jest wisienką na torcie w tym ogromnym mieście.
Stojąc w windzie zamykam oczy i opieram się o lustro, które służy za ścianę windy.
-Hej, hej, hej.- woła Justin, kiedy zaczynam wirować w przód i tył. Pojmuje mnie w ramiona i unosi nad ziemię, trzymając mocno przy sobie.
-Nie ma takiej potrzeby, postoję.- mamroczę, a on zaprzecza ruchem głowy. Nie kłócąc się, po prostu zamykam oczy. Chwytam swoje obolałe stopy i zdejmuję z nich wysokie, kremowe pantofle. Czuję pulsującą krew w żyłach i oddycham z ulgom.
-O tak.. Tego mi było trzeba.- jęczę i zarzucam ręce na jego szyję. Słyszę cichy śmiech, po czym kierujemy się w stronę pokoju. 34 piętro ma to w sobie, że z niego widać całe Las Vegas. Cudowna panorama rozpościerająca się u stóp powoduje, że człowiek pragnie się zatrzymać na moment i przemyśleć to i owo. Sama chciałabym się zatrzymać w biegu i nacieszyć się tym, co jest. Mam szczęśliwą rodzinę, przyjaciółkę, którą nie oddałabym za żadne skarby, inteligentnego, romantycznego, uwodzicielskiego, ambitnego, kreatywnego chłopaka... Jestem zdrowa, mam pracę, życie, o którym mogłam tylko pomarzyć. Widzę miejsca i ludzi, których w normalnych okolicznościach nie poznałabym nigdy. Justin otwiera mi okno na świat. Pokazuje, jaki staje się ciekawy przy jego boku. Las Vegas nie interesowałby mnie tak bardzo, gdyby nie Bieber i jego cudowne pomysły na spędzanie wspólnie czasu. Nie potrafi usiedzieć w spokoju w pomieszczeniu hotelowym. Nienawidzi siedzieć. Nienawidzi odpoczywać. Brzydzi się snu. Twierdzi, że będzie mieć na to czas po śmierci. Teraz chce korzystać z życia na sto procent, brać z niego to, co najlepsze. A ja chcę mu w tym towarzyszyć. Zwarta i gotowa, na zawsze przy nim. Chcę być jego kobietą, o której marzył, którą będzie bezgranicznie kochać, a ja będę kochać jego.
-Dobranoc skarbie.- szepta, kiedy wchodzimy do sypialni. Kładzie delikatnie na łóżku i zdejmuje sukienkę. Rzuca ją na bok i patrzy uważnie na mnie. Widząc dodatki, również je odkłada na stolik nocny i idzie do łazienki po jakieś przedmioty, z którymi wraca po chwili i kładzie tam, gdzie biżuterię.
-Jesteś w stanie iść do toalety, czy nie?- pyta, a ja wzruszam ramionami.
-Zdołam iść wziąć prysznic.- zrzucam z siebie kołdrę i chwiejnym krokiem ruszam do pomieszczenia obok. Głowa zaczyna mnie strasznie boleć, mimo tego, że nic nie wypiłam. Zrzucam z siebie bieliznę i wchodzę pod prysznic, otulając się gorącą wodą. Po pięciu minutach owijam ciało szlafrokiem i wychodzę do sypialni. Rozglądam się w poszukiwaniu mężczyzny, lecz nigdzie go nie widzę. Idę więc do komody i wyjmuję z niej bieliznę. Upewniając się, że w pobliżu nie ma Justina, zrzucam z siebie miękki materiał i natychmiast wsuwam na siebie idealnie pasujące, koronkowe majteczki, które nie zasłaniają zbyt dużo... 'Oh, nazywaj rzeczy po imieniu. Nie jesteś dzieckiem, MacCartney! To stringi!' krzyczy na mnie podświadomość, a ja wywracam z irytacją oczami. Zapinam biustonosz, który jest w komplecie i wdrapuję się na łóżko, otulając się ciepłym materiałem. Jestem na tyle zmęczona, że nie mam sił iść i sprawdzić, gdzie obecnie jest Justin. Przekręcam się na drugą stronę, aby wyjrzeć przez okno i napotykam Biebera.
-O mój boże, co ty tutaj robisz?- pytam zszokowana, a on uśmiecha się triumfalnie. -Jak długo tutaj jesteś?- dopytuję, ale on nadal milczy.-Odpowiadaj na moje pytania!
-Wystarczająco długo, żeby widzieć cię nago.- wystawia język jak nastolatek, a moja twarz robi się czerwona jak bielizna.
-Super, extra, dobrze. Idę spać, dobranoc.- całuję go szybko i wtulam się w poduszkę. Gdybym przytuliła się do niego, zapewne nie skończyło by się to snem, o którym teraz marzę. Oj nie, to nie byłoby zgodne z moimi teraźniejszymi pragnieniami. Zamykam oczy i usypiam ze świadomością, że mężczyzna leżący obok oświadczył mi, że mnie kocha. Czy ja darzę go tym samym uczuciem? Owszem, teraz jestem tego równie pewna, jak tego, że jestem istotą ludzką, która żyje dzięki tlenu, a bez niego umiera... Moim tlenem jest Justin, bez niego nie wiem, jak żyć i iść dalej.
Punktualnie w samo południe puka do nas obsługa. Wiercę się na łóżku i mrużę oczy, aby sprawdzić, czy Justin również się obudził. Jego niestety nie ma w łóżku. Zamiast tego znajduję karteczkę. Otwieram ją i zaczynam czytać korespondencję, którą zaadresowano do mnie.
Droga Carlo,
Wiem, że nie będziesz zadowolona z tego, że nie ma mnie przy Twoim boku, gdy otworzyłaś oczy, ale niestety, sprawy, które muszę pozałatwiać nie dają mi żyć. Będę do godziny czternastej, jeśli nic mnie nie zatrzyma. Nie mogę się doczekać, aby Cię zobaczyć. Tęsknię i kocham.
Twój Justin.
Oh, ciekawe co to za spotkanie. Wyrzucając kolejne irytujące pytania, postanawiam iść otworzyć obsłudze. Zakładam szlafrok, który leży nieopodal łóżka i wychodzę na hol. Kieruję się w stronę drzwi i otwieram je. Recepcjonistka wpada jak oparzona, mając pobladły wyraz twarzy. Ta na ogół opanowana kobieta jest przerażona. Czyżby się coś stało?
-Tak?- pytam, a ona zdenerwowana zaczyna oblizywać usta.
-Pan Bieber miał wypadek. Leży w St. Rose Dominican, proszę pani. Zamówić taksówkę, która dowiezie na miejsce?- otwieram szeroko oczy, w których gromadzą się łzy.
-Tak, błagam. Najszybciej, jak się da.- warczę, a ona wychodzi z pomieszczenia i na swoich wysokich obcasach biegnie do windy. Chwilę potem znika za jej drzwiami, a ja głośno trzaskam drzwiami. Pośpiesznie udaję się do sypialni i zakładam jeansy, prostą, białą bluzeczkę, kurtkę zimową, szalik i wiążę buty. Gotowa chwytam portfel, telefon i kartę od pokoju. Wychodzę i zamykam je, a potem udaję się na dół.
Wbiegam do recepcji, rzucam nazwiskiem mężczyzny, a kobieta wskazuje palcem na salę, znajdującą się na samym końcu. Biegnę w ich stronę i wpadam do białego pomieszczenia. Zalana łzami kieruję się do łóżka, na którym leży Justin. Chwytam jego zimną dłoń i przystawiam do policzka. Szlocham i całuję każdy jej skrawek. Nagle wchodzi lekarz. Patrzy na mnie pytająco, a ja ocieram zapłakane oczy, aby móc lepiej go widzieć.
-Dzień dobry, nazywam się Robin Wesley. Pani jest..
-Jego dziewczyną.- szybko dukam, a on zerka do karty pacjenta.
-Więc... Pani chłopak miał wypadek. Jego stan można określić jako stabilny. Jeśli wybudzi się dzisiejszego dnia, to już pojutrze możemy go wypisać.- oznajmia z pocieszającym wyrazem twarzy. Patrzę blado na niego i mrugam zdezorientowana.
-Co się dokładnie stało? Czy z nim wszystko w porządku? Żadnych poważniejszych obrażeń?- wypytuję, a on znów wlepia wzrok w kartkę papieru na tekturowej podkładce.
-Auto, w którym znajdował się pan Bieber jechało przez światła, a jakaś kobieta nie zdążyła wyhamować i zderzyła się z nią. Justin miał na tyle szczęścia, że siedział po drugiej stronie auta, w przeciwnym razie nie wiem, czy byłby tutaj jeszcze z nami.- a po moich policzkach płyną kolejne łzy. Tak blisko było od jego śmierci, tak łatwo mogłam go stracić. -Jest tylko poturbowany. Na jego ciele widzieliśmy lekkie siniaki od pasów, które zabezpieczyły go w dużej mierze. Zemdlał, dlatego przewieziono go tutaj, ma obdrapany lewy bok, ale ogólnie rzecz biorąc, jest dobrze, nawet bardzo. No, ale jak mówiłem, miał bardzo dużo szczęścia.- podkreśla ostatnie zdanie, a ja potakuję wolno. Przytulam jego dłoń do twarzy i mocno całuję. -Jeśli nie ma pani więcej pytań, to ja zostawię panią samą.- potakuję, a on zgodnie wychodzi z pomieszczenia. Wlepiam wzrok w bladą twarz Justina. Wolną ręką przejeżdżam po policzkach z nadzieją, że poczuję ciepło, które zawsze od niego biło. Z rozczarowaniem opuszczam ją na jego klatkę piersiową.
-Boże, Justin, tak bardzo cię kocham. Nie wiem, jak dałabym sobie bez ciebie radę.- wyszeptuję, gdy do sali wbiega jakiś mężczyzna. Skądś go znam...
-Synu!- woła przejęty i podbiega do łóżka, patrzy na niego, a krew zaczyna mu odpływać z twarzy. -Rany boskie, co mu się stało?- krzyczy, nie zwracając na mnie uwagi. Widząc moją dłoń na jego, podnosi wzrok na moją osobę.
-Ty jesteś Carla, prawda?- pyta, a ja szybko potakuję. -To o tobie mi tyle opowiadał..- mruczy, jakby do siebie. -Przepraszam, za moją kulturę. Jestem Jeremy, tata Justina.- wyciąga w moją stronę rękę. Ja wstaję na proste nogi i ją ściskam, chwilę potem znów siadając na miejscu i wpatrując się w mężczyznę. Nagle jego powieki zaczynają się ruszać, mruży oczy pod wpływem ostrego światła i rusza delikatnie palcami.
-Panie doktorze!- wołam głośno, a do sali wbiega czworo lekarzy. Wypraszają nas z pomieszczenia, a my posłusznie wychodzimy.
-Co się stało?- pyta zaskoczony, z zakłopotaniem malującym się na twarzy.
-Byli na krzyżówce, jakaś kobieta nie wyhamowała i na szczęście Justina, uderzyła w drugi bok auta, bo gdyby on się znajdował tam, gdzie doszło do zderzenia, to byłoby po nim...- szepczę, siadając na krześle. Znów do oczu napływają łzy. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Za bardzo przyzwyczaiłam się do jego obecności, za bardzo mi na nim zależy, ZA BARDZO GO KOCHAM...
__________
Oto kolejny rozdział. Hm... Jak zapowiadałam, coś się dzieje.
Myślę, że rozdział nie jest najgorszy, ale mógłby być lepszy.
Dziękuję, że spełniacie "swoje obowiązki" i pod ostatnim rozdziałem pojawiło się 15 komentarzy. Zasada taka sama, jak będzie znów tyle komentarzy (tak, piętnaście) to pojawi się dwunasty rozdział. :)
Przynajmniej mam więcej czasu na to, żeby napisać kolejne.
Okej, nie przedłużając:
15 komentarzy = 12 rozdział.
Buziaki, Klaudia. ♥
Oto kolejny rozdział. Hm... Jak zapowiadałam, coś się dzieje.
Myślę, że rozdział nie jest najgorszy, ale mógłby być lepszy.
Dziękuję, że spełniacie "swoje obowiązki" i pod ostatnim rozdziałem pojawiło się 15 komentarzy. Zasada taka sama, jak będzie znów tyle komentarzy (tak, piętnaście) to pojawi się dwunasty rozdział. :)
Przynajmniej mam więcej czasu na to, żeby napisać kolejne.
Okej, nie przedłużając:
15 komentarzy = 12 rozdział.
Buziaki, Klaudia. ♥
9.12.2014
Rozdział 10.
Wsiadamy do limuzyny, która stoi przed hotelem. Oboje ubrani jesteśmy w eleganckie kreacje. Ja w krótką, dopasowaną sukienkę z całkowicie odkrytymi plecami, Justin w szykowny garnitur, z krawatem pod kolor tkaniny na moim ciele. Rumienię się, czując spojrzenie mężczyzny na sobie. Zasiadam wygodnie na skórzanym fotelu, a miejsce obok zajmuje Bieber. Przygryzam dolną wargę i uspokajam się, aby nie czuć zdenerwowania.
-Wszystko w porządku?- pyta, chwytając moją dłoń. Przytakuję i pochylam się w jego kierunku, aby pocałować go w skroń. Na jego twarzy maluje się delikatny uśmiech, a oczy robią się ciepłe, ciemniejsze i energetyczne.
-Gdzie jedziemy?- pytam, patrząc przez szybę na panoramę miasta. W aucie jest przyjemnie, natomiast na dworze jest zimno, przez zbliżającą się zimę. Nie zabrałam płaszcza, ponieważ jest mi nadzwyczaj gorąco. Nie pomyślałam niestety o powrocie i o tym, że może mi być wtedy wyjątkowo zimno.
-Charytatywna impreza na rzecz największego na świecie domu dziecka. Pieniądze przeznaczone są na remont tego miejsca.- wyjaśnia wolno, jakby się nad czymś zastanawiał. Potrząsa głową chcąc wyrzucić tą myśl i patrzy na mnie. Na mojej twarzy maluje się lekki uśmiech. Nie jestem na tyle bogata, aby pomóc w jakiś dużych kwotach, ale na pewno pomogę. Siedzimy w ciszy i spoglądamy na widoki, które mijamy.
Wreszcie zatrzymujemy się przy ogromnej restauracji. Przed wejściem rozpościera się czerwony, szeroki dywan, jest pełno dziennikarzy, fotografów i nawet stacje telewizyjne, które relacjonują tą imprezę na żywo. Limuzyna zatrzymuje się przed dywanem, a Justin spogląda na mnie.
-Chyba jednak wolę wrócić do hotelu.- burczę, kiedy mój żołądek skręca się ze stresu.
-Nie zostawisz mnie chyba tutaj, co?- robi minę zbitego psiaka, a ja osuwam się na miejscu. -No weź. Nie będzie tak źle. Posiedzimy trochę, wpłacę parę tysięcy na akcje i wrócimy.
-Nie o to chodzi. Ja się stresuję, bo nie miałam kontaktu z takimi rzeczami. Paparazzi, którzy robią nam zdjęcia? Na prawdę? To nie mój świat.- wzdycham, spoglądając na splecione ręce. Chwyta je i przystawia do twarzy.
-Zrób to, dla mnie.- szepta, a ja nie mogąc się powstrzymać, zgadzam się i wysiadam z samochodu. Powoli uspokajając swoje nerwy. 'Jak się nie otrząśniesz MacCartney, jutro będą pisać, że Justin ma dziewczynę, której nogi trzęsą się jak galaretka!' krzyczy mózg, a ja zaczerpuję powoli powietrza. Bieber chwyta mnie pod ramię i trzymając nadal za rękę, idziemy do wejścia. Parę fotografów prosi o zdjęcia, więc Justin się zgadza i spogląda na mnie. Ja również lekko potakuję i słabo uśmiecham się do aparatu. To nie mój dzień...
Siadamy przy dużym, okrągłym stole. Na nim stoją karteczki z nazwiskami przy odpowiednim miejscu. Zajmuję miejsce przy Justinie, obok zaś zasiada wysoka, szczupła, piękna kobieta.
-Justin!- woła radośnie i patrzy na niego. Podchodzi i mocno go przytula, a on odwzajemnia jej gest. Zaczynają prowadzić intensywną rozmowę, a ja upijam wodę ze szklanki, chcąc się uspokoić. To miejsce jest pełne przepychu. Nad nami wiszą bogato zdobione, kryształowe żyrandole, klamki są ze złota, obrazy warte parę milionów dolarów, ślicznie udekorowane stoły, okryte śnieżnobiałymi obrusami. Oh, to nie dla mnie. Nie pasuję tu. Nawet nie wiem, jak się zachowywać.
-Poznaj, Mary, moją dziewczynę-Carly.- wskazuje na mnie, a ja sztywnieję. Odwracam się wolno i spoglądam na kobietę. Posyła mi ciepły uśmiech. Wstaję więc na proste nogi, prawie ich nie czując od wysokiego obcasa.
-Witaj, jestem Mary.- ściska mi dłoń, a ja różowieję. Onieśmiela mnie swoją urodą. Ma idealnie wyregulowane brwi, piękne, śnieżnobiałe zęby, dokładnie wystrzyżone, krótkie włosy sięgające do ucha oraz piękną biżuterię, która mieni się w świetle. Dopasowana sukienka do kolan uwydatnia jej krągłości, pokazując jak bardzo jest szczupła.
-A ja Carla, ale zapewne zdążyłaś się już dowiedzieć.- rzucam i patrzę na dumnego Biebera, który obserwuje mnie od dłuższej chwili. Kobieta przygląda mi się dokładnie, pisząc w myślach sprawozdanie na mój temat. Nie chcę wiedzieć, co ona o mnie myśli...
-Justin dużo o tobie opowiadał.- przyznaje, a ja unoszę zdziwiona brew. Znów patrzę na mężczyznę, a on spuszcza wzrok w dół. -Ale może o tym porozmawiamy same, bo nie chcę go bardziej zawstydzać.- rzuca, a ja mrugam w jej stronę. Okej, co się dzieje i kim jest ta kobieta?
Impreza zaczyna się rozkręcać. Wszyscy goście już są, a na stołach zawitały pierwsze potrawy. Przede mną postawiono stek z krokodyla, czyli krokodyl w pikantnych przyprawach podany z risotto z dzikiego ryżu z pomidorami i kolendrą, polane pikantnym sosem paprykowym. Patrzę oszołomiona na talerz i nie mogę uwierzyć w to, co leży na nim.
-Krokodyl? Przecież te zwierzęta są pod ochroną.- mruczę, a Justin spogląda na mnie.
-Życzysz sobie coś innego?- pyta, a ja różowieję.
-Podziękuję za przystawkę, nie chcę robić zamieszania. Jeśli kolejny posiłek będzie ze zwierzęcia, które nie jest pod ochroną, to na pewno zjem.- mówię, a on prycha cichym śmiechem i wbija nóż w mięso. Przekraja ja i je.
-Spróbuj, na prawdę pyszne.- szepcze do ucha, a ja patrzę na apetycznie podane danie. Zrezygnowana postanawiam je zjeść, ponieważ mój brzuch zaczyna grać melodie podobną do Beethoven'a. Po skończonym posiłku zsuwam się całkowicie zmęczona z miejsca.
-Zatańczysz, młoda damo?- słyszę męski głos za sobą i leniwie spoglądam w jego kierunku.
-Patric?- wołam zaskoczona widząc mężczyznę, którego poznałam w kasynie, kiedy byliśmy tutaj po raz pierwszy. Przytakuje zadowolony z faktu, że zapamiętałam jego imię.
-To jak, Carlo, uraczysz mnie tańcem?- spoglądam niepewnie na Justina, który widać dusi chłopaka na odległość.
-Myślę, że jeden taniec nie zaszkodzi.- rzucam i odsuwam się na krześle. Podciął włosy. Ostatnio miał je długie, opadające na oczy, a teraz są krótkie, postawione na żel, podobnie do Justina. Chwytam dłoń i ruszam z nim na parkiet. Twoje szczęście, Justin by cię zabił, gdybyś położył ją niżej.' myślę i zaczynamy się poruszać w rytmach piosenki John'a Legend'a "You&I" Kątem oka spoglądam na Biebera, który siedzi przy stoliku i bacznie mnie obserwuje. Obok niego pojawiają się jakieś kobiety, które próbują go zagadać, ale on widocznie nie zainteresowany, ciągle patrzy na nas. Kończy się piosenka i już wyrywam się z ramion chłopaka, kiedy on znów przysuwa mnie do siebie.
Kładę rękę na jego ramieniu, a on swoją przy łopatkach.
Kładę rękę na jego ramieniu, a on swoją przy łopatkach.
-Jeszcze jeden, proszę.- szepcze, a z głośników zaczyna płynąć smutna ballada.
-Nie tym razem.- uśmiecham się serdecznie i wracam do stolika. Mężczyzna spogląda mi w oczy i jest śmiertelnie poważny. Zrobiłam coś nie tak?
-Zatańcz ze mną.- słyszę, gdy upijam łyk wody. Mrugam na Justina. -Zatańcz, proszę.- mówi, jakby był najsmutniejszym człowiekiem na świecie. Przytakuję szybko i obejmuję jego dłoń. Kierujemy się na parkiet, a on znika na moment, po czym piosenka zostaje przerwana, a na scenę wychodzi sam John Legend. Puka palcem w mikrofon i przeczesuje wzrokiem przez publiczność. Wita nas serdecznie i przedstawia się.
-Zostałem zaproszony tutaj przez samego Justina Biebera. Nie mogłem odmówić, ponieważ ta impreza ma na celu zebrać jak najwięcej pieniędzy na odnowę domu dziecka w Nepalu. A teraz zapraszam tutaj pana Justina, który chciałby coś powiedzieć.- chłopak całuje mnie w skroń i rusza, przedzierając się przez tłum na środek. Wchodzi po schodkach i uśmiecha się ciepło do wszystkich.
-Cóż, sprowadziłem tutaj tego uzdolnionego człowieka, ponieważ uważam, że ma niesamowity talent. Jego piosenki są prawdziwe, opowiadają o miłości, która gości w moim sercu, ale i nie tylko o tym. Mam nadzieję, że utwór, który zaraz zagra, będzie przeznaczony dla tych, którzy są tutaj ze swoją drugą połówką. Kochajmy się i wspierajmy biedniejszych. Uczyńmy świat lepszym. Dziękuję, udanego wieczoru.- na sali rozbrzmiewają się oklaski, a Bieber kieruje się do mnie. Całuje mnie w usta, trzymając mocno w tali, jakby bał się, że ktoś może mu mnie zabrać. Odpowiadam na jego ruch i chwytam go za kark, przysuwając jeszcze bliżej. I nagle zaczyna płynąć piękna melodia jednego z utworów John'a. Przytulam się do niego i zaczynamy się kołysać w rytmach All of me.
-'Cause all of me loves all of you.- śpiewa mężczyzna, a ja wzdycham cicho. Czuję, że ramiona Biebera zaciskają się jeszcze mocniej, kiedy piosenkarz mówi o mężczyźnie, który będzie ciągle przy mnie, mimo przytłaczającego świata i moich humorków.
-Kocham cię, Carlo. Na prawdę cię kocham.- szepcze, kiedy wtula się jeszcze mocniej. Tracę oddech i z niedowierzaniem otwieram szerzej oczy. Ten człowiek powiedział, że mnie kocha... Pierwszy raz od niego to usłyszałam. Przez trzy miesiące naszego związku ciągle wspominał o tym, że czuje coś, co rozrywa jego duszę, gdy nie ma mnie przy nim, a jak już jestem, to skleja się w całość i tryska z niego energia. Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę takie słowa od niesamowicie inteligentnego człowieka, bogatego, miłego, romantycznego... Oh, losie! Mogłabym wymieniać w nieskończoność, ale po co, skoro dobrze wiem, jaki on jest. Uświadamiać ani utwierdzać się w tym nie muszę. Ujęłam jego twarz i spojrzałam mu prosto w oczy. I one przepełnione były tym uczuciem. Pod moimi powiekami zaczęły gromadzić się słone krople, które chwilę później spływały po policzkach.
-Kochanie..- szepcze, przytulając mocniej. -Nie płacz...- a ja tonę. Odlatuję z tego świata, zamykam się we własnej bańce razem z nim. Nic już się tutaj nie liczy, nie interesuje mnie to, że obserwuje nas co druga para na sali, że niektórzy głośno o nas dyskutują, z ust padają różne opinie. To nie ważne. Teraz trwam z nim w objęciach i cała reszta nie istnieje...
_______________________________
Tadam! Ale mnie zaskakujecie! Tak szybko 10 komentarzy, nie no! Na prawdę Was podziwiam, dlatego ZNOWU muszę podnieść poprzeczkę.. Teraz będzie na prawdę ciężko, więc mam dużo czasu na pisanie rozdziałów... haha ;)
Dziękuję za wszystkie opinie, które zostawiliście pod ostatnim postem. Przybyło znów czytelników, których serdecznie witam na blogu. :)
A teraz bardzo ważna sprawa....
15 komentarzy = 11 rozdział
może dacie radę...
hahaha wierzę w Was!
Do następnego, kochająca Was Klaudia. ;*
-Kocham cię, Carlo. Na prawdę cię kocham.- szepcze, kiedy wtula się jeszcze mocniej. Tracę oddech i z niedowierzaniem otwieram szerzej oczy. Ten człowiek powiedział, że mnie kocha... Pierwszy raz od niego to usłyszałam. Przez trzy miesiące naszego związku ciągle wspominał o tym, że czuje coś, co rozrywa jego duszę, gdy nie ma mnie przy nim, a jak już jestem, to skleja się w całość i tryska z niego energia. Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę takie słowa od niesamowicie inteligentnego człowieka, bogatego, miłego, romantycznego... Oh, losie! Mogłabym wymieniać w nieskończoność, ale po co, skoro dobrze wiem, jaki on jest. Uświadamiać ani utwierdzać się w tym nie muszę. Ujęłam jego twarz i spojrzałam mu prosto w oczy. I one przepełnione były tym uczuciem. Pod moimi powiekami zaczęły gromadzić się słone krople, które chwilę później spływały po policzkach.
-Kochanie..- szepcze, przytulając mocniej. -Nie płacz...- a ja tonę. Odlatuję z tego świata, zamykam się we własnej bańce razem z nim. Nic już się tutaj nie liczy, nie interesuje mnie to, że obserwuje nas co druga para na sali, że niektórzy głośno o nas dyskutują, z ust padają różne opinie. To nie ważne. Teraz trwam z nim w objęciach i cała reszta nie istnieje...
_______________________________
Tadam! Ale mnie zaskakujecie! Tak szybko 10 komentarzy, nie no! Na prawdę Was podziwiam, dlatego ZNOWU muszę podnieść poprzeczkę.. Teraz będzie na prawdę ciężko, więc mam dużo czasu na pisanie rozdziałów... haha ;)
Dziękuję za wszystkie opinie, które zostawiliście pod ostatnim postem. Przybyło znów czytelników, których serdecznie witam na blogu. :)
A teraz bardzo ważna sprawa....
15 komentarzy = 11 rozdział
może dacie radę...
hahaha wierzę w Was!
Do następnego, kochająca Was Klaudia. ;*
9.10.2014
Rozdział 9.
Justin przywitał się z rodzicami, a mama bacznie go obserwowała. Moje policzki momentalnie się zaróżowiały na wspomnienie dzisiejszej nocy i świadomości o tym, że matka nas słyszała...
-Przepraszam, musimy porozmawiać.- informuję, chwytając Biebera za ramię i ciągnąc za skrawek koszuli w stronę holu. Zostawiając zdziwionych rodziców, ruszam do sypialni. Szatyn patrzy na mnie i cicho zamyka drzwi. Siadam na łóżku i kręcę ustami na wszystkie strony, czując powolnie rozprzestrzeniający się strach.
-Więc o czym chcesz ze mną porozmawiać?- pyta spokojnie, zasiadając obok. Zaczesuję kosmyk włosów za ucho i oddycham przez usta, próbując uspokoić swoje nerwy.
-Kim była ta kobieta?- na twarzy mężczyzny maluje się zdziwienie. Nie odpowiada chwilę i intensywnie myśli.
-Przeszłością.- rzuca szybko, bojąc się mojej reakcji. Przeszłością? Jego dawna dziewczyna, jego kochanka? Kim ona jest?
-Aha..- szepczę i opuszczam głowę w dół. Gdyby była dla niego nie ważna, kazałby jej odejść i nie wróciłby tak szybko do swojego mieszkania. Zamiast tego rzuca wszystko i leci do niej na skrzydłach... Zostawiając mnie samą, bez żadnego wyjaśnienia.
-Ej.- unosi mój podbródek i spogląda głęboko w oczy. Wyrywam szybko twarz z jego uścisku czując, jak do oczu napływają mi łzy. Zaciskam mocno powieki powstrzymując je i zaczerpuję głęboko powietrza. -Nie ignoruj mnie, proszę.- mówi cicho i łapie moją dłoń. -Ona nie jest dla mnie ważna.- dodaje. Skąd mam mieć tą pewność, skoro rano zostawiłeś mnie tutaj samą, bez wyjaśnień i poleciałeś do niej? Nic w tym nie rozumiem... Mam powody do zazdrości? A może to nie jest jego kochanka, dziewczyna, tylko ktoś z rodziny? W takim razie musiałaby być dla niego ważna.
-W takim razie wyjaśnij mi, kim ona dla ciebie była?- unoszę głowę i odsuwam się na bezpieczną odległość, aby mieć dystans do jego ciała. Ma takie piękne perfumy...
Twarz chłopaka blednie, każdy mięsień się napina. Wiedząc, że nie odpuszczę, dopóki się nie dowiem, zaczyna mi tłumaczyć.
-Moja była. Ma problemy, a ja jej pomagam. Tyle.- a więc jednak. W czym jej pomaga? Dlaczego nie może dać mu spokoju? -Jesteś zazdrosna?- unosi zdziwiony brew, a w oczach wyskakują mu kolejne iskierki. Mienią się, a chwilę potem uśmiecha się łobuzersko. Twarz purpurowieje, a ręce zaczynają się pocić. Czy ja jestem zazdrosna?
-Em.. Nie.- mówię szybko, jak gdybym odpowiadała na dosyć istotne pytanie podczas gry w Milionera. On prycha cichym śmiechem i przysuwa się bliżej. Kładzie dłonie przy moich bokach, a twarz dostawia do mojej.
-Nie masz o co być zazdrosna. To ciebie pragnę, ciebie potrzebuję i ty jesteś dla mnie ważna. Ona już nie. Szczerze?- przerywa na chwilę i opuszcza twarz. Chwilę potem znów wlepia wzrok we mnie i uśmiecha się.-Zastanawiam się, czy kiedykolwiek coś do niej czułem.- i wpija się w moje usta, chcąc przelać wszystkie swoje uczucia do mnie. Odwzajemniam pocałunek, a jego sprytne dłonie wędrują już po moim ciele. Kładzie mnie i wciskając w materac, kontynuuje przeprosiny. Odpycham go lekko i siadam naburmuszona. Przeplatam ręce na klatce piersiowej i wydymam usta.
-No co?- śmieje się, a ja nadal mam ponurą minę. -Nie wierzysz mi?- pyta zaskoczony, w momencie robiąc się poważnym. Jasne, że mu wierzę, ale lekko mnie zdziwił tym, co powiedział. "Zastanawiam się, czy kiedykolwiek coś do niej czułem.". Nie chcę, aby kiedykolwiek o mnie tak powiedział.
-Jesteś ze mną, bo coś do mnie czujesz, czy tylko dla seksu?- prycham pod koniec i bacznie obserwuję jego twarz. Otwiera szerzej oczy, całkowicie zdumiony moim pytaniem.
-Pytanie retoryczne? Dobrze, pani MacCartney.- wtrąca, marszcząc jedną brew. Wywracam oczami i wyczekują konkretnej odpowiedzi. Nie będę z nim rozmawiać, póki jej nie dostanę! -Oczywiście, że dlatego, bo coś do ciebie czuję.- warczy, jakbym wbiła mu nóż prosto w serce. -Gdybym miał być z tobą dla seksu, nie widziałbym jakiejkolwiek przyszłości dla nas.- wzdycha i tym razem ja otwieram szeroko oczy. On widzi dla nas przyszłość? Nie za szybko to wszystko się dzieje?
Wzdycham, chcą zostawić ten temat już w spokoju. Przybliżam się do niego i mocno obejmuję. Wtulam się w ramiona i wdycham intensywny zapach perfum i żelu pod prysznic. Idealna mieszanka, która twarzy mojego niesamowitego chłopaka.
Żegnam się z rodzicami i mocno ich przytulam.
-Więc zgadzasz się na rodzeństwo?- pyta niepewnie mama, a ja ochoczo potakuję. To oni będą go wychowywać, nie ja. Zresztą mogę mieć rodzeństwo. W końcu kiedyś zostanę sama, bez nich...
Ojciec mocno przytula mnie do swojej klatki piersiowej i przypomina o tym, aby się modlić i dziękować Bogu za to wszystko. Wzdychając potakuję energicznie głową i odprowadzam ich do windy.
-Zajrzyj do nas, kochanie.- mówi mama, której oczy robią się czerwone od wstrzymywanych łez.
-Oh mamo.- rzucam jej się na szyję i mocno przytulam. Czując, jak moknie materiał na moich ramionach, sama zaczynam płakać. Będzie mi jej strasznie brakować.
-Dzwoń, jak tylko będziesz chciała porozmawiać.- szepcze do ucha, a ja kiwam głową i przechodzę w ramiona taty. On również mocno mnie przytula i oboje wchodzą do windy. Macham im, gdy drzwi się zamykają i ocieram szybko łzy. Wracam do mieszkania, próbując opanować swoje emocje i zasiadam w kuchni, dopijając do końca herbatę. To bycie dorosłym zaczyna mnie przerastać....
-Nie sądzę, że będzie potrzebny podział na "twoją sypialnię" i "moją".- rzuca, kiedy wkraczam wolno do środka. Wywracam oczami i odwracam się na pięcie w jego stronę. Zarzucam ręce na jego umięśnione barki. Ostatnio nieźle przykłada się do swojego ciała. Stwierdził, że do tej pory nie wyglądał zbyt dobrze, mimo tego, że na brzuchu malowało się sześć prostokącików. Jego barki się rozszerzyły, biodra zwęziły, a na plecach można było podziwiać idealnie wyrzeźbione mięśnie.
-Mógłbyś już przestać ćwiczyć, wyglądasz idealnie.- rzucam, kiedy rozpinam jego koszulę.
-Z przyjemnością, pani Carlo, jeśli pani również przestanie ćwiczyć kłamiąc, że jest pani gruba.- chwyta za skrawki mojej bluzeczki i pociąga ją w górę. Unoszę ręce równie wysoko, aby ułatwić mu to zadanie i chwilę potem rzuca ją na podłogę nieopodal nas.
-Nie kłamię, serio jestem gruba.- wzdycham i rozpinając ostatni guzik, ruszam do ogromnego lustra i spoglądam na swój brzuch i uda. Nadal są za szerokie...
-Twoje ciało jest idealne, uwierz mi kochanie. To ja mam być tobą zachwycony, nie inni.- zauważa Justin, podchodząc do mnie od tyłu. Kładzie swoje dłonie na moim brzuchu i delikatnie zaczyna po nim jeździć. Zsuwa je w dół, jeżdżąc po biodrach. Nagle daje mi klapsa, a ja krzycząc odwracam się w jego stronę.
-Nie żyjesz, Bieber.- syczę i zaczynam go gonić. Biegamy od pomieszczenia do pomieszczenia, gdy nagle znajdujemy się nad basenem.
-Zabiję cię. Obiecuję.- warczę. On nagle zmienia kierunek i odwraca się w moją stronę. Chwyta mocno i wskakuje do wody. Błyskawicznie wypływam na powierzchnię i patrzę z niedowierzaniem na niego.
-Co to ma być?! Masz szczęście, że mój telefon leży na komodzie, a nie jest w mojej kieszeni.- wołam i zaczyna go chlapać. On podpływa i mocno przyciąga do siebie. Chwilę potem całuje namiętnie usta, jeżdżąc po talii rękoma.
-Jesteś gotowa?- pyta, przerywając pocałunki. Unoszę brew, nie wiedząc o co mu chodzi, a on widząc to, zjeżdża jedną dłonią w dół, zatrzymując się TAM.
-Oh.- szeptam i wbijam wzrok w taflę wody. Jeszcze tego nie robiliśmy, mimo, że chodzimy ze sobą trzy miesiące.-Powiedzmy, że jestem.- chichoczę i przyciągam go mocno do siebie. On zaś pcha mnie na ściankę basenu i mocno odwzajemnia pocałunek. Ściąga z siebie spodnie, potem ze mnie, powoli zaczyna wędrówkę po moim ciele, aż dociera do majtek. Jestem w samej bieliźnie...
-Jesteś moja.- szepcze do ucha i ociera się o mnie swoim członkiem. On również ma na sobie tylko bokserki. Przerywam na chwilę i odpycham go przed siebie.
-Chcesz to robić w basenie?- pytam zaskoczona, a on wzruszając ramionami przytakuje. Mój chłopak jest wariatem....
_______________
Ooookej! Zgodnie z umową, było ponad 5 komentarzy, bo aż 6, dodaję rozdział. :)
Zainteresował mnie fakt, że jakiś chłopak, którego bardzo pozdrawiam, czyta i skomentował ostatni rozdział. Ten zaś dedykuję jemu i dziewczynie, która również go czyta, obchodziła niedawno swoje urodziny. Wszystkiego najlepszego Julia! :*
Teraz stawiam poprzeczkę wyżej, bo czekam na 10 komentarzy i dopiero dam Wam kolejny rozdział! Myślę, że na tyle czytających osób, to nie będzie problemem.
Oby, bo od tej pory już zaczyna się dziać coś więcej....
Czekam na Waszą opinię. Zaglądajcie do zakładek, buziaki!
Claudia
10 komentarzy = rozdział 10 !
-Przepraszam, musimy porozmawiać.- informuję, chwytając Biebera za ramię i ciągnąc za skrawek koszuli w stronę holu. Zostawiając zdziwionych rodziców, ruszam do sypialni. Szatyn patrzy na mnie i cicho zamyka drzwi. Siadam na łóżku i kręcę ustami na wszystkie strony, czując powolnie rozprzestrzeniający się strach.
-Więc o czym chcesz ze mną porozmawiać?- pyta spokojnie, zasiadając obok. Zaczesuję kosmyk włosów za ucho i oddycham przez usta, próbując uspokoić swoje nerwy.
-Kim była ta kobieta?- na twarzy mężczyzny maluje się zdziwienie. Nie odpowiada chwilę i intensywnie myśli.
-Przeszłością.- rzuca szybko, bojąc się mojej reakcji. Przeszłością? Jego dawna dziewczyna, jego kochanka? Kim ona jest?
-Aha..- szepczę i opuszczam głowę w dół. Gdyby była dla niego nie ważna, kazałby jej odejść i nie wróciłby tak szybko do swojego mieszkania. Zamiast tego rzuca wszystko i leci do niej na skrzydłach... Zostawiając mnie samą, bez żadnego wyjaśnienia.
-Ej.- unosi mój podbródek i spogląda głęboko w oczy. Wyrywam szybko twarz z jego uścisku czując, jak do oczu napływają mi łzy. Zaciskam mocno powieki powstrzymując je i zaczerpuję głęboko powietrza. -Nie ignoruj mnie, proszę.- mówi cicho i łapie moją dłoń. -Ona nie jest dla mnie ważna.- dodaje. Skąd mam mieć tą pewność, skoro rano zostawiłeś mnie tutaj samą, bez wyjaśnień i poleciałeś do niej? Nic w tym nie rozumiem... Mam powody do zazdrości? A może to nie jest jego kochanka, dziewczyna, tylko ktoś z rodziny? W takim razie musiałaby być dla niego ważna.
-W takim razie wyjaśnij mi, kim ona dla ciebie była?- unoszę głowę i odsuwam się na bezpieczną odległość, aby mieć dystans do jego ciała. Ma takie piękne perfumy...
Twarz chłopaka blednie, każdy mięsień się napina. Wiedząc, że nie odpuszczę, dopóki się nie dowiem, zaczyna mi tłumaczyć.
-Moja była. Ma problemy, a ja jej pomagam. Tyle.- a więc jednak. W czym jej pomaga? Dlaczego nie może dać mu spokoju? -Jesteś zazdrosna?- unosi zdziwiony brew, a w oczach wyskakują mu kolejne iskierki. Mienią się, a chwilę potem uśmiecha się łobuzersko. Twarz purpurowieje, a ręce zaczynają się pocić. Czy ja jestem zazdrosna?
-Em.. Nie.- mówię szybko, jak gdybym odpowiadała na dosyć istotne pytanie podczas gry w Milionera. On prycha cichym śmiechem i przysuwa się bliżej. Kładzie dłonie przy moich bokach, a twarz dostawia do mojej.
-Nie masz o co być zazdrosna. To ciebie pragnę, ciebie potrzebuję i ty jesteś dla mnie ważna. Ona już nie. Szczerze?- przerywa na chwilę i opuszcza twarz. Chwilę potem znów wlepia wzrok we mnie i uśmiecha się.-Zastanawiam się, czy kiedykolwiek coś do niej czułem.- i wpija się w moje usta, chcąc przelać wszystkie swoje uczucia do mnie. Odwzajemniam pocałunek, a jego sprytne dłonie wędrują już po moim ciele. Kładzie mnie i wciskając w materac, kontynuuje przeprosiny. Odpycham go lekko i siadam naburmuszona. Przeplatam ręce na klatce piersiowej i wydymam usta.
-No co?- śmieje się, a ja nadal mam ponurą minę. -Nie wierzysz mi?- pyta zaskoczony, w momencie robiąc się poważnym. Jasne, że mu wierzę, ale lekko mnie zdziwił tym, co powiedział. "Zastanawiam się, czy kiedykolwiek coś do niej czułem.". Nie chcę, aby kiedykolwiek o mnie tak powiedział.
-Jesteś ze mną, bo coś do mnie czujesz, czy tylko dla seksu?- prycham pod koniec i bacznie obserwuję jego twarz. Otwiera szerzej oczy, całkowicie zdumiony moim pytaniem.
-Pytanie retoryczne? Dobrze, pani MacCartney.- wtrąca, marszcząc jedną brew. Wywracam oczami i wyczekują konkretnej odpowiedzi. Nie będę z nim rozmawiać, póki jej nie dostanę! -Oczywiście, że dlatego, bo coś do ciebie czuję.- warczy, jakbym wbiła mu nóż prosto w serce. -Gdybym miał być z tobą dla seksu, nie widziałbym jakiejkolwiek przyszłości dla nas.- wzdycha i tym razem ja otwieram szeroko oczy. On widzi dla nas przyszłość? Nie za szybko to wszystko się dzieje?
Wzdycham, chcą zostawić ten temat już w spokoju. Przybliżam się do niego i mocno obejmuję. Wtulam się w ramiona i wdycham intensywny zapach perfum i żelu pod prysznic. Idealna mieszanka, która twarzy mojego niesamowitego chłopaka.
Żegnam się z rodzicami i mocno ich przytulam.
-Więc zgadzasz się na rodzeństwo?- pyta niepewnie mama, a ja ochoczo potakuję. To oni będą go wychowywać, nie ja. Zresztą mogę mieć rodzeństwo. W końcu kiedyś zostanę sama, bez nich...
Ojciec mocno przytula mnie do swojej klatki piersiowej i przypomina o tym, aby się modlić i dziękować Bogu za to wszystko. Wzdychając potakuję energicznie głową i odprowadzam ich do windy.
-Zajrzyj do nas, kochanie.- mówi mama, której oczy robią się czerwone od wstrzymywanych łez.
-Oh mamo.- rzucam jej się na szyję i mocno przytulam. Czując, jak moknie materiał na moich ramionach, sama zaczynam płakać. Będzie mi jej strasznie brakować.
-Dzwoń, jak tylko będziesz chciała porozmawiać.- szepcze do ucha, a ja kiwam głową i przechodzę w ramiona taty. On również mocno mnie przytula i oboje wchodzą do windy. Macham im, gdy drzwi się zamykają i ocieram szybko łzy. Wracam do mieszkania, próbując opanować swoje emocje i zasiadam w kuchni, dopijając do końca herbatę. To bycie dorosłym zaczyna mnie przerastać....
Dwa miesiące później.
I oto nastąpił grudzień. Pierwszy dzień tego pięknego miesiąca spędzam tylko w towarzystwie Justina i obsługi, którą zamówił. Znajdujemy się w Las Vegas. W tym samym hotelu, co ostatnio. Niesamowite wspomnienia wiążące się z pobytem tutaj wracają do mnie, kiedy wstępuję do swojej sypialni.-Nie sądzę, że będzie potrzebny podział na "twoją sypialnię" i "moją".- rzuca, kiedy wkraczam wolno do środka. Wywracam oczami i odwracam się na pięcie w jego stronę. Zarzucam ręce na jego umięśnione barki. Ostatnio nieźle przykłada się do swojego ciała. Stwierdził, że do tej pory nie wyglądał zbyt dobrze, mimo tego, że na brzuchu malowało się sześć prostokącików. Jego barki się rozszerzyły, biodra zwęziły, a na plecach można było podziwiać idealnie wyrzeźbione mięśnie.
-Mógłbyś już przestać ćwiczyć, wyglądasz idealnie.- rzucam, kiedy rozpinam jego koszulę.
-Z przyjemnością, pani Carlo, jeśli pani również przestanie ćwiczyć kłamiąc, że jest pani gruba.- chwyta za skrawki mojej bluzeczki i pociąga ją w górę. Unoszę ręce równie wysoko, aby ułatwić mu to zadanie i chwilę potem rzuca ją na podłogę nieopodal nas.
-Nie kłamię, serio jestem gruba.- wzdycham i rozpinając ostatni guzik, ruszam do ogromnego lustra i spoglądam na swój brzuch i uda. Nadal są za szerokie...
-Twoje ciało jest idealne, uwierz mi kochanie. To ja mam być tobą zachwycony, nie inni.- zauważa Justin, podchodząc do mnie od tyłu. Kładzie swoje dłonie na moim brzuchu i delikatnie zaczyna po nim jeździć. Zsuwa je w dół, jeżdżąc po biodrach. Nagle daje mi klapsa, a ja krzycząc odwracam się w jego stronę.
-Nie żyjesz, Bieber.- syczę i zaczynam go gonić. Biegamy od pomieszczenia do pomieszczenia, gdy nagle znajdujemy się nad basenem.
-Zabiję cię. Obiecuję.- warczę. On nagle zmienia kierunek i odwraca się w moją stronę. Chwyta mocno i wskakuje do wody. Błyskawicznie wypływam na powierzchnię i patrzę z niedowierzaniem na niego.
-Co to ma być?! Masz szczęście, że mój telefon leży na komodzie, a nie jest w mojej kieszeni.- wołam i zaczyna go chlapać. On podpływa i mocno przyciąga do siebie. Chwilę potem całuje namiętnie usta, jeżdżąc po talii rękoma.
-Jesteś gotowa?- pyta, przerywając pocałunki. Unoszę brew, nie wiedząc o co mu chodzi, a on widząc to, zjeżdża jedną dłonią w dół, zatrzymując się TAM.
-Oh.- szeptam i wbijam wzrok w taflę wody. Jeszcze tego nie robiliśmy, mimo, że chodzimy ze sobą trzy miesiące.-Powiedzmy, że jestem.- chichoczę i przyciągam go mocno do siebie. On zaś pcha mnie na ściankę basenu i mocno odwzajemnia pocałunek. Ściąga z siebie spodnie, potem ze mnie, powoli zaczyna wędrówkę po moim ciele, aż dociera do majtek. Jestem w samej bieliźnie...
-Jesteś moja.- szepcze do ucha i ociera się o mnie swoim członkiem. On również ma na sobie tylko bokserki. Przerywam na chwilę i odpycham go przed siebie.
-Chcesz to robić w basenie?- pytam zaskoczona, a on wzruszając ramionami przytakuje. Mój chłopak jest wariatem....
_______________
Ooookej! Zgodnie z umową, było ponad 5 komentarzy, bo aż 6, dodaję rozdział. :)
Zainteresował mnie fakt, że jakiś chłopak, którego bardzo pozdrawiam, czyta i skomentował ostatni rozdział. Ten zaś dedykuję jemu i dziewczynie, która również go czyta, obchodziła niedawno swoje urodziny. Wszystkiego najlepszego Julia! :*
Teraz stawiam poprzeczkę wyżej, bo czekam na 10 komentarzy i dopiero dam Wam kolejny rozdział! Myślę, że na tyle czytających osób, to nie będzie problemem.
Oby, bo od tej pory już zaczyna się dziać coś więcej....
Czekam na Waszą opinię. Zaglądajcie do zakładek, buziaki!
Claudia
10 komentarzy = rozdział 10 !
9.08.2014
Rozdział 8.
Budzę się, całkowicie sucha, przykryta białą pościelą. Spoglądam rozkojarzona na śpiącego Justina, który ma roztarganą fryzurę, usta lekko rozchylone i całkowicie zrelaksowane ciało. Ciekawe, jak twardy ma sen. Uśmiechając się z mojego interesującego pomysłu, postanawiam obdarować go pocałunkami. Najpierw policzka, nos, czoło, a następnie szyje. Przygryzam i ssie w pewnych chwilach skórę, zostawiając po sobie słodkie znamię. Zjeżdżam w dół i kiedy dochodzę do mostka, momentalnie otwiera oczy i zaczerpuje przerażony powietrza. Patrzy na mnie i oddycha z ulgą, widząc mnie promiennie uśmiechniętą.
-Dzień dobry kochanie.- szepcze, mrużąc oczy. Przeciera zaspaną twarz, a następnie przeczesuje włosy. Unosi się do góry i podciąga mnie zaraz za sobą. Wtedy dopiero czuję, że mój stanik jest rozpięty. Momentalnie się różowieję, a on zaczyna się cicho śmiać.
-Nie, nie patrzyłem na twój biust, szanuję twoje zdanie. Zapiąć?- spogląda pytająco, a ja potakuję. Odwracam się plecami, trzymając miseczki w odpowiedni miejscu i odrzucam z tyłu włosy. On sprytnym ruchem robi to, a następnie całuje mnie w ramię.
-Proszę.- rzuca, a ja swobodnie opadam na miejsce tuż obok niego. Nadal gładzi mnie po plecach i spokojnie oddycha, otulając tym moją głowę.
-Która godzina?- pytam, a on sięga po telefon, który leży na komodzie.
-Po piątej.- szepta. Poprawiam się, wtulając jeszcze bardziej w jego nagi tors i zamykam oczy, chcąc jeszcze spać. Niestety, mężczyzna zaczyna wiercić się nerwowo na łóżku. Unoszę wzrok na jego twarz, a na niej maluje się zdenerwowanie.
-Co jest?- pytam, a on kiwa tylko głową, chcąc mnie uspokoić. Wyciąga spod poduszki telefon i odbiera telefon.
-Bieber Corporation, Justin Bieber przy telefonie.- wzdycha i delikatnie wyplątuje się z moich objęć.
-Tak...Tak...Że teraz?....Co jest spowodowane tak wczesną wizytą?...Koniecznie?...Że przepraszam,co?...Tak, będę do piętnastu minut. Wpuść ją i powiedz, żeby zaczekała....Nie interesuje mnie wasza nieporządna organizacja! Macie robić to, co wam każę, inaczej jeszcze dziś będę zmuszony podpisać bardzo niekorzystne dla was papiery. Nie zmuszajcie mnie do tego.... Tak.. Zaraz będę.- wkłada obcisły top i przeczesuje włosy. Zawiązuje sznurówki swoich eleganckich butów i chwilę potem całuje mnie w czoło. Obserwowałam go przez cały czas, z lekko rozchylonymi ustami. Co to za kobieta, która odwiedza go o tej porze? Jest niedziela, która jest wolnym dniem od pracy. Więc kim ona może być?
-Przepraszam cię kochanie. Potrzebują mnie tam, gdzie teraz na pewno nie chciałbym się znajdować.- wydyma usta i marszczy brwi.
-A gdzie byś chciał być?- uśmiecham się łobuzersko, a on opiera się rękami przede mną.
-Właśnie tam, gdzie trzymasz swój jędrny tyłeczek, jeśli chcesz wiedzieć.- puszcza mi oczko i wychodzi, nie robiąc przy tym hałasu, którym mógłby zbudzić moich rodziców. Prycham cichym, ironicznym śmiechem i opadam na łóżko, próbując usnąć. Natłok myśli utrudnia mi to zadanie. Przez głowę mknie setki pytań. "Kim jest tak kobieta?" podświadomość siada na krześle i opiera się bezradnie na łokciach, podtrzymując twarz. Mina jej zrzedła, kiedy mężczyzna opuścił cztery ściany jej światu. Niczym moja.
-Kochanie.- słyszę cichy głos mamy. -Wstawaj.- ponawia, wchodząc głębiej i kierując się w moją stronę. -Musimy iść do kościoła.- szepta, całując mnie w ucho. Ah, moja jakże religijna mama. Jak zawsze przypomina mi, że Bóg stoi na pierwszy miejscu. To dzięki niemu poznała mojego ojca, jest szczęśliwa i teraz już modli się tylko i wyłącznie za szczęście w moim życiu.
-Proszę cię, miałam długą noc.- wzdycham, zarzucając włosami na drugą stronę łóżka. Wtulając się mocniej w poduszkę, czuję piękne perfumy Justina. Ah... Mój Bieber.
-Cóż takiego się działo, że nie mogłaś spać?- pyta, unosząc zdziwiona brew.
-Po prostu miałam wiele przemyśleń, które mi to uniemożliwiały.
-Wiesz, że nie znoszę kłamstw. Bóg również. Dobrze wiem, że Justin był wczoraj u ciebie.- uśmiecha się lekko, a ja wywracam oczami. Nawet teraz mnie kontroluje? Mam już 24 lata!
-Oh mamo!
-No przepraszam, szłam do kuchni i słyszałam waszą rozmowę.- wierci się niepewnie na łóżku. -Dobrze.. Skoro nie chcesz iść, pójdziemy sami z ojcem.- wstaje z materaca, klepiąc żywo w kolana.
-Może zadzwonić po taksówkę i podać od razu adres do pobliskiego kościoła?- sugeruję, a ona w odpowiedzi posyła mi matczyny uśmiech. Wykonuję telefon, a potem znów opadam na łóżko, pogrążając się w śnie.
Na zawołanie w samo południe wbiega do sypialni przyjaciółka. Całkowicie ożywiona i zrelaksowana opada na moje łóżko, wybudzając mnie tym samym.
-Cześć Carls.- Carls?- Jak tam życie?- kontynuuje widząc moją zdezorientowaną minę. Wzruszam ramionami i patrzę na nią.
-Dobrze. A jak u ciebie?- boję się pytać, ponieważ widząc ją w takim stanie nie wiem, czego się spodziewać.
-Oh, było wspaniale! Całą noc przegadałam z Joshem. Jest naprawdę uroczy. Pokazywał mi ślub jego ciemnoskórych rodziców, osiemnastkę i w ogóle oglądaliśmy jeszcze album rodzinny. Był takim słodkim chłopcem. Wiele się o sobie podowiadywaliśmy, dobrze nam zrobiła ta noc.- wydukuje bez tchu, a ja oddycham z ulgą. Jest wreszcie szczęśliwa....
-Justin był na noc?
-Niee.-ruszam głową w przeciwieństwie, wskazując wzrokiem na pokój obok. Puszcza mi oczko, rozumiejąc, a ja uśmiecham się lekko. Tyle w życiu przeszła, straciła rodziców, wychowywała się sama, zajmowaliśmy się nią, zapłaciliśmy za jej studia, to moja najlepsza przyjaciółka... To moja siostra, której tak naprawdę nie mam. Jest mi niezbędna do życia, do normalnego funkcjonowania i nie zwariowania w tym innowacyjnym świecie...A do tego teraz znalazła mężczyznę, który naprawdę zawrócił jej w głowie. Nie może przestać się nim zachwycać. Siedzi, pochłonięta swoimi myślami, a ja przypominam sobie, że Justin miał do mnie zadzwonić. Spoglądam na telefon i nic... Zmartwiona podrapałam się po barku i przejechałam ręką po szyi. Chcę, aby znalazł się właśnie teraz, tutaj, aby móc mnie przywitać swoim pięknym uśmiechem na twarzy...
-Co jest?- pyta, widząc moje przygnębienie, które zapewne rzeźbi się na rysach buzi. Wzruszam ramionami i patrzę na iphona.
-Miał zadzwonić.- mówię prawie bezdźwięcznie. Wzdycha i uśmiecha się lekko.
-Zadzwoń sama.- wzrusza ramionami, a ja słuchając ją, wykonuję telefon. Jeden, za drugim. Jest sygnał, nikt nie odpowiada. Dzwonię więc do jego sekretarki. Informuje mnie, że znajduje się na swojej posiadłości w czyimś towarzystwie. Nie jest to jednak spotkanie biznesowe, ponieważ wcześnie dowiedziałaby się o nim ona. Wzdycham i rzucam telefonem na blat. Przeciągam twarz i gramolę się z łóżka. Jest przed 13-stą, a ja jeszcze w łóżku...
-Wybacz, pójdę wziąć prysznic i się ogarnę. Mama postanowiła nam coś ugotować, więc nie musisz się tym już zajmować.- wołam, wchodząc do łazienki. Justin spędza ten czas z jakąś kobietą i nie ma czasu ode mnie odebrać telefonu? I owszem, nie jest to spotkanie biznesowe, które zrozumiałabym. Podsumowując... Olewa mnie, jest w towarzystwie kobiety, nie prowadzi żadnego spotkania, został wezwany tuż po piątej nad ranem i do tej pory jest zajęty. Te wieści zaczynają mnie przytłaczać, a głowa aż pulsuje od natłoku wydarzeń. 'Zdecydowanie za dużo myślisz, MacCartney!' piorunuję się i wchodzę do kabiny prysznicowej, otulając zestresowane ciało gorącą wodą.Owijam się ręcznikiem i wychodzę do pokoju, aby przyszykować sobie strój. Dzisiejszy dzień jest nadzwyczaj zimny. Pada deszcz, niebo spowija się w odcieniach szarości, a mokre krople spływają jedna za drugą po szybie. Czuję chłód patrząc na taką pogodę. Momentalnie po plecach przebiega dreszcz i oświeca mnie, jak się ubrać. Porywam mój szary sweter, bordową bluzeczkę na ramiączkach, czarne, dopasowane jeansy, tego samego koloru szalik i buty na niezbyt wysokim obcasie. Kieruję się w stronę łazienki, suszę włosy, wycieram mokre ciało i ubieram przygotowane rzeczy. Aby zająć jeszcze przez chwilę swój umysł, postanawiam się pomalować. Pierwszy raz samodzielnie używam cieni do powiek, ostrej pomadki do ust, czarny lakier do paznokci i dobieram dodatki. Ostatecznie podkręcam delikatnie końce włosów i spoglądam na efekt końcowy. Lekko się uśmiecham i przez myśl przebiega mi całkowicie nietrafna uwaga. 'Wyglądam jak stara panna.' szkoda, że ta stara panna ma chłopaka, który się do niej nie odzywał od samego rana. Wychodzę z pokoju i kieruję się do kuchni, z której dobiegają rozmowy. Wchodzę niepewnie do wnętrza, a oczy domowników kierują się na mnie. Bacznie przeczesują moją sylwetkę, a Rose momentalnie oblewa się wodą. Wszystko spowodowane szokiem.
-Nie wierzę! MacCartney potrafi się ubrać, bez mojej pomocy!- ostatnie wyrazy mówi zdecydowanie za głośno. Tata patrzy subtelnie na mój dekolt, który jest odpowiednio zasłonięty, zaś mama intensywnie przygląda się moim nagim kostkom u nóg i szarym szpileczkom.
-Będziecie tak patrzeć, czy zjemy obiad? Nie jestem dziś w humorze.- dodaję ostro, a oni wracają do swoich czynności. Ojciec przegląda dzisiejszą prasę, a matka w towarzystwie współlokatorki gotuje obiad.
-Dziękuję za pomoc. Siadajcie, zaraz przynoszę posiłki.- rzuca szybko kobieta i przenosi garnek z gorącymi ziemniakami nad zlew. Zostawiając ją w spokoju, opanowana kieruję się w stronę jadalni. Zasiadam na miejscu, w którym byłam wczoraj i patrzę na miejsce obok. 'Tu powinien siedzieć Justin.' warczy moje serce, a ja wzruszam bezradnie ramionami. 'Olewa mnie.' odkrzykuje umysł, próbując trzeźwo myśleć.
-Smacznego!- woła blondynka i wkłada sobie ziemniaki. Po chwili każdy już zajada się potrawą. Trwa intensywna dyskusja na temat dzisiejszego, kościelnego kazania. Rose i ja nie okazujemy zainteresowania, ale nie chcemy przeszkadzać rodzicom w ich rozmowach. Wreszcie wstaję i odnoszę po sobie zastawę. Wracam do pokoju i kładę się na łóżku. Znów unoszę telefon i niestety, nie zastaję żadnej wiadomości. Nawet od operatora.- śmieję się w myślach. Gdy prawie udaje mi się zasnąć, w sypialni rozbrzmiewa znana mi melodia. Jak oparzona zarzucam rękę na szafkę nocną i porywam telefon do ucha. Słysząc głos Justina, momentalnie odczuwam ulgę. Czuję się jednak nachalna, ponieważ tyle, ile zostawiłam mu wiadomości jest obłędne.
-Witaj kochanie.- słyszę ciche. Coś się stało?
-Cześć.- odpowiadam szeptem. Między nami nastaje krępująca cisza. Żadne z nas jej nie przerywa, dopóki nie słyszę westchnienia po drugiej stronie słuchawki.
-Przepraszam, że nie zadzwoniłem wcześniej. Musiałem załatwić parę spraw.- wyjaśnia, a ja postanawiam go sprawdzić.
-Służbowych?
-Nie, skąd to pytanie? Jest niedziela.- słyszę cichy śmiech, a ja zaniemówiłam. W takim razie kim była ta kobieta, która się u niego zjawiła. Co chciała i czego oczekiwała od Justina o tak wczesnej porze. -Masz może ochotę do mnie wpaść?- pyta, a ja drapię się po głowie.
-Moi rodzice nadal tutaj są. Chcę z nimi jeszcze trochę pobyć, więc jeśli chcesz się ze mną zobaczyć, to zapraszam.- rzucam szybko i znów następuje krępująca cisza.
-Dobrze...- słyszę wreszcie. -Zaraz będę, ale wieczorem nie widzę innej opcji. Przyjeżdżasz do mnie.- mówi stanowczo.
-Jutro praca, Justin.- mówię niechętnie, a on zaczyna się śmiać.
-Jestem twoim szefem, skarbie. Nie zapominaj o tym. Po drugie nie lubię, jak ktoś mi się przeciwstawia.- nie chcąc kontynuować tej rozmowy przez telefon, kończę ją i udaję się do salonu, gdzie znajdują się rodzice. Ciągle o czymś rozmawiają, a ja chętna nowych newsów z ich życia, zasiadam na fotelu, na przeciwko ich.
-No więc o czym wy tak ostro gawędzicie?- spoglądam to na mężczyznę, to na kobietę. Oboje mają niepewne wyrazy twarzy i strach w oczach. Coś się stało? Dlaczego mi o tym nie powiedzieli?
-Myśleliśmy z mamą o... -przerywa na chwilę.- o powiększeniu rodziny.- dodaje. Robię ogromne oczy i nie wierząc w to, co słyszę, mrugam oniemiała w ich stronę.
-Jezu Chryste, w tym wieku!? Przecież urodzisz chore dziecko.- ostatnie zdanie kieruję do matki.
-Nie, Carla, nie! Nie o takie powiększanie rodziny mi chodzi.- woła zakłopotana mama. Unoszę brew i czekam na dalsze wyjaśnienia. -Chcemy zaadoptować dwójkę dzieci z domu dziecka.- informuje, a ja otwieram szerzej oczy, razem z buzią. Siedzę w bezruchu i patrzę na nich, jak gdybym zobaczyła anioła. W tej samej chwili rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Ruszam wolno w ich stronę i otwieram. Widząc na wejściu Justina, mój wyraz twarzy wcale się nie zmienia. Rodzice chcą zaadoptować dziecko mając tyle lat? Czy to jest możliwe? Oni mogliby zostać ich dziadkami, nie rodzicami. Chyba, że chcą jakieś duże dzieci, które mają ponad 10 lat. Wtedy jeszcze, ale w takiej sytuacji, brać jakieś malutkie dzieci, byłoby bardzo dziwne. Wiem, że zapewniliby im bardzo dobry start, wychowaliby ich na dobrych, mądrych ludzi, ale czy oni nie chcą zbyt wiele? Ojciec od zawsze powtarzał, że chciałby mieć syna. To jego marzenie, a że mają tyle lat, ile mają, nie mogą pozwolić o naturalne powiększenie rodziny. Dlatego zdecydowali się na adopcję, a mnie w tej samej chwili oświeca. Chcą zaadoptować dziecko, ponieważ czują się samotni. Mnie nie ma już całkowicie w domu. Ich jedyne dziecko otworzyło szeroko skrzydła na świat i wyfrunęło z gniazdka, zostawiając ich samych. Oboje byli tak pochłonięci moim wychowywaniem, że zapomnieli o swoich marzeniach. Dlatego teraz nie mogę zabronić im robić to, co uważają za słuszne. Są dorośli, zapewne wiedzą co robią, a ja w ich życie ingerować nie będę. Owszem, to moi rodzice, są dla mnie bardzo ważni, ale to już jest ich sprawa. Czy dadzą radę wychować nowe, obce dziecko jak swoje własne?
-Co się stało?- pyta Justin, a ja mrugam w jego stronę. Wzruszam ramionami i wpuszczam go do środka. Napięcie wisi w powietrzu, nawet nie wiem dlaczego. Nie mam zamiaru się z nim kłócić...
___________________________
I oto kolejny rozdział. Od dziś stawiam warunek. 5 komentarzy - nowy rozdział. Mam w zanadrzu napisane już pięć, także to tylko zależy od Was, jak szybko będę je dodawać. Muszę korzystać, póki w szkole nie cisną jeszcze do nauki.
Ogólnie, to jak podoba się rozdział?:)
Przypominam, żebyście odwiedzili zakładkę z Bohaterami i ze Spamem, gdzie możecie zostawić linki i streszczenia swoich blogów.
Cóż, jeszcze proszę o odpowiadanie w ankiecie. Prócz tego widzę, że liczba czytelników wzrasta, jak i wyświetlenia. Niebawem bedzie tutaj trzy tysiące, co mnie cieszy, bo na prawdę przykładam się do tego bloga i pisze systematycznie rozdziały. Zobaczymy jednak, co z tego wyniknie.
5 komentarzy, nowy rozdział!
Buziaki.:*
-Dzień dobry kochanie.- szepcze, mrużąc oczy. Przeciera zaspaną twarz, a następnie przeczesuje włosy. Unosi się do góry i podciąga mnie zaraz za sobą. Wtedy dopiero czuję, że mój stanik jest rozpięty. Momentalnie się różowieję, a on zaczyna się cicho śmiać.
-Nie, nie patrzyłem na twój biust, szanuję twoje zdanie. Zapiąć?- spogląda pytająco, a ja potakuję. Odwracam się plecami, trzymając miseczki w odpowiedni miejscu i odrzucam z tyłu włosy. On sprytnym ruchem robi to, a następnie całuje mnie w ramię.
-Proszę.- rzuca, a ja swobodnie opadam na miejsce tuż obok niego. Nadal gładzi mnie po plecach i spokojnie oddycha, otulając tym moją głowę.
-Która godzina?- pytam, a on sięga po telefon, który leży na komodzie.
-Po piątej.- szepta. Poprawiam się, wtulając jeszcze bardziej w jego nagi tors i zamykam oczy, chcąc jeszcze spać. Niestety, mężczyzna zaczyna wiercić się nerwowo na łóżku. Unoszę wzrok na jego twarz, a na niej maluje się zdenerwowanie.
-Co jest?- pytam, a on kiwa tylko głową, chcąc mnie uspokoić. Wyciąga spod poduszki telefon i odbiera telefon.
-Bieber Corporation, Justin Bieber przy telefonie.- wzdycha i delikatnie wyplątuje się z moich objęć.
-Tak...Tak...Że teraz?....Co jest spowodowane tak wczesną wizytą?...Koniecznie?...Że przepraszam,co?...Tak, będę do piętnastu minut. Wpuść ją i powiedz, żeby zaczekała....Nie interesuje mnie wasza nieporządna organizacja! Macie robić to, co wam każę, inaczej jeszcze dziś będę zmuszony podpisać bardzo niekorzystne dla was papiery. Nie zmuszajcie mnie do tego.... Tak.. Zaraz będę.- wkłada obcisły top i przeczesuje włosy. Zawiązuje sznurówki swoich eleganckich butów i chwilę potem całuje mnie w czoło. Obserwowałam go przez cały czas, z lekko rozchylonymi ustami. Co to za kobieta, która odwiedza go o tej porze? Jest niedziela, która jest wolnym dniem od pracy. Więc kim ona może być?
-Przepraszam cię kochanie. Potrzebują mnie tam, gdzie teraz na pewno nie chciałbym się znajdować.- wydyma usta i marszczy brwi.
-A gdzie byś chciał być?- uśmiecham się łobuzersko, a on opiera się rękami przede mną.
-Właśnie tam, gdzie trzymasz swój jędrny tyłeczek, jeśli chcesz wiedzieć.- puszcza mi oczko i wychodzi, nie robiąc przy tym hałasu, którym mógłby zbudzić moich rodziców. Prycham cichym, ironicznym śmiechem i opadam na łóżko, próbując usnąć. Natłok myśli utrudnia mi to zadanie. Przez głowę mknie setki pytań. "Kim jest tak kobieta?" podświadomość siada na krześle i opiera się bezradnie na łokciach, podtrzymując twarz. Mina jej zrzedła, kiedy mężczyzna opuścił cztery ściany jej światu. Niczym moja.
-Kochanie.- słyszę cichy głos mamy. -Wstawaj.- ponawia, wchodząc głębiej i kierując się w moją stronę. -Musimy iść do kościoła.- szepta, całując mnie w ucho. Ah, moja jakże religijna mama. Jak zawsze przypomina mi, że Bóg stoi na pierwszy miejscu. To dzięki niemu poznała mojego ojca, jest szczęśliwa i teraz już modli się tylko i wyłącznie za szczęście w moim życiu.
-Proszę cię, miałam długą noc.- wzdycham, zarzucając włosami na drugą stronę łóżka. Wtulając się mocniej w poduszkę, czuję piękne perfumy Justina. Ah... Mój Bieber.
-Cóż takiego się działo, że nie mogłaś spać?- pyta, unosząc zdziwiona brew.
-Po prostu miałam wiele przemyśleń, które mi to uniemożliwiały.
-Wiesz, że nie znoszę kłamstw. Bóg również. Dobrze wiem, że Justin był wczoraj u ciebie.- uśmiecha się lekko, a ja wywracam oczami. Nawet teraz mnie kontroluje? Mam już 24 lata!
-Oh mamo!
-No przepraszam, szłam do kuchni i słyszałam waszą rozmowę.- wierci się niepewnie na łóżku. -Dobrze.. Skoro nie chcesz iść, pójdziemy sami z ojcem.- wstaje z materaca, klepiąc żywo w kolana.
-Może zadzwonić po taksówkę i podać od razu adres do pobliskiego kościoła?- sugeruję, a ona w odpowiedzi posyła mi matczyny uśmiech. Wykonuję telefon, a potem znów opadam na łóżko, pogrążając się w śnie.
Na zawołanie w samo południe wbiega do sypialni przyjaciółka. Całkowicie ożywiona i zrelaksowana opada na moje łóżko, wybudzając mnie tym samym.
-Cześć Carls.- Carls?- Jak tam życie?- kontynuuje widząc moją zdezorientowaną minę. Wzruszam ramionami i patrzę na nią.
-Dobrze. A jak u ciebie?- boję się pytać, ponieważ widząc ją w takim stanie nie wiem, czego się spodziewać.
-Oh, było wspaniale! Całą noc przegadałam z Joshem. Jest naprawdę uroczy. Pokazywał mi ślub jego ciemnoskórych rodziców, osiemnastkę i w ogóle oglądaliśmy jeszcze album rodzinny. Był takim słodkim chłopcem. Wiele się o sobie podowiadywaliśmy, dobrze nam zrobiła ta noc.- wydukuje bez tchu, a ja oddycham z ulgą. Jest wreszcie szczęśliwa....
-Justin był na noc?
-Niee.-ruszam głową w przeciwieństwie, wskazując wzrokiem na pokój obok. Puszcza mi oczko, rozumiejąc, a ja uśmiecham się lekko. Tyle w życiu przeszła, straciła rodziców, wychowywała się sama, zajmowaliśmy się nią, zapłaciliśmy za jej studia, to moja najlepsza przyjaciółka... To moja siostra, której tak naprawdę nie mam. Jest mi niezbędna do życia, do normalnego funkcjonowania i nie zwariowania w tym innowacyjnym świecie...A do tego teraz znalazła mężczyznę, który naprawdę zawrócił jej w głowie. Nie może przestać się nim zachwycać. Siedzi, pochłonięta swoimi myślami, a ja przypominam sobie, że Justin miał do mnie zadzwonić. Spoglądam na telefon i nic... Zmartwiona podrapałam się po barku i przejechałam ręką po szyi. Chcę, aby znalazł się właśnie teraz, tutaj, aby móc mnie przywitać swoim pięknym uśmiechem na twarzy...
-Co jest?- pyta, widząc moje przygnębienie, które zapewne rzeźbi się na rysach buzi. Wzruszam ramionami i patrzę na iphona.
-Miał zadzwonić.- mówię prawie bezdźwięcznie. Wzdycha i uśmiecha się lekko.
-Zadzwoń sama.- wzrusza ramionami, a ja słuchając ją, wykonuję telefon. Jeden, za drugim. Jest sygnał, nikt nie odpowiada. Dzwonię więc do jego sekretarki. Informuje mnie, że znajduje się na swojej posiadłości w czyimś towarzystwie. Nie jest to jednak spotkanie biznesowe, ponieważ wcześnie dowiedziałaby się o nim ona. Wzdycham i rzucam telefonem na blat. Przeciągam twarz i gramolę się z łóżka. Jest przed 13-stą, a ja jeszcze w łóżku...
-Wybacz, pójdę wziąć prysznic i się ogarnę. Mama postanowiła nam coś ugotować, więc nie musisz się tym już zajmować.- wołam, wchodząc do łazienki. Justin spędza ten czas z jakąś kobietą i nie ma czasu ode mnie odebrać telefonu? I owszem, nie jest to spotkanie biznesowe, które zrozumiałabym. Podsumowując... Olewa mnie, jest w towarzystwie kobiety, nie prowadzi żadnego spotkania, został wezwany tuż po piątej nad ranem i do tej pory jest zajęty. Te wieści zaczynają mnie przytłaczać, a głowa aż pulsuje od natłoku wydarzeń. 'Zdecydowanie za dużo myślisz, MacCartney!' piorunuję się i wchodzę do kabiny prysznicowej, otulając zestresowane ciało gorącą wodą.Owijam się ręcznikiem i wychodzę do pokoju, aby przyszykować sobie strój. Dzisiejszy dzień jest nadzwyczaj zimny. Pada deszcz, niebo spowija się w odcieniach szarości, a mokre krople spływają jedna za drugą po szybie. Czuję chłód patrząc na taką pogodę. Momentalnie po plecach przebiega dreszcz i oświeca mnie, jak się ubrać. Porywam mój szary sweter, bordową bluzeczkę na ramiączkach, czarne, dopasowane jeansy, tego samego koloru szalik i buty na niezbyt wysokim obcasie. Kieruję się w stronę łazienki, suszę włosy, wycieram mokre ciało i ubieram przygotowane rzeczy. Aby zająć jeszcze przez chwilę swój umysł, postanawiam się pomalować. Pierwszy raz samodzielnie używam cieni do powiek, ostrej pomadki do ust, czarny lakier do paznokci i dobieram dodatki. Ostatecznie podkręcam delikatnie końce włosów i spoglądam na efekt końcowy. Lekko się uśmiecham i przez myśl przebiega mi całkowicie nietrafna uwaga. 'Wyglądam jak stara panna.' szkoda, że ta stara panna ma chłopaka, który się do niej nie odzywał od samego rana. Wychodzę z pokoju i kieruję się do kuchni, z której dobiegają rozmowy. Wchodzę niepewnie do wnętrza, a oczy domowników kierują się na mnie. Bacznie przeczesują moją sylwetkę, a Rose momentalnie oblewa się wodą. Wszystko spowodowane szokiem.
-Nie wierzę! MacCartney potrafi się ubrać, bez mojej pomocy!- ostatnie wyrazy mówi zdecydowanie za głośno. Tata patrzy subtelnie na mój dekolt, który jest odpowiednio zasłonięty, zaś mama intensywnie przygląda się moim nagim kostkom u nóg i szarym szpileczkom.
-Będziecie tak patrzeć, czy zjemy obiad? Nie jestem dziś w humorze.- dodaję ostro, a oni wracają do swoich czynności. Ojciec przegląda dzisiejszą prasę, a matka w towarzystwie współlokatorki gotuje obiad.
-Dziękuję za pomoc. Siadajcie, zaraz przynoszę posiłki.- rzuca szybko kobieta i przenosi garnek z gorącymi ziemniakami nad zlew. Zostawiając ją w spokoju, opanowana kieruję się w stronę jadalni. Zasiadam na miejscu, w którym byłam wczoraj i patrzę na miejsce obok. 'Tu powinien siedzieć Justin.' warczy moje serce, a ja wzruszam bezradnie ramionami. 'Olewa mnie.' odkrzykuje umysł, próbując trzeźwo myśleć.
-Smacznego!- woła blondynka i wkłada sobie ziemniaki. Po chwili każdy już zajada się potrawą. Trwa intensywna dyskusja na temat dzisiejszego, kościelnego kazania. Rose i ja nie okazujemy zainteresowania, ale nie chcemy przeszkadzać rodzicom w ich rozmowach. Wreszcie wstaję i odnoszę po sobie zastawę. Wracam do pokoju i kładę się na łóżku. Znów unoszę telefon i niestety, nie zastaję żadnej wiadomości. Nawet od operatora.- śmieję się w myślach. Gdy prawie udaje mi się zasnąć, w sypialni rozbrzmiewa znana mi melodia. Jak oparzona zarzucam rękę na szafkę nocną i porywam telefon do ucha. Słysząc głos Justina, momentalnie odczuwam ulgę. Czuję się jednak nachalna, ponieważ tyle, ile zostawiłam mu wiadomości jest obłędne.
-Witaj kochanie.- słyszę ciche. Coś się stało?
-Cześć.- odpowiadam szeptem. Między nami nastaje krępująca cisza. Żadne z nas jej nie przerywa, dopóki nie słyszę westchnienia po drugiej stronie słuchawki.
-Przepraszam, że nie zadzwoniłem wcześniej. Musiałem załatwić parę spraw.- wyjaśnia, a ja postanawiam go sprawdzić.
-Służbowych?
-Nie, skąd to pytanie? Jest niedziela.- słyszę cichy śmiech, a ja zaniemówiłam. W takim razie kim była ta kobieta, która się u niego zjawiła. Co chciała i czego oczekiwała od Justina o tak wczesnej porze. -Masz może ochotę do mnie wpaść?- pyta, a ja drapię się po głowie.
-Moi rodzice nadal tutaj są. Chcę z nimi jeszcze trochę pobyć, więc jeśli chcesz się ze mną zobaczyć, to zapraszam.- rzucam szybko i znów następuje krępująca cisza.
-Dobrze...- słyszę wreszcie. -Zaraz będę, ale wieczorem nie widzę innej opcji. Przyjeżdżasz do mnie.- mówi stanowczo.
-Jutro praca, Justin.- mówię niechętnie, a on zaczyna się śmiać.
-Jestem twoim szefem, skarbie. Nie zapominaj o tym. Po drugie nie lubię, jak ktoś mi się przeciwstawia.- nie chcąc kontynuować tej rozmowy przez telefon, kończę ją i udaję się do salonu, gdzie znajdują się rodzice. Ciągle o czymś rozmawiają, a ja chętna nowych newsów z ich życia, zasiadam na fotelu, na przeciwko ich.
-No więc o czym wy tak ostro gawędzicie?- spoglądam to na mężczyznę, to na kobietę. Oboje mają niepewne wyrazy twarzy i strach w oczach. Coś się stało? Dlaczego mi o tym nie powiedzieli?
-Myśleliśmy z mamą o... -przerywa na chwilę.- o powiększeniu rodziny.- dodaje. Robię ogromne oczy i nie wierząc w to, co słyszę, mrugam oniemiała w ich stronę.
-Jezu Chryste, w tym wieku!? Przecież urodzisz chore dziecko.- ostatnie zdanie kieruję do matki.
-Nie, Carla, nie! Nie o takie powiększanie rodziny mi chodzi.- woła zakłopotana mama. Unoszę brew i czekam na dalsze wyjaśnienia. -Chcemy zaadoptować dwójkę dzieci z domu dziecka.- informuje, a ja otwieram szerzej oczy, razem z buzią. Siedzę w bezruchu i patrzę na nich, jak gdybym zobaczyła anioła. W tej samej chwili rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Ruszam wolno w ich stronę i otwieram. Widząc na wejściu Justina, mój wyraz twarzy wcale się nie zmienia. Rodzice chcą zaadoptować dziecko mając tyle lat? Czy to jest możliwe? Oni mogliby zostać ich dziadkami, nie rodzicami. Chyba, że chcą jakieś duże dzieci, które mają ponad 10 lat. Wtedy jeszcze, ale w takiej sytuacji, brać jakieś malutkie dzieci, byłoby bardzo dziwne. Wiem, że zapewniliby im bardzo dobry start, wychowaliby ich na dobrych, mądrych ludzi, ale czy oni nie chcą zbyt wiele? Ojciec od zawsze powtarzał, że chciałby mieć syna. To jego marzenie, a że mają tyle lat, ile mają, nie mogą pozwolić o naturalne powiększenie rodziny. Dlatego zdecydowali się na adopcję, a mnie w tej samej chwili oświeca. Chcą zaadoptować dziecko, ponieważ czują się samotni. Mnie nie ma już całkowicie w domu. Ich jedyne dziecko otworzyło szeroko skrzydła na świat i wyfrunęło z gniazdka, zostawiając ich samych. Oboje byli tak pochłonięci moim wychowywaniem, że zapomnieli o swoich marzeniach. Dlatego teraz nie mogę zabronić im robić to, co uważają za słuszne. Są dorośli, zapewne wiedzą co robią, a ja w ich życie ingerować nie będę. Owszem, to moi rodzice, są dla mnie bardzo ważni, ale to już jest ich sprawa. Czy dadzą radę wychować nowe, obce dziecko jak swoje własne?
-Co się stało?- pyta Justin, a ja mrugam w jego stronę. Wzruszam ramionami i wpuszczam go do środka. Napięcie wisi w powietrzu, nawet nie wiem dlaczego. Nie mam zamiaru się z nim kłócić...
___________________________
I oto kolejny rozdział. Od dziś stawiam warunek. 5 komentarzy - nowy rozdział. Mam w zanadrzu napisane już pięć, także to tylko zależy od Was, jak szybko będę je dodawać. Muszę korzystać, póki w szkole nie cisną jeszcze do nauki.
Ogólnie, to jak podoba się rozdział?:)
Przypominam, żebyście odwiedzili zakładkę z Bohaterami i ze Spamem, gdzie możecie zostawić linki i streszczenia swoich blogów.
Cóż, jeszcze proszę o odpowiadanie w ankiecie. Prócz tego widzę, że liczba czytelników wzrasta, jak i wyświetlenia. Niebawem bedzie tutaj trzy tysiące, co mnie cieszy, bo na prawdę przykładam się do tego bloga i pisze systematycznie rozdziały. Zobaczymy jednak, co z tego wyniknie.
5 komentarzy, nowy rozdział!
Buziaki.:*
9.04.2014
Rozdział 7.
Rzucam poduszką w jego stronę i spoglądam na niego.
-No co?- pyta rozbawiony, kiedy stoi w drzwiach.
-Majtki w zoo.- wołam, wystawiając język.
-Robiliśmy to tam? Nie przypominam sobie.- drapie się po brodzie z miną Sherlocka, a ja wybucham śmiechem. Podchodzi do mnie i opiera ręce obok głowy. Całuje czubek mojego nosa, potem policzka, czoło, a na końcu muska usta.
-Do jutra kochanie.- szepcze i ponawia pocałunek, tym razem go przedłużając.
-Tak.- szepczę i odprowadzam go wzorkiem. Gdy drzwi się zamykają, odprężam się na łóżku, z wielkim uśmiechem na twarz i patrzę się w sufit. Jak to jest, że mija własnie tydzień, odkąd się znamy, a ja spędzam z nim cały czas. Zostałam jego asystentką, towarzyszę mu w każdym spotkaniu, nie mam już tak dużo pracy, jak dotychczas, co mnie pociesza. Pracownicy nie zorientowali się, że jesteśmy razem, ponieważ w pracy nie okazujemy sobie czułości.
-I jak tam?- pyta przyjaciółka i siada tuż za moją głową. Od paru dni nie zwracam uwagi na to, że wchodzi do mojego pokoju, jak gdyby nigdy nic. Wcześniej bardzo ceniłam sobie to miejsce. To była moja prywatna świątynia, w której się zamykałam i byłam samiutka, ale to się zmieniło, odkąd poznałam Biebera.
-Jest świetnie.- wzdycham i odrzucam blond włosy do tyłu. Łapie je i zaczyna się nimi bawić.
-Szczęście tryska od ciebie na kilometr.- woła, a ja wybucham śmiechem. Kręcę bezradnie głową i spoglądam na zegarek.
-Jutro rano wybiorę się na zakupy, zrobimy obiad, rodzice przyjadą na 13.- informuję, a ona przytakuje. Jest piątek. Na zewnątrz robi się coraz chłodniej. W powietrzu czuć zbliżającą się zimę.
Przygotowujemy spaghetti, niesamowicie się przy tym bawiąc. Robimy własny sos, gotujemy makaron i ciągle rozmawiamy.
-Zaproś Josh'a na obiad.- proponuję, a jej źrenice się powiększają.
-Na prawdę?- kiwam głową i obejmuję ją ramieniem. -To świetnie, idę zadzwonić.- woła radośnie i wychodzi z kuchni. Chwilę potem słyszę dzwonek do drzwi. Ruszam je otworzyć, a za nimi stoi kurier z wielką paczką.
-Pani Carla MacCartnej?- pyta, spoglądając na naklejoną karteczkę. Przytakuję głową, a on wręcza mi kartkę i długopis, prosząc o podpisanie. Odbieram od niego przesyłkę i kieruję się do pokoju, aby ją odpakować. Za mną kroczy Rose, również zainteresowana. Siadam wygodnie na łóżku i zaczynam targać ozdobny papier. Otwieram karton, a w środku znajduje się duża ilość białych, malutkich kuleczek zrobionych z pianki. Zagłębiam rękę i czuję coś twardego. Wyjmuję i widzę śliczne, nieduże pudełeczko.
-Serio? Nie można było wysłać tego w tym, tylko efektownie w takim ogromnym kartonie?- wzdycha z irytacją przyjaciółka, a ja chichoczę i otwieram je. W środku znajdują się dwa bilety, kartka i klucze. Sięgam do kartki:
-Jak słodko!- piszczy i mocno mnie przytula. Wywracam oczami i odbieram od niej liścik. Stawiam pudełka obok szafki nocnej, a prezenty odkładam na komodę.
-Cudownie.- wzdycham i wyciągam telefon. Zapraszam Justina na obiad, po czym idę się przygotować. Rodzice mają przybyć na 13. Dochodziła 11:30, więc pośpiesznie udałam się do szafy i z pomocą przyjaciółki zaczęłam szukać jakiejś ładnej sukienki. W końcu dobrałyśmy do czarnych czółenek z paseczkiem prostą, dopasowaną, granatową sukienkę sięgającą przed kolana. Lekka biżuteria z srebra i gotowe. Ruszyłam wziąć prysznic, wysuszyłam włosy, a przyjaciółka zrobiła mi kłosa. Musnęłam usta cielistym błyszczykiem, zatuszowałam rzęsy po czym ruszyłam do jadalni, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Rose poszła do siebie, aby również wystroić się na ten obiad. Nie wiem, o co było tyle zamieszania, ale obie chodziłyśmy jak zegarki, całkowicie zestresowane dzisiejszym popołudniem.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Otarłam ręce w ręcznik kuchenny i rzuciłam go w stronę blatu, po czym przejrzałam się w lusterku. Otworzyłam je i w momencie znalazłam się w objęciach Justina. Ucałował mnie w czubek głowy, a następnie zamknął drzwi.
-Rodzice są?- pyta całkowicie opanowany.
-Nie ma.- poprawiam zastawę, która jest idealnie ułożona, gdy nagle czuję jeżdżące po mojej talii dłonie. Wystraszona upuściłam sztućce i rozbiłam kieliszek, po czym w jadalni zjawia się przejęta Rose.
-Nic się nie stało.- piszczę, a ona kiwa głową w stronę Justina.
-Okej, zostawię was samych. Nie rozbijcie więcej talerzy.- warczy i wychodzi. Zaczynamy się śmiać, gdy nagle Bieber przywiera mnie do ściany i mocno wpija się w usta, a ja wplątuję paznokcie w jego miękkie włosy.
-Pyszne spaghetti.- mówi z uznaniem tata i połyka wielki kawałek mięsa. -Udało ci się.- dodaje, a ja posyłam mu ciepły uśmiech. Stęskniłam się za nim. Uwielbiam, gdy jest przy mnie. Od dziecka uwielbialiśmy spędzać razem czas. Jeździliśmy na mecze, oglądaliśmy razem filmy, chodziliśmy na wzgórza, aby obserwować chmury, albo i gwiazdy. Jest cudownym ojcem, nie wyobrażam sobie, żeby go stracić.
-Lepsze od mojego.- wtrąca z kaprysem malowanym na twarzy mama. Chichoczę, czując męską rękę na moich udach, jeżdżącą w górę i w dół. -Ale muszę przyznać, że dobrze cię nauczyłam gotowania!- mama zawsze porywała mnie po powrotach z wycieczek do kuchni. Razem siadałyśmy przy ogromnej książce kucharskiej, aby zasięgnąć po nieznany przepis, później gotowałyśmy go, śpiewając piosenki Joan Jett. Uwielbiam wspominać dzieciństwo. Beztroski okres w moim życiu, kiedy nie przejmowałam się wyglądem, nie przywiązywałam uwagi do tego, jak się zachowuję i nikt nie oceniał mnie z góry. Teraz dorosłam. Mam swój własny świat, gdzie każdy codziennie wydaje ci kwitek, chcąc ukopać ci dół pod każdym, następnym krokiem. Wtedy poznaję wspaniałego faceta, dzięki któremu mam ochotę jakkolwiek iść dalej, byleby iść i nie przejmować się tym, co powiedzą inni. Dumnie kroczę ku przyszłości, z wielkimi planami i marzeniami.
-Wszystko w porządku?- słyszę cichy, zatroskany głos Biebera.
-Owszem.- wzdycham i wbijam widelec w potrawę, zakręcam makaron z sosem i zjadam. Reszta obiadu polegała na rozmowach mojego ojca z Joshem i Justinem. Znaleźli wspólne zainteresowanie, a mianowicie hokey. Tata nie dopuścił prawie w ogóle żadnego z nich do głosu. Zaczął opowiadać o swojej ulubionej drużynie i wspominać nasz wspólny, rodzinny wypad na mecz. Niezapomniane przeżycia.
-To ja pozmywam.- wzdycham, wstając z miejsca. Ręka mężczyzny zsuwa się dyskretnie z mojej tali, którą ciągle obejmował, aż wreszcie spoczywa ona na taborecie, na którym przed momentem leżała moja pupa. Zebrałam brudne naczynia i pośpiesznie udałam się do kuchni. Włożyłam je szybciutko do zmywarki i posprzątałam blaty. Słysząc ciche chrząkanie, odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam mamę. Uśmiechała się ciepło w moim kierunku, a ja, widząc ją w takim nastroju, podeszłam szybko i mocno ją przytuliłam.
Zatapiając się w matczynym uścisku, do oczu napłynęły mi łzy. Tak bardzo brakuje mi tej kobiety tutaj, jej mądrych rad, niezawodnych metod pozbywania się plam z ubrań, dobrych obiadów i komentarzy, które zawsze "były na miejscu".
-Nie płacz, kochanie.- szepta, przeciągając ostatnią literę i przejeżdżając po policzkach, tym samym ocierając łzy. -Mając takiego faceta, wcale bym nie płakała.- rusza charakterystycznie brwiami, a ja cicho chichoczę.
-Oj mamo, nawet nie wiesz, jakie to wszystko jest zwariowane. Jestem z nim, bo.. Zresztą, to nie czas, aby ci to opowiadać. Gdy zostaniemy wieczorem same, wszystko ci wyjaśnię. Teraz chodź - chwytam ją za rękę - wracamy do gości.- dodałam i ruszyłam w stronę jadalni. Justin polewał do szklanek wishky, które wcześniej kupił i uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył. Spoczęłam na swoim miejscu i parzyłam. Siedząc tutaj, pierwszy raz czuję szczęście. Wypełnia ono moje serce i wylewa się brzegami, zarażając nim innych. Podziwiam profil tego mężczyzny, który jest dla mnie szefem, kochankiem, chłopakiem i cudownym przyjacielem. Nie wykorzystał mnie, lecz wspiera i broni, jak przystoi na prawdziwego dżentelmena.
Po udanym posiłku, wszyscy zasiadamy na kanapie, uruchamiamy tv i Justin nalewa każdemu lampkę wina. Siedzimy i kosztując alkoholu, rozmawiamy. Josh wraz z Rosalie postanowili iść dzisiaj do niego, ponieważ chciała nas zostawić samych, a jej chłopak zapewnił, że odstawi ją jutro do obiadu. Justin postanowił się zbierać, ponieważ miał parę spraw na głowie, a wiedząc, jak świat biznesu potrafi być uciążliwy, nie powstrzymywałam go.
-Dobranoc, proszę pani.- mówi, całując rękę mojej mamy. Jej blade policzka różowieją, a na twarzy przebiega skromny uśmiech.
-Proszę pana.- kieruje się w stronę taty i ściska mocno dłoń. Potem spogląda na mnie i odchrząkając, całuje mój policzek, a dłonie trzyma za sobą, splecione, jak na biznesmena przystoi.
-Zadzwoń.- wołam, gdy zatrzaskują się drzwi windy. Wracam do środka, a potem zaczynam generalne sprzątanie, po całym mini przyjęciu.
Około 23 siedzę w towarzystwie mamy w moim pokoju, na łóżku, zajadając się czekoladą i pijąc gorącą herbatę.
-No to opowiadaj.- mówi, wiercąc się na miejscu. Upijam łyk, odstawiam kubek na blacie szafeczki nocnej i wzdycham.
-Cóż... To długa historia, więc zacznę od tego, jak się poznaliśmy.- i zaczęłam jej opowiadać o spotkaniu w pracy, zakupioną przez niego kawę dla mnie, potem wieczór pożegnalny dawnego szefa, weekend w Las Vegas i wiele niesamowitych momentów, które z nim spędziłam.
-Toż to niesamowity chłopak.- wzdycha, klaszcząc rękami. -I w czym tkwi problem?- pyta zdziwiona, opuszczając dłonie w dół. Drapię się nerwowo po głowie i błądzę po pomieszczeniu wzrokiem.
-W tym, że dużo czasu poświęca pracy i nie jestem pewna, co do niego czuję.To wszystko nie jest takie proste, jak ci się wydaje mamo.- pocieram nos. -Chyba go kocham, ale skąd mam wiedzieć, że on mnie też?
-Oj dziecko.- przysunęła się bliżej i mocno mnie objęła. -Nie śpiesz się z niczym. Jesteś młoda, piękna, utalentowana i niejeden pewnie zabiega o twoje względy. Masz dużo czasu, nie musisz już teraz wychodzić za mąż. Jesteście razem dla próby, dlatego daj wam czasu. Przecież nie poprosił cię o rękę, prawda?- odsuwa się i unosi pytająco brew, a ja potrząsam głową. -No właśnie. Możesz spróbować, może warto. Uważam, że Justin jest na prawdę miłym chłopakiem, dobrze wychowanym przede wszystkim. Zobaczysz, jak to będzie. Spróbuj, ale nie idź z nim szybko do łóżka, bo to nie będzie dobrze świadczyło o tobie.- ponowiła uścisk i chwilę potem odsunęła się i kontynuowała picie herbaty. Badając każde zdanie, dochodzę do wniosku, że gdyby nie mama, zapewne musiałabym się męczyć z tym tematem przez parę dni, a tak to wiem, co mam dalej robić. Dzięki pomocy mamy...
Kładąc się do łóżka, spoglądam przez okno, na uśpione ulice Nowego Jorku. Uśmiecham się, czując tą narastającą radość. Gdy sen porywa mnie do swoich zaświatów, wybudza mnie telefon. Odbieram wystraszona i uspokajam się, gdy słyszę głos Justina.
-Dobry wieczór piękna.- niski, zachrypnięty głos pobudza moje komórki do myślenia.
-Oh, Justin. Cześć.
-Obudziłem cię?- pyta zmartwiony. Zaprzeczam i słyszę, jak wydycha wstrzymywane powietrze. -Więc już spokojnie leżysz w łóżku, tak?
-Ehem. Umyta, śpiąca i lekko zmęczona. Kręgosłup mnie boli, więc się nie będę ciągła długo rozmowy. Chcę odpocząć.- tłumaczę i gramolę się w łóżku.
-Mogę przyjść.- oferuje, znów zachrypniętym głosem. Momentalnie chęć snu odchodzi na drugi plan i czuję się jak nastolatka, która chce zrobić coś zakazanego, wiedząc że rodzice są w pobliżu.
-Mama z tatą za ścianą.- marszczę nosek, zniesmaczona tym faktem.
-Wkradnę się. Otwórz mi drzwi, za pięć minut, może dziesięć będę.- słyszę sygnał rozłączonego połączenia, a ja szybko wyskakuje z łóżka i idę do holu. Kieruję się do wejścia i starannie je otwieram, nie robiąc przy tym dużego hałasu. Ruszam do kuchni po wodę, szklanki i niosę je do pokoju. Zostawiam uchylone drzwi, aby słyszeć, jak Justin będzie wchodzić. Gdy tylko odstawiam rzeczy na blat komody, ruszam do ogromnego lustra, aby przyjrzeć się swojemu odbiciu. Mokre, blond włosy opadają na moją klatkę piersiową, zasłaniając biust i połowę brzucha. Mam na sobie szarą, obcisłą bluzeczkę na cieniutkich ramiączkach, ozdobioną koronką przy biuście oraz równie ciasne, czarne spodenki, które odsłaniają moje pośladki. 'Trafny ubiór, MacCartney! Jakbyś wyczuła, że on tutaj przyjdzie.' klaskam sobie w duszy i gdy opadam na łóżko, słyszę otwierające się drzwi. Szybko wstaję i kieruję się, aby sprawdzić, czy to on. Widząc śnieżnobiałe zęby i błysk w oku, wpuszczam pewnie chłopaka do pokoju i idę zamknąć cicho zamek. Wracam, a Justin stał w obcisłym t-shircie przy ramie łóżka, spoglądając na telefon. Prawdopodobnie go wyłączył. Rzucił na komodę klucze, portfel, iphona i odwrócił się w moją stronę.
-Ty tak co wieczór paradujesz?- unosi zaskoczony brew, przejeżdżając po mnie wzrokiem. Potakuję, a na jego twarzy maluje się łobuzerski uśmieszek. Oblizuję usta i przygryzam je, po czym odgarniam włosy za ucho, spoglądając ukradkiem na niego. Nagle zaczyna kierować się w moją stronę, zdejmując po drodze bluzkę. Rzuca ją na podłogę parę centymetrów ode mnie i momentalnie złącza nas w pocałunku. Obejmuje moją twarz i unosi ją wyżej, aby mieć lepszy dostęp. Ja zaś swoje dłonie zarzucam na jego barki i przybliżam się. Chwilę potem lądujemy na łóżku. 'Nie daj mu się tak łatwo' krzyczy podświadomość, a ciało zaczyna wić się pod jego bliskością.Gdy jednak zjeżdża w dół bluzeczki, chwytam jego dłoń i podciągam wyżej.
-Nie.- szeptam, między pocałunkami. Przerywa je nagle i bada mój wyraz twarzy.
-Dobrze.- cmoka mnie w czoło i kładzie się na poduszce, podciągając mnie do siebie. Zaczął głaskać moje włosy, co jakiś czas całując w czubek głowy.
-I co o tym myślisz?- pyta nagle, a ja spoglądam na niego pytająco, podnosząc się do góry. -O nas.- wyjaśnia szybko. Oh, to nie za dobry temat na tę godzinę.
-Możemy porozmawiać o tym rano?- sugeruję, a on potrząsa głową. Zsuwam się niżej i wiercę się na poduszce. Nagle czuję przejeżdżające dłonie, w dół i w górę. Wokół kręgosłupa, łopatek aż do korzonek. Wzdycham, a Justin widząc, że mi się podoba, zrzuca z nas kołdrę. Ja zaś zdejmuję koszulkę i rzucam ją na podłogę.
-Łał, dalekie posunięcie. Nie wiem, czy się powstrzymam, żeby nie rozpiąć tego staniczka.- mruczy mi do ucha, a ja robię się czerwona na twarzy. Jest tak ciemno, że zapewne tego nie zauważył. -Stwierdzam, że w moim masażu on będzie przeszkadzać, ale nie mówię tego, ponieważ chcę, abyś to zrobiła, tylko dlatego, że nie mogę wykonać tego, co mam w planach.- tłumaczy, a ja wzdychając, chwytam zapinanie, a parę sekund potem, moje plecy są całkowicie gładkie.
-Masz oliwę?- pyta, a ja potakuję, pokazując palcem na łazienkę. Rusza tam i po paru chwilach wraca. Rozkłada ręczniki i prosi, aby się tam przeniosła. Utrzymując na biuście stanik, posłusznie to robię. Kładę się wygodnie i zamykam oczy. Bieber swoimi sprytnymi dłońmi zaczyna rozprowadzać tłustą ciecz po ciele, a chwilę potem delikatnie wmasowuje go. Ten proces jest tak odprężający. Jest niesamowitym masażystą. Cały ból ustępuje, a Morfeusz porywa mnie do swojej krainy.
______________
Kolejny rozdział. W poprzednim zauważyłam sporo błędów, dlatego zaraz przeprowadzę korektę. Tutaj mam nadzieję, że już ich nie będzie, ale przeczytam go jeszcze drugi raz, jak dodam. Eh, ostatni rozdział skomentowało bardzo mało osób. :( Troszeczkę mnie to zabolało, bo 33 osoby czyta tego bloga, a tylko max 8 osób komentuje, smutno.
Co sądzicie o wyglądzie bloga? Mi się strasznie podoba. Cóż, mamy czwartek. Jestem w nowej szkole, ale mimo tego piszę rozdziały, bo im bardziej jestem zmęczona, tym większą mam ochotę na pisanie i wena nachodzi mnie właśnie wtedy, więc co wieczór zasiadam na bloggerze i piszę. Rozdział 8 właśnie jest w trakcie pisania, więc powinien pojawić się niebawem. Póki co, czekam na Wasze KOMENTARZE, którymi mam nadzieję, tym razem mnie nie rozczarujecie.
Powodzenia w szkole, buziaki, Claudia. ;*
*ale się rozpisałam...*
BARDZO WAŻNA INFORMACJA!
W zakładce "Bohaterowie" pojawi się wzmianka na temat chłopaka Rose, więc proszę zajrzeć do niej i dowidzieć się paru istotnych rzeczy na jego temat. To tyle. ;)
-No co?- pyta rozbawiony, kiedy stoi w drzwiach.
-Majtki w zoo.- wołam, wystawiając język.
-Robiliśmy to tam? Nie przypominam sobie.- drapie się po brodzie z miną Sherlocka, a ja wybucham śmiechem. Podchodzi do mnie i opiera ręce obok głowy. Całuje czubek mojego nosa, potem policzka, czoło, a na końcu muska usta.
-Do jutra kochanie.- szepcze i ponawia pocałunek, tym razem go przedłużając.
-Tak.- szepczę i odprowadzam go wzorkiem. Gdy drzwi się zamykają, odprężam się na łóżku, z wielkim uśmiechem na twarz i patrzę się w sufit. Jak to jest, że mija własnie tydzień, odkąd się znamy, a ja spędzam z nim cały czas. Zostałam jego asystentką, towarzyszę mu w każdym spotkaniu, nie mam już tak dużo pracy, jak dotychczas, co mnie pociesza. Pracownicy nie zorientowali się, że jesteśmy razem, ponieważ w pracy nie okazujemy sobie czułości.
-I jak tam?- pyta przyjaciółka i siada tuż za moją głową. Od paru dni nie zwracam uwagi na to, że wchodzi do mojego pokoju, jak gdyby nigdy nic. Wcześniej bardzo ceniłam sobie to miejsce. To była moja prywatna świątynia, w której się zamykałam i byłam samiutka, ale to się zmieniło, odkąd poznałam Biebera.
-Jest świetnie.- wzdycham i odrzucam blond włosy do tyłu. Łapie je i zaczyna się nimi bawić.
-Szczęście tryska od ciebie na kilometr.- woła, a ja wybucham śmiechem. Kręcę bezradnie głową i spoglądam na zegarek.
-Jutro rano wybiorę się na zakupy, zrobimy obiad, rodzice przyjadą na 13.- informuję, a ona przytakuje. Jest piątek. Na zewnątrz robi się coraz chłodniej. W powietrzu czuć zbliżającą się zimę.
Przygotowujemy spaghetti, niesamowicie się przy tym bawiąc. Robimy własny sos, gotujemy makaron i ciągle rozmawiamy.
-Zaproś Josh'a na obiad.- proponuję, a jej źrenice się powiększają.
-Na prawdę?- kiwam głową i obejmuję ją ramieniem. -To świetnie, idę zadzwonić.- woła radośnie i wychodzi z kuchni. Chwilę potem słyszę dzwonek do drzwi. Ruszam je otworzyć, a za nimi stoi kurier z wielką paczką.
-Pani Carla MacCartnej?- pyta, spoglądając na naklejoną karteczkę. Przytakuję głową, a on wręcza mi kartkę i długopis, prosząc o podpisanie. Odbieram od niego przesyłkę i kieruję się do pokoju, aby ją odpakować. Za mną kroczy Rose, również zainteresowana. Siadam wygodnie na łóżku i zaczynam targać ozdobny papier. Otwieram karton, a w środku znajduje się duża ilość białych, malutkich kuleczek zrobionych z pianki. Zagłębiam rękę i czuję coś twardego. Wyjmuję i widzę śliczne, nieduże pudełeczko.
-Serio? Nie można było wysłać tego w tym, tylko efektownie w takim ogromnym kartonie?- wzdycha z irytacją przyjaciółka, a ja chichoczę i otwieram je. W środku znajdują się dwa bilety, kartka i klucze. Sięgam do kartki:
Cześć kochanie, mam nadzieję, że moje nieco dziwne zaproszenie podziała. Wysyłam ci dwa zaproszenia na koncert Rihanny i klucze do mojego mieszkania, gdybyś chciała po nim iść do mnie. Całuję i kocham, Twój Justin.-Co pisze?- pyta zaciekawiona, wyrywając mi kartkę z ręki. Mrugam szeroko otwartymi oczami i spoglądam na klucze, a następnie na dwa bilety. Mam klucze do jego mieszkania....
-Jak słodko!- piszczy i mocno mnie przytula. Wywracam oczami i odbieram od niej liścik. Stawiam pudełka obok szafki nocnej, a prezenty odkładam na komodę.
-Cudownie.- wzdycham i wyciągam telefon. Zapraszam Justina na obiad, po czym idę się przygotować. Rodzice mają przybyć na 13. Dochodziła 11:30, więc pośpiesznie udałam się do szafy i z pomocą przyjaciółki zaczęłam szukać jakiejś ładnej sukienki. W końcu dobrałyśmy do czarnych czółenek z paseczkiem prostą, dopasowaną, granatową sukienkę sięgającą przed kolana. Lekka biżuteria z srebra i gotowe. Ruszyłam wziąć prysznic, wysuszyłam włosy, a przyjaciółka zrobiła mi kłosa. Musnęłam usta cielistym błyszczykiem, zatuszowałam rzęsy po czym ruszyłam do jadalni, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Rose poszła do siebie, aby również wystroić się na ten obiad. Nie wiem, o co było tyle zamieszania, ale obie chodziłyśmy jak zegarki, całkowicie zestresowane dzisiejszym popołudniem.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Otarłam ręce w ręcznik kuchenny i rzuciłam go w stronę blatu, po czym przejrzałam się w lusterku. Otworzyłam je i w momencie znalazłam się w objęciach Justina. Ucałował mnie w czubek głowy, a następnie zamknął drzwi.
-Rodzice są?- pyta całkowicie opanowany.
-Nie ma.- poprawiam zastawę, która jest idealnie ułożona, gdy nagle czuję jeżdżące po mojej talii dłonie. Wystraszona upuściłam sztućce i rozbiłam kieliszek, po czym w jadalni zjawia się przejęta Rose.
-Nic się nie stało.- piszczę, a ona kiwa głową w stronę Justina.
-Okej, zostawię was samych. Nie rozbijcie więcej talerzy.- warczy i wychodzi. Zaczynamy się śmiać, gdy nagle Bieber przywiera mnie do ściany i mocno wpija się w usta, a ja wplątuję paznokcie w jego miękkie włosy.
-Pyszne spaghetti.- mówi z uznaniem tata i połyka wielki kawałek mięsa. -Udało ci się.- dodaje, a ja posyłam mu ciepły uśmiech. Stęskniłam się za nim. Uwielbiam, gdy jest przy mnie. Od dziecka uwielbialiśmy spędzać razem czas. Jeździliśmy na mecze, oglądaliśmy razem filmy, chodziliśmy na wzgórza, aby obserwować chmury, albo i gwiazdy. Jest cudownym ojcem, nie wyobrażam sobie, żeby go stracić.
-Lepsze od mojego.- wtrąca z kaprysem malowanym na twarzy mama. Chichoczę, czując męską rękę na moich udach, jeżdżącą w górę i w dół. -Ale muszę przyznać, że dobrze cię nauczyłam gotowania!- mama zawsze porywała mnie po powrotach z wycieczek do kuchni. Razem siadałyśmy przy ogromnej książce kucharskiej, aby zasięgnąć po nieznany przepis, później gotowałyśmy go, śpiewając piosenki Joan Jett. Uwielbiam wspominać dzieciństwo. Beztroski okres w moim życiu, kiedy nie przejmowałam się wyglądem, nie przywiązywałam uwagi do tego, jak się zachowuję i nikt nie oceniał mnie z góry. Teraz dorosłam. Mam swój własny świat, gdzie każdy codziennie wydaje ci kwitek, chcąc ukopać ci dół pod każdym, następnym krokiem. Wtedy poznaję wspaniałego faceta, dzięki któremu mam ochotę jakkolwiek iść dalej, byleby iść i nie przejmować się tym, co powiedzą inni. Dumnie kroczę ku przyszłości, z wielkimi planami i marzeniami.
-Wszystko w porządku?- słyszę cichy, zatroskany głos Biebera.
-Owszem.- wzdycham i wbijam widelec w potrawę, zakręcam makaron z sosem i zjadam. Reszta obiadu polegała na rozmowach mojego ojca z Joshem i Justinem. Znaleźli wspólne zainteresowanie, a mianowicie hokey. Tata nie dopuścił prawie w ogóle żadnego z nich do głosu. Zaczął opowiadać o swojej ulubionej drużynie i wspominać nasz wspólny, rodzinny wypad na mecz. Niezapomniane przeżycia.
-To ja pozmywam.- wzdycham, wstając z miejsca. Ręka mężczyzny zsuwa się dyskretnie z mojej tali, którą ciągle obejmował, aż wreszcie spoczywa ona na taborecie, na którym przed momentem leżała moja pupa. Zebrałam brudne naczynia i pośpiesznie udałam się do kuchni. Włożyłam je szybciutko do zmywarki i posprzątałam blaty. Słysząc ciche chrząkanie, odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam mamę. Uśmiechała się ciepło w moim kierunku, a ja, widząc ją w takim nastroju, podeszłam szybko i mocno ją przytuliłam.
Zatapiając się w matczynym uścisku, do oczu napłynęły mi łzy. Tak bardzo brakuje mi tej kobiety tutaj, jej mądrych rad, niezawodnych metod pozbywania się plam z ubrań, dobrych obiadów i komentarzy, które zawsze "były na miejscu".
-Nie płacz, kochanie.- szepta, przeciągając ostatnią literę i przejeżdżając po policzkach, tym samym ocierając łzy. -Mając takiego faceta, wcale bym nie płakała.- rusza charakterystycznie brwiami, a ja cicho chichoczę.
-Oj mamo, nawet nie wiesz, jakie to wszystko jest zwariowane. Jestem z nim, bo.. Zresztą, to nie czas, aby ci to opowiadać. Gdy zostaniemy wieczorem same, wszystko ci wyjaśnię. Teraz chodź - chwytam ją za rękę - wracamy do gości.- dodałam i ruszyłam w stronę jadalni. Justin polewał do szklanek wishky, które wcześniej kupił i uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył. Spoczęłam na swoim miejscu i parzyłam. Siedząc tutaj, pierwszy raz czuję szczęście. Wypełnia ono moje serce i wylewa się brzegami, zarażając nim innych. Podziwiam profil tego mężczyzny, który jest dla mnie szefem, kochankiem, chłopakiem i cudownym przyjacielem. Nie wykorzystał mnie, lecz wspiera i broni, jak przystoi na prawdziwego dżentelmena.
Po udanym posiłku, wszyscy zasiadamy na kanapie, uruchamiamy tv i Justin nalewa każdemu lampkę wina. Siedzimy i kosztując alkoholu, rozmawiamy. Josh wraz z Rosalie postanowili iść dzisiaj do niego, ponieważ chciała nas zostawić samych, a jej chłopak zapewnił, że odstawi ją jutro do obiadu. Justin postanowił się zbierać, ponieważ miał parę spraw na głowie, a wiedząc, jak świat biznesu potrafi być uciążliwy, nie powstrzymywałam go.
-Dobranoc, proszę pani.- mówi, całując rękę mojej mamy. Jej blade policzka różowieją, a na twarzy przebiega skromny uśmiech.
-Proszę pana.- kieruje się w stronę taty i ściska mocno dłoń. Potem spogląda na mnie i odchrząkając, całuje mój policzek, a dłonie trzyma za sobą, splecione, jak na biznesmena przystoi.
-Zadzwoń.- wołam, gdy zatrzaskują się drzwi windy. Wracam do środka, a potem zaczynam generalne sprzątanie, po całym mini przyjęciu.
Około 23 siedzę w towarzystwie mamy w moim pokoju, na łóżku, zajadając się czekoladą i pijąc gorącą herbatę.
-No to opowiadaj.- mówi, wiercąc się na miejscu. Upijam łyk, odstawiam kubek na blacie szafeczki nocnej i wzdycham.
-Cóż... To długa historia, więc zacznę od tego, jak się poznaliśmy.- i zaczęłam jej opowiadać o spotkaniu w pracy, zakupioną przez niego kawę dla mnie, potem wieczór pożegnalny dawnego szefa, weekend w Las Vegas i wiele niesamowitych momentów, które z nim spędziłam.
-Toż to niesamowity chłopak.- wzdycha, klaszcząc rękami. -I w czym tkwi problem?- pyta zdziwiona, opuszczając dłonie w dół. Drapię się nerwowo po głowie i błądzę po pomieszczeniu wzrokiem.
-W tym, że dużo czasu poświęca pracy i nie jestem pewna, co do niego czuję.To wszystko nie jest takie proste, jak ci się wydaje mamo.- pocieram nos. -Chyba go kocham, ale skąd mam wiedzieć, że on mnie też?
-Oj dziecko.- przysunęła się bliżej i mocno mnie objęła. -Nie śpiesz się z niczym. Jesteś młoda, piękna, utalentowana i niejeden pewnie zabiega o twoje względy. Masz dużo czasu, nie musisz już teraz wychodzić za mąż. Jesteście razem dla próby, dlatego daj wam czasu. Przecież nie poprosił cię o rękę, prawda?- odsuwa się i unosi pytająco brew, a ja potrząsam głową. -No właśnie. Możesz spróbować, może warto. Uważam, że Justin jest na prawdę miłym chłopakiem, dobrze wychowanym przede wszystkim. Zobaczysz, jak to będzie. Spróbuj, ale nie idź z nim szybko do łóżka, bo to nie będzie dobrze świadczyło o tobie.- ponowiła uścisk i chwilę potem odsunęła się i kontynuowała picie herbaty. Badając każde zdanie, dochodzę do wniosku, że gdyby nie mama, zapewne musiałabym się męczyć z tym tematem przez parę dni, a tak to wiem, co mam dalej robić. Dzięki pomocy mamy...
Kładąc się do łóżka, spoglądam przez okno, na uśpione ulice Nowego Jorku. Uśmiecham się, czując tą narastającą radość. Gdy sen porywa mnie do swoich zaświatów, wybudza mnie telefon. Odbieram wystraszona i uspokajam się, gdy słyszę głos Justina.
-Dobry wieczór piękna.- niski, zachrypnięty głos pobudza moje komórki do myślenia.
-Oh, Justin. Cześć.
-Obudziłem cię?- pyta zmartwiony. Zaprzeczam i słyszę, jak wydycha wstrzymywane powietrze. -Więc już spokojnie leżysz w łóżku, tak?
-Ehem. Umyta, śpiąca i lekko zmęczona. Kręgosłup mnie boli, więc się nie będę ciągła długo rozmowy. Chcę odpocząć.- tłumaczę i gramolę się w łóżku.
-Mogę przyjść.- oferuje, znów zachrypniętym głosem. Momentalnie chęć snu odchodzi na drugi plan i czuję się jak nastolatka, która chce zrobić coś zakazanego, wiedząc że rodzice są w pobliżu.
-Mama z tatą za ścianą.- marszczę nosek, zniesmaczona tym faktem.
-Wkradnę się. Otwórz mi drzwi, za pięć minut, może dziesięć będę.- słyszę sygnał rozłączonego połączenia, a ja szybko wyskakuje z łóżka i idę do holu. Kieruję się do wejścia i starannie je otwieram, nie robiąc przy tym dużego hałasu. Ruszam do kuchni po wodę, szklanki i niosę je do pokoju. Zostawiam uchylone drzwi, aby słyszeć, jak Justin będzie wchodzić. Gdy tylko odstawiam rzeczy na blat komody, ruszam do ogromnego lustra, aby przyjrzeć się swojemu odbiciu. Mokre, blond włosy opadają na moją klatkę piersiową, zasłaniając biust i połowę brzucha. Mam na sobie szarą, obcisłą bluzeczkę na cieniutkich ramiączkach, ozdobioną koronką przy biuście oraz równie ciasne, czarne spodenki, które odsłaniają moje pośladki. 'Trafny ubiór, MacCartney! Jakbyś wyczuła, że on tutaj przyjdzie.' klaskam sobie w duszy i gdy opadam na łóżko, słyszę otwierające się drzwi. Szybko wstaję i kieruję się, aby sprawdzić, czy to on. Widząc śnieżnobiałe zęby i błysk w oku, wpuszczam pewnie chłopaka do pokoju i idę zamknąć cicho zamek. Wracam, a Justin stał w obcisłym t-shircie przy ramie łóżka, spoglądając na telefon. Prawdopodobnie go wyłączył. Rzucił na komodę klucze, portfel, iphona i odwrócił się w moją stronę.
-Ty tak co wieczór paradujesz?- unosi zaskoczony brew, przejeżdżając po mnie wzrokiem. Potakuję, a na jego twarzy maluje się łobuzerski uśmieszek. Oblizuję usta i przygryzam je, po czym odgarniam włosy za ucho, spoglądając ukradkiem na niego. Nagle zaczyna kierować się w moją stronę, zdejmując po drodze bluzkę. Rzuca ją na podłogę parę centymetrów ode mnie i momentalnie złącza nas w pocałunku. Obejmuje moją twarz i unosi ją wyżej, aby mieć lepszy dostęp. Ja zaś swoje dłonie zarzucam na jego barki i przybliżam się. Chwilę potem lądujemy na łóżku. 'Nie daj mu się tak łatwo' krzyczy podświadomość, a ciało zaczyna wić się pod jego bliskością.Gdy jednak zjeżdża w dół bluzeczki, chwytam jego dłoń i podciągam wyżej.
-Nie.- szeptam, między pocałunkami. Przerywa je nagle i bada mój wyraz twarzy.
-Dobrze.- cmoka mnie w czoło i kładzie się na poduszce, podciągając mnie do siebie. Zaczął głaskać moje włosy, co jakiś czas całując w czubek głowy.
-I co o tym myślisz?- pyta nagle, a ja spoglądam na niego pytająco, podnosząc się do góry. -O nas.- wyjaśnia szybko. Oh, to nie za dobry temat na tę godzinę.
-Możemy porozmawiać o tym rano?- sugeruję, a on potrząsa głową. Zsuwam się niżej i wiercę się na poduszce. Nagle czuję przejeżdżające dłonie, w dół i w górę. Wokół kręgosłupa, łopatek aż do korzonek. Wzdycham, a Justin widząc, że mi się podoba, zrzuca z nas kołdrę. Ja zaś zdejmuję koszulkę i rzucam ją na podłogę.
-Łał, dalekie posunięcie. Nie wiem, czy się powstrzymam, żeby nie rozpiąć tego staniczka.- mruczy mi do ucha, a ja robię się czerwona na twarzy. Jest tak ciemno, że zapewne tego nie zauważył. -Stwierdzam, że w moim masażu on będzie przeszkadzać, ale nie mówię tego, ponieważ chcę, abyś to zrobiła, tylko dlatego, że nie mogę wykonać tego, co mam w planach.- tłumaczy, a ja wzdychając, chwytam zapinanie, a parę sekund potem, moje plecy są całkowicie gładkie.
-Masz oliwę?- pyta, a ja potakuję, pokazując palcem na łazienkę. Rusza tam i po paru chwilach wraca. Rozkłada ręczniki i prosi, aby się tam przeniosła. Utrzymując na biuście stanik, posłusznie to robię. Kładę się wygodnie i zamykam oczy. Bieber swoimi sprytnymi dłońmi zaczyna rozprowadzać tłustą ciecz po ciele, a chwilę potem delikatnie wmasowuje go. Ten proces jest tak odprężający. Jest niesamowitym masażystą. Cały ból ustępuje, a Morfeusz porywa mnie do swojej krainy.
______________
Kolejny rozdział. W poprzednim zauważyłam sporo błędów, dlatego zaraz przeprowadzę korektę. Tutaj mam nadzieję, że już ich nie będzie, ale przeczytam go jeszcze drugi raz, jak dodam. Eh, ostatni rozdział skomentowało bardzo mało osób. :( Troszeczkę mnie to zabolało, bo 33 osoby czyta tego bloga, a tylko max 8 osób komentuje, smutno.
Co sądzicie o wyglądzie bloga? Mi się strasznie podoba. Cóż, mamy czwartek. Jestem w nowej szkole, ale mimo tego piszę rozdziały, bo im bardziej jestem zmęczona, tym większą mam ochotę na pisanie i wena nachodzi mnie właśnie wtedy, więc co wieczór zasiadam na bloggerze i piszę. Rozdział 8 właśnie jest w trakcie pisania, więc powinien pojawić się niebawem. Póki co, czekam na Wasze KOMENTARZE, którymi mam nadzieję, tym razem mnie nie rozczarujecie.
Powodzenia w szkole, buziaki, Claudia. ;*
*ale się rozpisałam...*
BARDZO WAŻNA INFORMACJA!
W zakładce "Bohaterowie" pojawi się wzmianka na temat chłopaka Rose, więc proszę zajrzeć do niej i dowidzieć się paru istotnych rzeczy na jego temat. To tyle. ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)